środa, 29 kwietnia 2020

Deszcz.

Wieczór... Za oknem pada deszcz. Wreszcie! Niech pada jak najdłużej, bo rośliny w ogrodzie aż błagają o wodę...

Od rana wiedzieliśmy, że po południu ma być burza i ulewa. Po śniadaniu powiedziałam dzieciakom, że mają iść na podwórko i korzystać ze słońca, a lekcje odrobią później.

Cała piątka się wyszalała, chłopcy w swojej bazie za garażem, dziewczynki w ogrodzie, a Michaś drepcząc tam i z powrotem.

W pewnym momencie na horyzoncie zaczęły gromadzić się chmury. Siedziałam oparta o ścianę domu, Misiek bawił się obok w trawie. Nad nami latały nisko jaskółki, w pewnym momencie pojawił się bocian. Dopiero gdy zrobiło się całkiem ciemno, schowaliśmy się pod dach.

Potem pogrzmiało, burza przeszła bokiem, ale deszcz nas nie ominął. Uff, nie będę musiała biegać z wiadrem i podlewać roślin.

Chłopcy robią zadania, dziewczyny czekają na bajkę.

A jutro chcemy zrobić sobie wolne. I gdzieś razem wybyć w zielone, z dala od ludzi. Należy nam się :) 

 Czekam na taką chwilę jak kwiaty na krople deszczu...

sobota, 25 kwietnia 2020

Brygada Kryzys.


Wreszcie możemy spacerować :) Co prawda ja w masce, w której się duszę i co jakiś czas muszę przystawać, żeby odsapnąć. Ale że chodzę po odludziu, to nie jest źle, mogę zdjąć chustę gdy nikogo nie ma w pobliżu i poczuć zapach kwiatów... Oraz powiew wiatru na twarzy.

Mimo tego miałam w tym tygodniu mocny kryzys. Po ponad miesiącu trzymania się (bardziej chyba dla innych niż dla siebie, jak dzieci patrzą, to nie mogę pękać) miałam ochotę wrzasnąć i wyjechać gdzieś daleeeekoooo... Z dala od tych wszystkich problemów, chorób, bólu, zamknięcia, lekcji... I tych durnych dyskusji w internecie, które zamiast ludzi jednoczyć, to... Pfff.

A że Krzysiek też nie miał lekko... Wesoło nie było :P No ale wczoraj zapakowaliśmy się wszyscy do auta i przez chyba 1,5h jeździliśmy po mieście... Tyle rzeczy się zmieniło :P Tyle remontów skończonych albo pchniętych do przodu... Tyle zieleni :)

Czasem trzeba zrobić sobie przerwę, żeby nie zwariować.

A dziś sobota, dzień wolny. Hahahaha, akurat. Od rana siedzę i nadzoruję nadrabianie i wysyłanie zadań domowych i prezentacji chłopców. Tiaa... Szkoły zamknięte jeszcze przynajmniej miesiąc, ciekawe kto kogo pokona - ja edukację domową, czy ona mnie :P

Pozdrawiam z frontu...

sobota, 18 kwietnia 2020

W domku z ogródkiem ;)

Ze śmierci...
Mijają dni... W zamknięciu. Od czasu do czasu szybko przemknie za płotem ktoś szczelnie zakryty maseczką.

Naprawdę w tym momencie jestem wdzięczna za nasz ogród. Może nie jest duży, ale JEST. Kwitną krzewy (jak zawsze na urodziny Elusi wybuchł migdałowiec i teraz co rano podziwiam za oknem różowe kwiatuszki... a już wktótce dołączą bzy!). Latają pszczoły i trzmiele. Ziemia pachnie w słońcu.

Dzieciaki gdy tylko mogą, wybiegają na podwórko. A ja gdy już się uporam z domowymi zadaniami, ubieram Michałkowi buciki i też wychodzimy. Michaś w domu chodzi już całkiem sprawnie, za to na nierównym gruncie jednak preferuje "za rączkę". Więc sobie spacerujemy w słońcu, ciesząc się mimo wszystko wiosną. Ech, jakie spacery byśmy odbywali przy takiej pogodzie w normalnych okolicznościach!

...do życia!
Ale jest jak jest i trzeba szukać jasnych stron. Nawet (a zwłaszcza?) teraz. Bo jak się człowiek zacuka tak, że widzi tylko to co złe, to już idzie tylko zwariować ;) (yhm, poczułam się w tym momencie jak Józek Tischner, od razu mi weselej).

