sobota, 23 września 2017

Kap, kap. O cierpieniu i nadziei w jesienny dzień.

Od kilku dni pada prawie nieprzerwanie. Szaro, zimno, patrzymy na falujące od zacinającego deszczu kałuże. Mokra polska jesień.

Chłopcy przesiedzieli tydzień w domu z zaczerwienionymi gardłami. Sara zachwycona, że miała towarzystwa. Ela dzielnie wstawała rano sama, by w strugach deszczu wędrować z tatą do przedszkola. Po wyprawieniu starszej córki zakopywałam się z powrotem pod kołdrą, marząc żeby pozostała trójca dała mi jeszcze pospać. Jakoś mniej sił ostatnio mam, chyba kryzys jesienny. Trochę szokująca ta zmiana, jeszcze niedawno było tak jasno i ciepło, a teraz...

Do tego smutne wiadomości codziennie w mediach, tu zamach, tu trzęsienie ziemi, tu huragan. Ciężko nie myśleć o cierpieniu niewinnych osób, nawet jeśli ich nie znam, bo żyją gdzieś daleko.

Szukając ciekawych książek w necie wypatrzyłam ostatnio tą:
Więcej o książeczce TUTAJ. Jutro albo pojutrze pójdę odebrać moją w księgarni, już zamówiłam. Urzekła mnie dziewczynka, patrząca z okładki jakoś tak... poruszająco, w głąb serca. Przypomniała mi się "Dziewczyna w czerwonym płaszczyku"  Ligockiej, którą czytałam jeszcze w liceum i bardzo zapadła mi w pamięci. A tutaj pięciolatka, która straciła podczas wojny mamę i dom. 

Patrzę na dziecko z okładki i wiem, że muszę przeczytać tą  książkę moim dzieciom. Tak wiele czasu minęło od tych tragicznych wydarzeń, a w pewnym sensie... tak niewiele. Przecież moja babcia też była taką małą, przestraszoną dziewczynką, tylko że straciła swojego tatę - zabrali go Niemcy i już nigdy nie oddali. Zginął w obozie pracy, bardzo daleko od domu... Jego żona czekała na niego całe swoje długie życie, wierząc, że jednak jakoś przeżył, że wróci.  Nie wrócił. Teraz są już razem w niebie.  A  moja babcia jest tutaj, cieszy się kolejnymi prawnukami. Ale myślę, że kiedy przyjdzie czas - nie będzie końca radości ze spotkania z jej mężem i rodzicami, tam u Pana Boga.

Chciałabym, żeby moje dzieci znały te historie, żeby pamiętały. Żeby były przygotowane, że życie czasem nagle zamienia się w dolinę łez. Ale też że w tym smutku zawsze jest nadzieja. Bo w naszym cierpieniu jest z nami Bóg i jego to boli tak samo (którego rodzica nie boli nieszczęście dzieci?). A tam po drugiej stronie łez już nie będzie. I pewnie się dowiemy, dlaczego tak musiało się tu ułożyć wiele rzeczy... Że miały może sens, którego tutaj nie umieliśmy dostrzec.

No i jeszcze o jednym pomyślałam. Niech dzieciaki docenią, ile dostały od życia. Żyją spokojnie, mają kochających rodziców, dom, siebie. Niczego im nie brakuje. Ale łatwo zapatrzyć się w kolorowe reklamy i chcieć coraz więcej i więcej. Nieraz kupujemy im nowe zabawki, którymi chwilę się pobawią i zaraz rzucają w kąt, marząc już o następnych (zachowanie typowe dla większości ludzi naszych czasów). I zamiast się na to godzić, chciałabym im pokazać, że to nie jest tak, że wszystko im się należy. Że trzeba być wdzięcznym za to, co się ma. I w razie czego być gotowym tym podzielić. Bo może się czasem zdarzyć tak, że nagle traci się wszystko. Tak jak straciła wszystko ta mała dziewczynka z okładki. I nawet herbatę musiała pić z nie swojego kubeczka.

