Te święta to trudny czas...
Jeśli nastawisz się na magię świąt, na ekscytację płynącą z zapachu kolorowych pierników oraz innych wigilijnych dań, na bliskość z ludźmi... To może przyjemność będzie trwała przez chwilę, a potem pryśnie i zostanie pustka. Może nie będzie nic, bo zamiast bliskości będzie niezrozumienie i samotność - tym boleśniejsza, że wśród ludzi. A może właśnie będzie ci błogo i przyjemnie, ale gdzieś tam pogryzą cię wyrzuty sumienia, że przecież tylu ludziom nie jest, a ty niewiele możesz pomóc.
Gdzieś tam kotłowało się we mnie wszystko. W tym roku wyjściem było skupienie się na zwykłych czynnościach. I powrót myślami do żłóbka.
***
Zrób kompot. Weź te suszone owoce ze składzika... Mały kroczek naprzód.
(Zapach siana, pomrukiwanie wołów... Miriam czuje skurcze, może wody odchodzą na klepisko.)
Puść dzieciom kolędy. W tym roku jakoś ich nie czujesz, ale dom pełen muzyki jest inny. Kolejny kroczek...
(Józefie, co czujesz? Strach, niepewność? A może zaufanie, że Bóg przewidzi i wszystko będzie dobrze? Gdzieś nad tobą jasno świeci gwiazda.)
Barszcz, barszcz... Gabryś obiera warzywa, ja doprawiam. Jest smak! Ciemnoczerwona zupa bulgocze w wielkim garze.
(Zwierzęta poruszają się zaniepokojone zachowaniem zgiętej kobiety. Skurcze się nasilają. Józef stara się pomóc? Aniołowie czekają w ciszy, choć śpiew już w nich wzbiera.)
Ryba będzie od mamy... Więc co? Kapusta z grochem. Ale najpierw kolejna kawa. Szkoda, że Ania nie dała się wyspać w nocy. Kroczek, kroczek...
(W nocnej ciszy postękiwanie dziecka. Zapach noworodka. Miriam owija je w pieluszki, Józef ociera oczy. Zwierzęta się uspokajają.)
Znowu bałagan w pokoju i w kuchni... Przekonać dzieci do sprzątania... Zegar tyka na ścianie, czasu coraz mniej.
(Gdzieś w oddali pasterze nagle są świadkami najazdu anielskiej kapeli. Wyrwani ze snu zabierają swoje białe futrzaki i idą odwiedzić Mesjasza.)
A jednak w zabieganiu wszystko się układa. Bóg się rodzi, moc truchleje, a my przeżywamy kolejną dobrą Wigilię. Tak po prostu.