Ja z zabandażowaną ręką - trochę mniej boli. Ciekawe, czy i kiedy przejdzie. Póki co staram się nosić i podnosić jak najmniej. No i chyba się weźmiemy za odstawianie młodego od piersi, bo to krzywe spanie i karmienie na śpiocha też załatwia mi kręgosłup. Czas, żeby Michaś spał już we własnym łóżku, a najlepiej w innym pokoju.

Ale z tym pokojem trzeba będzie poczekać. Nasz ostatni etap remontu został skutecznie zablokowany przez koronawirusa (swoją drogą odkąd tu się wprowadziliśmy ponad 8 lat temu, to cały czas coś remontujemy). Ech. No ale jak tylko coś się bedzie dało zrobić, to dokończymy... Sypialnie chłopców i dziewczynek na górze, pokój do nauki i pokój roboczy. A na dole wreszcie będę mogła sobie strzelić duuuużyyy salon. Z łóżeczkiem Miśka w rogu, ale kij z tym :P Na razie mam jeszcze klimaty robocze na dole, drabinę zamiast schodów (dzieci ją uwielbiają...) i open space na górze (idealny do wyszalenia się w czasach zarazy, choć czasem mam wrażenie że sufit spadnie mi na głowę razem z tupiącymi dziećmi). Tak szczerze, nie przeszkadza mi to. Jedyne za czym tęsknię, to wysłanie wszystkich zabawek starszej czwórki na pięterko. No ale na razie się nie da. 
Krabik ogrodowy :)

Ktoś pytał ostatnio w komentarzach, czy każde z dzieci będzie mieć osobny pokój. Nie :) To wspólna decyzja, bo oni lubią sobie dyskutować leżąc w łóżkach i nie lubią być sami podczas zasypiania. Tyle że oczywiście dziewczyny mają mieć osobny pokój, chłopcy osobny. A dla osobników czytających do późna będzie miejsce w pokoju z książkami i jakąś wygodną pufą czy czymś. Pomysł już mamy. W dodatku potrzebujemy pokoju roboczego dla Krzyśka (nazywanego przez niego dumnie gabinetem, ale uhm... już widzę jak to będzie wyglądać :D).

Ok mykam na obiad... Ryż się ugotował w miedzyczasie, a ja dziś w przypływie natchnienia zrobiłam całkiem niezły sos (no bo coś trzeba było zrobić z tymi paprykami, zanim porosną futrem i zaczną biegać). Mniam, mniam ^^

wtorek, 14 kwietnia 2020

Zwycięzca śmierci...

I było pięknie...

Mimo kwarantanny i siedzenia w domu. Mimo żalu, że Pascha inna niż dotychczas...

I mimo rwącego bólu w dłoniach i stopach, czasem na granicy wytrzymałości (zresztą teraz też syczę z bólu co chwilę... ewidentnie kręgosłup, znowu musiałam gdzieś go nadwyrężyć, bo jest gorzej od dwóch dni - ale co teraz zrobię? trzeba przetrwać!).

Naprawdę było pięknie. I nawet nie sądziłam, że siedząc przy stole z dziećmi w nocy z soboty na niedzielę, czytając Biblię i śpiewając pieśni do melodii lecącej z telefonu - będę czuć to samo wzruszenie, co zwykle. Bo to nawet nie o emocje chodzi... Tylko o tą nagle obudzoną świadomość - hej! On zmartwychwstał! Jakie by problemy nie były, co by się z nami nie działo - On jest i czuwa nad nami. I zawsze prowadzi.

Trudny czas też może być piękny. Też może być darem.

Życie jest wartościowe, nawet gdy jest wypełnione bólem. Chociaż w tych czasach to bardzo niepopularne i gorszące stwierdzenie :P
A powyższy komentarz o ścieleniu łóżka mnie rozwalił :D
I nowa pieśń NiemaGotu. Piękna jak zawsze :)
Dobrego świętowania! Czas wielkanocny dopiero się zaczyna.

Aha, zapomniałam o czymś bardzo ważnym - w niedzielę po śniadaniu wielkanocnym Elusia zdmuchiwała świeczki na torcie. Mam dużą sześciolatkę w domu. Od września zerówka... Czyli już prawie szkoła ;)

czwartek, 9 kwietnia 2020

Piękny czas!

Miałam już nie pisać aż do niedzieli, ale muszę już teraz napisać sprostowanie do ostatniej notki :)

Otóż Wielki Czwartek już właściwie za nami. I kurcze już wiele pięknych widziałam, ale ten był wyjątkowy dla naszej rodziny... Bo chyba pierwszy raz mogliśmy usiąść z dziećmi wieczorem, przeczytać razem ewangelię, omówić ją, a potem - i to myślę, że dzieci zapamiętają - głowa rodziny, czyli Krzysiek :)) wziął miskę z wodą i każdemu umył nogi, nawet małemu Michałkowi.

