sobota, 26 listopada 2011

"Ale dziś są twoje urodziny, wszyscy mają wesołe miny..." :D

Perfect, napisałam megadługą notkę i mi się skasowało wszystko xD

Jak w tytule, dziś są moje urodziny :) 26 lat temu, 26 listopada przyszła na świat Tusia (znana również jako Rivulet). Sto lat

Z tej okazji, jako że to mój dzień, chciałabym życzyć wszystkim (a co, przecież nie muszę tylko PRZYJMOWAĆ życzeń, nie?) dużo radości, pogody ducha, no i cobyście się czuli kochani przez Boga i się na jego miłość otwierali, bo tlyko to może dać Wam prawdziwe szczęście i zmieniać życie na lepsze. Dobrego dnia

Siedzę sobie w domu, nie muszę się nigdzie spieszyć, zjadłam już drożdżowy placek od Ren i wypiłam kakao z moimi facetami... Dobrze mi :)

Dziś będzie o tym, co gra w mojej hobbicko-indiańskiej duszy umieszczonej w podkrakowskim domku, taka mała składanka najważniejszych dla mnie piosenek :) Enjoy...

www.youtube.com/watch?v=xbuzskVs6rc&NR=1- "Colours of the wind" w wykonaniu Vanessy Williams z pięknym teledyskiem. Aż ciarki idą po plecach!



www.youtube.com/watch?v=RugSclNY4y8 - to "May it be", tym razem w wykonaniu Celtic Woman, które podoba mi się na równi z oryginałem Enyi (dla niewtajemniczonych - piosenka z filmu "Władca Pierścieni. Drużyna Pierścienia"). Echhh Frodo... ;)



I na koniec coś, co ostatnio za mną chodzi:

www.youtube.com/watch?v=7dwP8Q1I9Vs

...czyli Sarah Brightman z "Deliver me" (fajny teledysk by the way). Mam to na płycie i słucham w kółko, czując się jakbym jadła irysy (marzenie z dzieciństwa, nadal aktualne, bo za wiele ich w życiu nie zjadłam :P), patrząc na krzyż i czując się wolna i szczęśliwa - bo to piękna modlitwa, a jednocześnie pieśń o miłości. Pewnie da się tego słuchac z myślą o ukochanej osobie, ale przy tak wzniosłych piosenkach mi to nie wychodzi :D Niemniej polecam!

A teraz idę się pobawić z Gabrysiem i cieszyć tym dniem :)

Trzymajcie się ciepło!

środa, 16 listopada 2011

Śmiechy i kopniaki czyli co mnie napędza.

W końcu rozpakowani :) W dodatku chwilowo mamy laptopa. Także wreszcie mogę pisać, słuchać muzyki (dziś zainstalowałam sprzęt) i czuć się u siebie.

W ostatnim czasie jakoś bardzo od jesienno-zimowej degrengolady ratuje mnie Gabryś. Gdyby nie on na codzień pewnie byłabym sto razy bardziej przybita i samotna, jak zawsze na końcu świata (czytaj obrzeżach Krakowa), w ciąży i w ogóle... Pewnie, czasami widuję się z ludźmi i mam też inne zajęcia niż siedzenie w domu ale standardowy tryb od poniedziałku do piątku to żmudne przebijanie się z Gabrysiem przez codzienność. Wstajemy rano (zwykle pierwsze co widzę to jego uśmiechnięta buzia wyzierająca z łóżeczka), potem razem cała masa innych czynności do wieczora i mogę go położyć spać z poczuciem dobrze przeżytego dnia. No i wraca Krzysiek. A potem od nowa...

W każdym coraz bardziej do mnie dociera, że siła napędową ostatnio i czymś, co dodaje mi sił i poprawia humor jest właśnie Gabryś, który coraz bardziej wypełnia dzień swoimi pomysłami. To on kiedy się wkurzam zamienia się w uśmiechniętego łobuza i od razu muszę też się uśmiechnąć, bo nie da się inaczej :) Próbowałam :P On lata po całym domu tupiąc bucikami i wykrzykując na całe gardło. Najbardziej lubi gonić się ze mną dookoła i dostaje przy tym głupawki. Albo łaskotać na dywanie, tak że rechocze jak nakręcony. On też sprawia, że mi się nie nudzi - zawsze coś rozwali, wyleje, wyrzuci na podłogę, tak żebym miała co sprzątać. Ciekawe co to będzie, jak będzie miał towarzystwo :P Oczywiście działalność niszczycielska to nie wszystko. O dziwo młody lubi też sprzątać, a najbardziej wycierać - nieraz sam bierze ścierkę albo gabkę i ściera to co rozlał. Albo przeciera sobie stolik przed jedzeniem. W ogóle obserwuje dużo i potem sam coś robi, a mi szczęka opada. Podczas kąpieli sam wyciąga stopy do umycia :D I łapki do suszenia ręcznikiem. Normalnie wymiata :)