14 komentarzy:

  1. faktycznie to musi byc piękna książka... mnie się się skojarzyła książka B. Kosmowskiej dziewczynka z parku też piękna wzruszająca książka

    OdpowiedzUsuń
  2. O, dziękuję za taką polecankę. Ostatnio jakoś wyszedł u nas w domu temat wojny, może dlatego, że czytam "Polacy w armii kajzera" o żołnierzach polskich podczas pierwszej wojny swiatowej, a w międzyczasie naturalnie odświeżyłam sobie "Rillę ze Złotego Brzegu", co działo się podczas pierwszej wojny. I gdy Jerzyk mnie pyta, co czytam i mówię, że o wojnie, to chce wiedzieć, co to jest wojna i dlaczego, i dlaczego ta dziewczynka z okładki (Rilla) straciła brata. I trudno mu było zrozumieć, że teraz jest pokój, jest dobrze, ale nie zawsze tak było. Chciałabym, podobnie jak Ty, by moje dzieci umiały docenić to, co mają, ale też wiedziały, że nie zawsze tak było. Może skuszę się na tę książeczkę.

    Co do sezonu jesiennego, to wprawdzie lubię, ale od kiedy są dzieci, to wolę lato, oj, zdecydowanie. Jesienią często odświeżam sobie - a od kilku lat odświeżamy sobie z dziećmi - ekranizację "Dzieci z Bullerbyn". Tam tak pięknie pokazują przemijanie kolejnych pór roku i zaraz przypominam sobie, że dzieci potrafią się cieszyć z każdej pory roku, więc nie chcę im tego psuć swoim malkontenctwem, oraz że kolejne pory roku przemijają, aż znowu prędko nadejdzie wiosna. Mamy te filmy na płycie, ale podsyłam link: https://www.youtube.com/watch?v=NPj0kIHCR3Q&t=3144s "Dzieci z Bullerbyn" tak bardzo przypominają mi moje własne dzieciństwo (wychowywałam się na gospodarstwie dziadków), że czasem aż mi smutno, że minęło. Marcin też mówi, że jego dzieciństwo było podobne.

    Elusia jest zbliżona wiekiem z Jerzykiem, pół roku młodsza. Jak jej się podoba w przedszkolu? Generalnie większość dzieci znajomych jest zadowolona z przedszkola... Czasem wydaje mi się, że źle robię nie posyłając dzieci do przedszkola, innym razem jestem z tej decyzji szczęśliwa. Nie mogę się zdecydować. Na pewno mieliby więcej atrakcji, kolegów, koleżanki, codzienną porcję wrażeń.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wielkie dzięki za przypomnienie "Dzieci z Bullerbyn" :) Film kojarzę słabo, za to książkę oczywiście uwielbiam. Moje dzieciństwo typowo "miastowe", za to wakacje zawsze spędzałam na wsi i te chwile wspominam najlepiej. Pewnie dlatego teraz staram się utrzymać mój dom w wiejskich klimatach, bez miastowo-ikeowego lansu...
      Elula z przedszkola zadowolona bardzo i już widzę, ile się przez ten miesiąc nauczyła (zrobiła się jeszcze bardziej samodzielna i niektóre głupotki jej z głowy wyleciały). No ale trzeba pamiętać, że jest trzecia z kolei, do przedszkola jeździ z braćmi. Rafałka ma w tym samym budynku, a Gabrysia w szkole tuż obok... Więc jest jej łatwiej. Rafał też tak za bratem poszedł w wieku trzech lat i był zadowolony, ale pierworodnego puściliśmy gdy miał cztery skończone. I początki były trudne, choć już pod koniec września chętnie chodził.
      Też słyszałam wiele rad za i przeciw, najbardziej mnie wkurzały naciski, żeby posyłać (najbardziej gorliwie namawiały osoby bezdzietne...). Takie małe dziecko spokojnie może sobie być w domu i jeszcze się uspołecznić zdąży, także spokojnie. Natomiast gdy przedszkole jest dobre, to czasem warto posłać. Naszym dzieciakom to wychodziło na dobre, Gabryś się wyleczył z nieśmiałości i nabrał pewności siebie. A Rafał nauczył odpowiedzialności. No i jak już pisałam, Eli też to pasuje :) Ale z maili wiesz już, że to przedszkole prywatne, do takiego państwowego chyba bałabym się dzieciaki wysłać. Gdybyśmy nie mieli tego naszego, to wybrałabym Montessori. A homeschooling i trzymanie dzieci w domu też jest bliskie memu sercu, aczkolwiek jak na razie wydaje się ponad moje siły :)

      Usuń
  3. Temat do łatwych i przyjemnych nie należy, ale nie wolno nam zapomnieć. Ja wyrosłam na opowieściach babci. Myślę, że nawet przez to obrałam taką a nie inna drogę zawodową i już w dorosłym życiu chętnie wracam do lektur z czasów wojny. My "Asiuni" nie znamy, ale mamy w biblioteczce inną książkę Pani Papuzińskiej "Mój tato szczęściarz". Polecam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też zamówiłam :) I też wyrosłam na takich opowieściach... Zapominanie o tym wydaje mi się po prostu... wredne :) Wobec tych ludzi, którzy tyle się wycierpieli, żebyśmy my dziś mogli żyć (w miarę) bezpiecznie.