A potem przenieśliśmy się do Łodzi (ach te internety... swoją drogą pozdrawiamy szczęśliwych łodzian, macie teraz Szustaka i Rysia, farciarze :)) i wzięliśmy udział w eucharystii. Niektórzy padli i zostali odniesieni do łóżka, bo było już późno, a cały dzień szaleli na podwórku. Ale inni wytrwali do końca. I to też był dobry czas bliskości. To akurat plusy "zdalnej" eucharystii z dziećmi, że przez komputer nie dadzą rady zakłócać innym mszy :P Akurat były bardzo grzeczne (o ironio), ale ja też byłam bardziej wyluzowana i mogłam się skupić na tym, co ważne.

Owszem, bardzo tęsknię za normalnym uczestnictwem w mszy, ale ta dziś też była super!

Tak więc - tak, to mogą być najpiękniejsze święta, w których nic nie będzie zasłaniać tego, co najważniejsze. Żadne przyzwyczajenia czy gesty. Jesteśmy tylko my w naszej kruchości i Bóg wszechmocny. I nasz domowy kościół.

Zanim zniknę, dwa odnośniki wrzucam. Jeden:
"Jeśli masz przy sobie mamę - to dzisiaj jest jej dzień. Bo ona ci nogi myła. Jeśli masz przy sobie tatę, który ci służył... to jest jego dzień. (...) Dzisiaj jest dzień każdego, kto kocha." Genialne!

I drugi, artykuł z GN.

Oto fragment, który mnie zauroczył:

Jak patrzymy w serce, to widzimy całe stado złotych cielców, które ryczą, żeby oddawać im cześć. Całe mnóstwo cielców: dbałość o uznanie, wzgląd na opinię innych, ekologiczne jedzenie; są w nas takie cielątka, które ciągle chcą być głaskane, zauważane, dowartościowane, okadzane, cielcem może być też forma modlitwy, duchowość, różne przejawy religijności, ulubieni księża, bez których po prostu nie da się żyć, mogą nimi być doznania emocjonalno - duchowe, np. spoczynki w Duchu Świętym, a nawet charyzmaty, jakże Kościołowi dziś potrzebne. Takim cielcem może być nawet sposób przyjmowania Komunii: do ust, albo na rękę, a nawet, o zgrozo, cielcem może być Msza św., jako po prostu religijne przyzwyczajenie, w którym im częściej uczestniczę, tym bardziej mam poczucie bycia kimś wyjątkowym, w tym, co by nie powiedzieć, pogańskim świecie. To zaś powoduje, że patrzę z góry na tych, co do kościoła nie chodzą. Dla wielu kapłanów cielcem są kolejne akcje duszpasterskie, z których niewiele wynika, oprócz tego, że "coś" się dzieje. Korporacyjnie nakręceni, myślą czym tu jeszcze okadzić swojego cielca.

Dlatego Pan przechodzi z mocą i oczyszcza swoją trzodę ze złotych cielców, rozbija stare bukłaki, kruszy schematy, obnaża rozdźwięk pomiędzy religijnością i wiarą, i przypomina, że On jest Świątynią...

wtorek, 7 kwietnia 2020

Niezwykły Wielki Tydzień.

Wtorek, tuż przed północą.

Przez to zdalne życie trochę nam się przestawił tryb działania. Wstajemy późno, późno idziemy spać. Nie trzeba wstawać o szóstej i szykować się do nowego dnia.

Ale nie tylko to jest inne.

Naprawdę z bólem myślałam w niedzielę o tym, że po raz pierwszy od dawna nie idziemy z dziećmi do kościoła z palmami w rękach. Pewnie, modliliśmy się razem, czytaliśmy z dziećmi czytania z mszy i rozmawialiśmy o nich. Ale brakowało tego wyjścia razem... I przewietrzenia głowy, myśli - naprawdę łatwiej mi wtedy być uważną na to, co się dzieje i nie odlatywać, ani nie dawać się zwątpieniu.

A teraz z niepokojem myślę o tym, jakie będą te święta. Czy będą tak radosne, jak powinny. To znaczy niedziela. Czy Pan Bóg da taką radość, jak zwykle w ten dzień? Mimo tego, że świętować będziemy w domu, zamknięci, z dala od wielu bliskich?