Generalnie posiadanie dzieci może być naprawdę przyjemne, jeśli się wyluzuje i stara zachować dystans. Na przykład nie powielać na siłę pewnych wzorców typu: trzeba kłaść małego w łóżeczku a nie u siebie (albo na odwrót). Niby pierdoła a można się zamęczać próbując zrobić coś, co w mojej sytuacji niekoniecznie musi działać. Ja kładę u siebie, a potem przenoszę do jego łóżeczka i jest spokój - naprawdę ładnie przesypia nocki i wcale nie chce powrotu do naszego łóżka, czym straszyła mnie znajoma :P

A drugi Maluszek już coraz mocniej daje znać o sobie i nie mogę o nim (niej?) nie wspomnieć. Jakoś raźniej jest mieć świadomość, że jest przy mnie dwójka dzieci i że jestem im potrzebna - i będę jeszcze przez długi czas. Dziś zrobiliśmy sobie trzyosobową imprezkę przy muzyce z Disneya i wywijaliśmy, ja, Gabryś i Maleństwo. Śmiesznie było poczuć to poruszenie we własnym brzuchu :) Widocznie "Król Lew" jest ponadczasowy i wzrusza kolejne pokolenia. Zupełnie inaczej i jakoś szybciej mija mi ta ciąża. Już jestem umówiona na "połówkowe" usg. Mam tylko nadzieję, że nie będzie widać czy to chłopczyk czy dziewczynka - chcę mieć znowu Kinder Niespodziankę, bo mi to umila czas porodu. Trudniej skupić się na bólach mając świadomość, że za chwilę rozwiąże się dziewięciomiesięczna zagadka :) Nie mogę się doczekać widoku małego zawiniątka i pierwszej nocy z małym dzieciątkiem śpiącym obok, budzącym się tylko na jedzenie. Drugiego kryzysowego dnia już niekoniecznie, ale może tym razem będzie łatwiej :D

Ech rozpisałam się ale dawno nie było tak o dzieciach. A w sumie to teraz myślę głównie o nich. choć oczywiście nie tylko, bo dzieje się dużo innych, dobrych rzeczy. Ale to zbyt ważne i poważne, żeby umieszczać na blogu, wybaczcie...

Tyle wieczornych zwierzeń czarownicy osadzonej w nowej chatce. Dobrej nocy :)

Rivulet

Znalezione jeszcze przed wyłączeniem komputera. Musiałam tu dokleić do tej notki...

„O życie szare i monotonne, ile w tobie skarbów. Żadna godzina nie jest podobna do siebie, a więc szarzyzna i monotonia znikają, kiedy patrzę na wszystko okiem wiary. Łaska, która jest dla mnie w tej godzinie, nie powtórzy się w godzinie drugiej. Będzie mi dana w godzinie drugiej, ale już nie ta sama. Czas przechodzi, a nigdy nie wraca. Co w sobie zawiera, nie zmieni się nigdy, pieczętuje pieczęcią na wieki”.

Z "Dzienniczka" siostry Faustyny.

Howgh!

piątek, 11 listopada 2011

Czekając na pranie :P

Listopad... Udało mi się wybić w święta na cmentarze, odwiedzić groby najbliższych. Nie byłam tam od ponad dwóch lat... Ale jakoś widok grobów nie porusza już jak dawniej - to tylko łupina, a nie obiekt westchnień i wspomnień. Jedyne co mam tam do roboty, to modlitwa - bo nie wiem, w jakim stanie byli ci, co odeszli. Coraz bardziej oddalam się od tego, co było.


Gabryś zmienia się i rośnie tak, że już nie mam tu o czym pisać, bo wyszłaby jakaś Trylogia albo inna cegła. Dość, że rozwija się dobrze i jest kochanym, radosnym chłopczykiem.
Maleństwo dokazuje coraz bardziej, zwłaszcza po nocach. Nie mogę się doczekać wiosny, kiedy zrobi się ciepło i ono będzie już po tej stronie :)
My już prawie całkiem rozpakowani, także osiadamy coraz bardziej w nowym miejscu. W zeszłym tygodniu codziennie badaliśmy z małym okolicę. Jest piękny kościół, dworki, dużo wiejskich chałup, rzeczka z mostkami jak w Shire. No idealnie. Muszę tylko namierzyć jeszcze plac zabaw, żeby dzieciaki miały się gdzie bawić.
W ostatnim czasie mocno doświadczyłam, że potrzebuję wspólnoty, słuchać co Bóg ma mi do powiedzenia i dać się uwalniać i prowadzić za rękę jak dziecko - zwłaszcza w te tereny, które najbardziej mnie przerażają. Zwłaszcza te we mnie samej. Nie wiem, co jak bym bez tego zrobiła. Gdybym była poza Kościołem, to byłby jakiś dramat...
To tyle dywagacji czekającej na koniec prania i jak zawsze rozdartej
Rivulet