      Usuń
  4. U nas odwrotnie. Cały tydzień po 17 stopni i słońce. Dziś trochę pada, ale tak zapowiadali, że na jeden dzień ma być takie pogorszenie pogody a tak to też niby słoneczny ma być ten tydzień - nawet do 20 stopni. Dlatego czerpiemy ile się da! A do Was również przesyłamy nasze promyki słońca. Może dojdą?
    A książka mnie poruszyła. Będę chciała też ją zakupić do naszej biblioteczki. :)

    OdpowiedzUsuń
  5. dzięki za polecenie, skorzystam!
    Warto pamiętać i uczyć tej pamięci dzieci. I wdzięczności za dziś.
    Ostatnio zaczytuję się w historiach Żołnierzy Niezłomnych, to taki ciąg dalszy II a może gorszy. Myślę, że im też trzeba przywracać pamięć.

    OdpowiedzUsuń
  6. Piękna piosenka! :) W sam raz do takiej tęsknej, refleksyjnej notki. I ja też mam tej szarugi za oknem serdecznie dosyć, chociaż ostatnio uśmiecha się słońce i za to trzeba być wdzięcznym.

    Nieraz powtarzam, że nasze pokolenie żyje chyba w najlepszym z możliwych okresów. My się urodziliśmy jeszcze za czasów papierowych listów, zabaw na podwórku, kultowych bajek, filmów i muzyki. Pamiętamy jeszcze magnetofony i kasety VHS, a komputer był dla nas nowością Rivuś.

    Wojny jeśli się toczyły, to gdzieś daleko od nas, a my byliśmy dziećmi. Dzisiejsze dzieciaki, otoczone technologią, już nie doświadczą świata tak jak my. Ale trzeba im przypominać, że kiedyś było dzieciństwo "na trzepaku", nad rzeką, bez smatfonów, maili, czy innych gadżetów. I trzeba być za to wdzięcznym, co my mieliśmy i co oni mogą mieć teraz.

    Bo wiele osób na świecie nigdy czegoś takiego nie zaznało.

    Mój Dziadek służył w Armii Anddersa. Do dzisiaj mamy jego zdjęcie sprzed Bazyliki św. Piotra. Nigdy go nie poznałem - zmarł zanim się urodziłem.

    A ja wciąż mam remont tu na nowym mieszkaniu, Rodzice nie tryskają entuzjazmem. Dobija mnie to wszystko trochę. Proszę, pomódl się za nas, jeśli możesz....

    Ściskam mocno!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lepiej bym tego Celcie nie ujęła :))
      A modlitwę masz jak w banku! Każdy remont kiedyś dobiega końca, pamiętaj ;)

      Usuń
  7. Brawa dla Elzbietki, ze dzielnie sama jechala do przedszkola! Dla moich Potworkow to bylo nie do pomyslenia. Ile sie dalo, jak jedno bylo chore, drugie tez w domu zostawalo. W zeszlym roku Bi juz podlegala obowiazkowi szkolnemu, wiec nie mogla siedziec w domu kiedy chorowal Nik i strasznie przezywala taka niesprawiedliwosc. ;)

    Dla dzieciakow z pokolenia naszych, choc niby maja wszystko, najwazniejsza jest jednak obecnosc rodzicow. Moje Potworki uwiebiaja nasze wypady. To taki czas tylko dla nas, kiedy wszystko robimy wspolnie. Jezdzimy na rowerach, gramy, spacerujemy, albo po prostu siedzimy przytuleni. Zreszta, nawet w domu, nawet kiedy ogladaja ulubiona bajke, jesli zaproponuje wspolna zabawe albo czytanie, leca na zlamanie karku. :) A ja korzystam, bo wiem, ze za kilka lat moje towarzystwo bedzie im praktycznie zbedne...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh no gdyby u nas ktoś zostawał, bo jedno z dzieci chore, to trochę słabe by to było :D Nie ma zmiłuj, kto zdrowy, ten jedzie :)
      A z tymi wspólnymi chwilami to masz rację :) Trzeba korzystać, póki dzieciaki chcą z nami być i nas potrzebują ;)

      Usuń