I będzie nam trudniej, bo dzieci, bo sceneria to grajdołek nasz powszedni... Bez świątyni i tego momentu ekstra. Staramy się dom wysprzątać rzecz jasna (dziś było pucandum magnum, a ja nawet umyłam duże okno w kuchni, choć czasu ciągle mi brakuje - jutro ciąg dalszy zmagań), ale mam świadomość, że muszę mieć dystans do tego, bo dzieci jeszcze tysiąc razy zdążą nabrudzić i skutecznie zatrzeć efekty sprzątania.

Nie przemawia przeze mnie biblijna Marta ;) Po prostu wiem, jak czasem trudno nie dać się irytacji, kiedy chcesz się modlić i skupić na Bogu, a musisz ratować obrus przez zalaniem, albo zmienić komuś pieluchę, albo starasz się nie warczeć na brykające dzieci, ale w końcu wybuchasz.

Takie są fakty :) Tęsknię za planami święconkowymi (nigdy nie udaje mi się wszystkiego wyszykować na czas, ale się staram :P za to jaja farbowane cebulą są zawsze, o!), szukaniem zakurzonych koszyczków, wyciąganiem przepisów na mazurka (okej, to akurat powinno się udać, o ile uda się w ogóle zdobyć to, co trzeba, w sklepie). Ale przede wszystkim - za przygotowywaniem się do TEJ NOCY, najpiękniejszej w roku... Do czekania od zmroku do świtu... Do "alleluja!", rozbrzmiewającego nad ranem... Do słów "Chrystus zmartwychwstał - prawdziwie zmartwychwstał!".

Co z tego wszystkiego wyjdzie i jacy będziemy w niedzielę - to już tylko Pan Bóg wie. Ufam, że zrobi nam takie święta, jakich jeszcze nie było. Najpiękniejsze i niezapomniane, mimo całej tej nędzy i niepokoju o bliskich. Może będą trudne, ale piękne. Tylko on to potrafi. I w sumie najbardziej lubi takie sytuacje, kiedy człowiek widzi, że nic nie może zdziałać.

Tak, patrząc z tej perspektywy, to mogą być naprawdę niesamowite święta... Odarte z kostiumiku i naszych przyzwyczajeń.

Życzę Wam, żeby ten czas był doświadczeniem bliskości Boga, który jest żywy. I kochający, jak nikt inny. I cały czas nas szuka...

Na koniec bardzo polecam, w ramach przygotowania. Posłuchajcie koniecznie!

PS. I nie Kaszubko, nie sądzę, że Jezus jest teraz sam. Był sam wtedy, w ciemnicy i w grobie - z miłości do nas i wcale nie miał o to do nas żalu. Teraz żyje i jest blisko nas. Może nawet bliżej niż kiedykolwiek. Chrystus jest przede wszystkim w drugim człowieku, a mimo tej kwarantanny (a może dzięki niej) wirus wyzwolił w ludziach wiele dobra i chęci pomocy. I to są prawdziwe święta i prawdziwe sacrum. Sacrum to nie budynek kościoła, dach i ściany, tylko miłość do drugiego, rezygnowanie ze swej wygody dla drugiego, tak jak Chrystus umierający na krzyżu. Jak tak robimy (a jeśli to robimy, to znaczy, że Bóg w nas działa, bo o własnych siłach nie dajemy rady być dla kogoś tak na dłuższą metę), to nikt nie jest sam. A On jest zawsze z nami.

PPS. Baardzo polecam również przemyślenia siostry Bogny w tym temacie. TU. :)) Ściskam mocno!

sobota, 4 kwietnia 2020

Będzie...

Słucham w kółko i nie mogę się nasłuchać :)

I jeszcze raz...

Jest coraz trudniej, ale... w końcu będzie dobrze.

Będziemy sobie z Kaszubką spacerować po Floriańskiej i po krakowskim rynku. 

Może znów spotkamy się w Gdyni przy "Darze Pomorza"... a może w Gdańsku?

I znowu wkoło będą spacerować ludzie.

Zawsze mówiłam, że nie lubię tłoku. Dalej nie lubię i pociągają mnie miejsca odosobnione... Ale ten bezruch w miejscach, które zawsze były pełne życia jest trochę przerażający. Dziś oglądaliśmy film "Wall-e" - było trochę tak... Puste ulice.

15 lat po śmierci świętego papieża znowu dzieje się coś niezwykłego, co wstrząsa światem. I chociaż modlimy się z dziećmi każdego dnia o koniec wirusa (2 kwietnia też, przy zapalonej w oknie świecy), to jednak z tego zła jakim jest choroba, może wyniknąć jakieś dobro... Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych.