Miałam dziś iść wieczorem na uroczystą eucharystię (wigilia Niepokalanego Poczęcia) i czekałam na nią od jakiegoś czasu, a tu klops. Ucho boli, gardło boli, od kilku dni dreszcze, gorączka, katar i generalnie marzę sobie o L4. O dziwo jakoś ogarniam system domowy i zamiast leżeć, snuję się po domu i w zwolnionym tempie robię to, co zwykle (czyli zmieniam duży bajzel na mniejszy, żeby mieć poczucie ładu przynajmniej przez chwilę). Ela też coś posmarkuje i kaszle rano, ale mam nadzieję że samo jej minie, jak zwykle.
Młoda właśnie przewala się po kuchni, bawiąc się na zmianę ciastoliną i transformersami. Mikołaj w tym roku hojnie sypnął prezentami. I tak jesteśmy bogatsi o 5 zestawów Lego Star Wars, ciastolinę, 3 małe transformersy i 2 duże, 3 lalki (w tym jedna z wanienką i nocnikiem :P), 2 zestawy puzzli 3D, 2 przytulanki dla Sary, książeczkę dla Eli, czekoladowe ozdoby na choinkę... i pewnie coś jeszcze, tylko nie pamiętam :P Wczoraj jak chłopcy wrócili z przedszkola to miałam spokój, bo się bawili. Trzeba było tylko pomóc w budowaniu zamku i Statuy Wolności (Krzysiek się zagalopował w pomaganiu i musiał część rozmontować, żeby to jednak dzieci miały zabawę, a nie tata :)).
Poza tym za nami niedzielny wypad do miasta, oglądaliśmy miniatury pociągów i makiety torów kolejowych w Muzeum Inżynierii Miejskiej. A potem spacer już po ciemku po Starym Mieście i zachwyt światełkami, latarniami na Plantach, choinkami. Ale chyba wtedy się przeziębiłam. Przynajmniej w ładnej scenerii ;) Lubię miasto w zimie. I przedświąteczny jarmark. Zapach grzanego wina, grillowanego mięsa i smażonych orzeszków w miodzie. Muzykę sączącą się z knajp i sklepów. Cichy i czujny Wawel, obserwujący ze wzgórza wszystko, jak zwykle. Mimo mrozu - życie. Aż chciałoby się mieć więcej czasu i pójść z przyjaciółkami (których też w większości nie ma, bo się rozjechały po świecie) na piwo z sokiem imbirowym. Ech, wspomnienia. A tu trzeba wracać do domu i kłócić się z dziećmi, że już późno i mają iść do łóżek (najbardziej ostatnio protestuje Ela).
Plusy są jednak takie, że po powrocie do domu mam się do kogo przytulić. Oczywiście przede wszystkim do męża ;) ale poza tym wyhodowaliśmy sobie cztery koale. Koala najstarszy dostał na ostatni weekend zadanie adwentowe z przedszkola - miał się przytulać i być miły dla rodziców, co skwapliwie wykonał ("Mamooo, a podrapiesz mnie jeszcze po pleckach? Bo nie mogę zasnąć..." - to słyszę wieczorami często). Koala drugi z kolei jest największym koalą, bo mimo zbójowatego sposobu bycia ("Jestem Lold Wejder! Łaaaa!"), potrafi czasem przyjść, zrobić oczy jak kot w Shreku i z błogim uśmiechem jakoś tak... zawisnąć na tobie, jak rasowy miś z Australii. Elula, która z jednej strony bawi się pirackim statkiem podczas nieobecności braci oraz ich innymi zabawkami, a z drugiej co jakiś czas tuli i układa wszystkie swoje laleczki (wczoraj mnie opieprzyła, że otworzyłam drzwi do pokoju, w którym chwilę wcześniej położyła spać swojego dzidziusia - dokładnie tak, jak ja ochrzaniam ją za wtargnięcie do naszej sypialni, gdzie sypia Sara), a także ściska i obsypuje buziakami członków rodziny. I Sarunia, która jest teraz rozkosznym, mięciutkim niemowlaczkiem (tzn. jeśli akurat nie krzyczy :P), wymachującym łapkami na wszystkie strony i uśmiechającym się od ucha do ucha, kiedy tylko ktoś do niej podchodzi.
Stado koali - lek na jesienno-zimową depresję.
Uściski dla wszystkich Koali. I ich Rodziców :)
OdpowiedzUsuńJakie ładne zdjęcie! I jaka zachęta do pomnożenia swojego stadka do przytulania... :D
OdpowiedzUsuńTaki mały koala potrafi skutecznie przegonić nagłą i nieodpartą chęć zapakowania się do rakiety i ucieczki na Księżyc po chwilę spokoju :))
OdpowiedzUsuńdużo zdrówka życzę Tobie my nadal chorujemy ale jest znacznie lepiej. hoho to u Was mikołaj był naprawdę Mega u nas mega będzie gwiazdka a teraz było ciut skromniej.. tak chwile przytulania to najcudowniejsze chwile :P Pozdrawiam misiaczki :*
OdpowiedzUsuńZdrówka życzę.
OdpowiedzUsuńU nas odkrycie ciastoliny za sprawą prezentu od Mikołaja - mamy chrzestnej.
Zabawa bez końca :D
Zdrowiejcie szybko. A takie przytulanie każdemu się przyda
OdpowiedzUsuńJak miło Was zobaczyć, cudne dziewczyny:) To prawda o przytulaniu, poziom hormonów szczęścia wtedy wzrasta :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Zdrowka! :)
OdpowiedzUsuńAle sie dzieciaki oblowily!!! :O Moje skromnie, kazde dostalo po puzzlach alfaberycznych, matrioszkach i szmince ochronnej z reniferkiem. Ale u nas to dopiero poczatek prezentowego grudnia, bo jutro urodziny Mlodszego, a za chwile Swieta. Chyba musze przejrzec te stosy zabawek i cichcem powynosic czesc do sklepow z uzywanymi akcesoriami. ;)
Obłowiły się, bo Mikołaj miał wielu pomocników ;)
UsuńA u nas z kolei prezenty raczej 6 grudnia, bo Wigilia jakoś sama w sobie jest prezentem i poza drobiazgami nic sobie nie dajemy.
Też wyrzuciłam stertę starych zabawek :P
Własna hodowla koali to wspaniała sprawa! WIem co mówię ;).
OdpowiedzUsuńDzięki wszystkim, pozdrawiamy ;))
OdpowiedzUsuńPozdrawiam czule stado koali i Panią Koalową :) Niech Wam się darzy! A jak spotkasz mnie na mieście, to też proszę o przytulenie :).
OdpowiedzUsuńzawsze mnie rozśmiesza, że mąz próbuje szybciej klocki układać przed Marceliną ;)
OdpowiedzUsuńUf, ulżyło mi, że nie tylko u nas Mikołaj tak obicie raczy prezentami, choć u nas dopiero na Święta. A u Was to jeszcze razy 4. Jak Tygrys dostał klocki lego, to Jego Tata cieszył się chyba bardziej i podejrzewam, że nie może się doczekać zestawów z wyższych kategorii wiekowych. A bliskości krakowskiego rynku, szczególnie o tej porze po cichu zazdroszczę. I tych wszystkich muzeów.
OdpowiedzUsuńUściski Rodzinko
Wow, rzeczywiście masz tolkienowską urodę :) dzięki za polecenia Plastra miodu. Miód na duszę innymi słowy :)
OdpowiedzUsuń