poniedziałek, 30 listopada 2020

Andrzejki.

Nie kojarzą mi się z laniem wosku, ustawianiem butów czy losowaniem pieniążka, różańca i obrączki.

Dziś imieniny mojego dziadka. Odszedł 19 lat temu, 23 listopada. Szczerze mówiąc, ciągle go brakuje.

To jeden z "Józefów". Mało mówił, dużo robił, kochał swoją żonę. I choć potrafił być gwałtowny, to zazwyczaj był oazą spokoju. A przynajmniej takiego go pamiętam.

Do "Józefów" mam szczęście, bo taki też mnie wychował, a z innym teraz mieszkam. I chyba było ich jeszcze kilku w rodzinie w poprzednich pokoleniach, jeśli wierzyć opowieściom babci, żony Andrzeja. Babcia żyje i cieszy się prawnukami, choć w tym roku raczej na odległość. Ale też czeka niecierpliwie na małą Anusię.

A Andrzej mam nadzieję patrzy na to wszystko z nieba i pewnie też czeka, aż się kiedyś wszyscy spotkamy.

Lubił powieści Karola Maya (w oryginale). Piekł super ciasta i potrafił szyć. Uczył mnie grać w piłkę.

A to zdjęcie ślubne moich dziadków :) Uwielbiam te czarno-białe fotografie...

czwartek, 26 listopada 2020

26 listopada

 
No i jest mój dzień. Za oknem mrozik. Tam, gdzie nie dotarło jeszcze słońce, widać szron. Poza tym bladobłękitne niebo i jednak światło.

Poranek trudny, bo za wczesny :) I lekcje, śniadanie dla wszystkich, sprzątanie jak co dzień. Wystarczy moment i każdy kąt po przejściu mojego stada jakby zarasta. Sterta paprochów, chusteczek, zabawek do odłuskania.

Rozdzielam dyżury do ogarniania kątów.

Brakło chleba, Gabryś robi jajecznicę dla wszystkich. Bardzo dobrą :)

W tym sezonie, gdy dzidziuś się urodzi, w kuchni ma kto gotować ;) Chłopcy potrafią zrobić najprostsze dania, w tym na szczęście naleśniki. I przygotować kawę czy herbatę dla wszystkich. Mogę być spokojniejsza.

We mnie pytania bez odpowiedzi.

Ale o dziwo dziś podczas porannej modlitwy z brewiarzem obudziło mnie czytanie, które już pewnie we mnie zostanie. O byciu owcą, a nie wilkiem.

Bo często powraca we mnie to pytanie-pretensja do Boga – czemu stworzyłeś mnie taką? Taką, którą łatwo zranić? Czemu nie mogę być silna?

I w ogóle czemu w tym świecie tak łatwo niszczyć – dzieci, rodziny, bezbronnych ludzi?

Nie, nie mam odpowiedzi. Ale jest jakaś obietnica. Że w tym nieoczywistym survivalu tak naprawdę tylko owce przetrwają, choć nie będzie łatwo.

Jest to jakieś światło.

Podobnie jak wylosowane u Agaji jakiś czas temu błogosławieństwo. Przyznam, że spodziewałam się innego – „pewnie będzie takie i takie, bo mi będziesz panie Boże chciał dopiec i pokazać, jaka jestem”. Tak, szczerze, jest we mnie takie myślenie. A tu zaskoczenie i prawdziwe wyzwanie.

Podnieś głowę, owieczko :)

 

Homilia św. Jana Chryzostoma, biskupa, do Ewangelii św. Mateusza
Jak długo pozostajemy owcami, zwyciężamy; otoczeni niezliczoną gromadą wilków, jesteśmy mocniejsi. Gdy jednak stajemy się wilkami, ulegamy, ponieważ jesteśmy pozbawieni pomocy Dobrego Pasterza. Wszak nie jest On pasterzem wilków, ale owiec; dlatego opuszcza cię i odchodzi, gdy nie oczekujesz, aby okazał swoją potęgę. 

Chrystus jakby chciał powiedzieć: Nie trwóżcie się, że gdy wysyłam was między wilki, nakazuję zachowywać się jak owce i jak gołębice. Mógłbym rozporządzić inaczej i posłać was nie narażając na żadne niebezpieczeństwo; mógłbym nie czynić was owcami słabszymi od wilków, ale straszniejszymi od lwów. Ale tak właśnie trzeba. W ten sposób uwidoczni się wasze męstwo i rozsławi moja potęga.
To właśnie powiedział świętemu Pawłowi: "Wystarczy ci mojej łaski, albowiem moc moja objawia się w słabości". To Ja postanowiłem - zda się mówić Chrystus - abyście takimi byli. Gdy przeto mówi: "Posyłam was jak owce", to jakby dodaje: Nie lękajcie się, wiem doskonale, że właśnie wtedy nie zwycięży was żaden nieprzyjaciel. 

Aby zaś nie popadli w bezczynność i nie wydawało się im, że wszystko otrzymają zupełnie za darmo, że otrzymają nagrodę bez wysiłku, dodaje: "Bądźcie więc roztropni jak węże, a prości jak gołębie". Na cóż jednak się przyda - zapytają - nasza roztropność pośród tak licznych niebezpieczeństw? Jakże możemy zachować roztropność, miotani tylu falami? Czegóż może dokonać nawet najroztropniejsza owca otoczona gromadą wilków? Na co się zda choćby największa prostota gołębia, skoro zostanie osaczony przez wiele sępów? Na nic w wypadku stworzeń nierozumnych, ale gdy o was idzie na bardzo wiele.
 
Zobaczmy, jaki rodzaj roztropności jest tu wymagany. Roztropność węża - mówi Pan. Podobnie jak wąż porzuca wszystko, nawet część swego ciała, byle tylko ocalić głowę, tak i ty - powiada - z wyjątkiem wiary porzuć wszystko: bogactwo, ciało, a nawet życie. Wiara jest bowiem głową i korzeniem. Gdy wiarę ocalisz, to choćbyś wszystko inne postradał, odzyskasz w daleko większym stopniu. Dlatego Pan nie poleca samej tylko prostoty ani samej tylko roztropności, ale jedno i drugie zarazem, aby w ten sposób stały się naprawdę cnotą. Potrzebna jest roztropność węża, abyś unikał śmiertelnych ran, potrzebna też prostota gołębia, abyś nie szukał zemsty na tych, co cię skrzywdzili, ani żądał kary na tych, co knują zasadzki. Na nic się zda roztropność, jeśli zabraknie prostoty. 

I niech nikt nie sądzi, że tych poleceń nie da się spełnić. Pan wie lepiej niż ktokolwiek inny, jak się rzeczy mają. Wie, że przemocy nie pokonuje się przemocą, ale łagodnością.

sobota, 21 listopada 2020

Przedurodzinowo.


Białego protestu ciąg dalszy :P

Mrozik zimowy już jest, choć na śnieg trzeba będzie poczekać... A małe Kaszubki już ulepiły pierwszego mini bałwana, phh! Zazdrość!

Szkoły zamknięte do końca roku... Ech. No ale święta, o ile będziemy zdrowi, powinny być jak zwykle. Może bez spotkań z bliskimi, ale w naszym gronie to i tak jest tłoczno :) Zwłaszcza z coraz większymi i więcej potrafiącymi dziećmi. A nawet Michałek, choć nadal mówi niewiele, to rozumie i potrafi bardzo dużo. No i Aneczka dokazuje coraz mocniej. Nie mogę się jej doczekać :)

Już za tydzień zacznie się adwent... Szósty ciążowy, wyjątkowy adwent w moim życiu :)

Ten tydzień to także ostatni tydzień, kiedy mam 34 lata ;D

Wchodzimy w mój czas. Może humor też się poprawi.

Gdzieś ostatnio czytałam jakąś notkę o byciu jesieniarą. Stwierdziłam, że jesieniarą nie jestem w żadnym wypadku. Ale jeśli można tak powiedzieć, jestem adwenciarą xD Uwielbiam ten czas oczekiwania, od adwentu (zaczynającego się zawsze w okolicy moich urodzin, końcem listopada <3) do Bożego Narodzenia i świątecznych dni. Już teraz nieraz podczas jutrzni mi się otwiera ewangelia z Betlejem i robi mi się cieplej w sercu. Zapowiedź czegoś najlepszego...

Urodziny w tym roku jak zwykle w domu, w rodzinnym gronie... Życzenia mile widziane, ale jakoś wolę ten dzień spędzać sama po swojemu, niż latać z wywieszonym jęzorem i szykować imprezę dla gości ;) Tort robiony z dziećmi, dobry obiadek, czas z książką czy dobrym filmem - zdecydowanie bardziej mi pasują :D Żeby dobrze funkcjonować, potrzebuję tego czasu zaszywania się w swoim świecie, z dala od ludzi.

35 lat brzmi poważnie... Jakoś tak się zastanawiam wyjątkowo mocno, jakie mam plany, życzenia... na te ostatnie 5 lat przed czterdziestką.

Żebyśmy skończyli remontować poddasze (jeśli to możliwe przed marcem i narodzeniem maluszka...).

Żeby Aneczka urodziła się zdrowo i szczęśliwie.

Żeby udało mi się znaleźć wydawnictwo chętne do wydania książki dla dzieci.To taki mój prywatny planik-marzenie. Fajnie by było mieć jakieś swoje pozadomowe pole do działania.

Żeby... było tak jak zwykle. Z dziećmi, Krzyśkiem, w naszym domu. I może jakieś kolejne fajne wakacje wspólne na jakimś zadupiu ;) mile widziane.

I co... żeby covid nas omijał i sobie poszedł w cholerę wreszcie. Żeby się dało zobaczyć z dziadkami i prababcią bez strachu. I zrzucić maseczki :P

Właśnie.

Dobrej końcówki listopada i ostatniego tygodnia przed adwentem :)

środa, 18 listopada 2020

Biały.

W Krakowie od jakiegoś czasu na placach i rynkach pojawiają się choinki. I w centrach handlowych. Szczerze mówiąc nie mogę się napatrzeć...

Jakie by te święta nie były, jak dobrze, że będą.

Strasznie brakuje mi normalności. 

Odwożenia dzieci na lekcje... a nie biegania od jednego komputera do drugiego i sprawdzania, czy kamerki i mikrofony działają. I nerwowego zerkania na grafik, kto kiedy ma kolejną lekcję na zoomie.

Spacerów. Długich. Takich bez maseczki. W maseczce długie spacery odpadają, bo się duszę.

Bycia z dala od wiadomości o zgonach, strajkach, czarnych protestach i cholera wie czym jeszcze.

I oddechu, takiego bycia tylko z samą sobą (ewentualnie Miśkiem), a nie ukiszenia między wszystkimi. Popisania sobie bez pośpiechu...

W tym wszystkim ofkors coraz mocniej odczuwalne życie wewnętrzne i kopniaki. Ciekawe, jak to będzie... Znajoma urodziła i oprócz malucha przyniosła sobie z porodówki covida. Yeah...

Także ten. W obliczu doła totalnego zaczęłam puszczać świąteczne piosenki wcześniej niż zwykle.

Biały protest?

środa, 11 listopada 2020

Odpoczynek.


Leniwy dzień.

Za oknem szaro.

W domu bałagan. Dzieci szaleją. Pachnie bananami i przyprawą piernikową.

W tle gra Louis Armstrong i genialna Ella <3 

Zaraz chłopaki będą odrabiać zadania, a ja poczytam chyba dziewczynom o żubrze Pompiku :) i może jakiś spacer, zanim się całkiem ściemni. Dobrze, że mamy ten kawałek łąki w pobliżu, zarośniętej i podmokłej. W sam raz na wypuszczenie dzieci :P Błoto i suche badyle rządzą.

Nie ma jak azyl domowy, z dala od szumu świata... 

Nawet jeśli bywa głośno i można wdepnąć w rozgniecionego banana.

A Misiek tylko patrzy, co można zbroić. Sądząc po odgłosach, właśnie rozsypał mąkę w kuchni.

Iść i sprawdzić?

Eeee... poczekam, aż pozostali posprzątają :P

(szum odkurzacza włączonego przez Gabrysia)

No, dobrze mieć pomocników.

piątek, 6 listopada 2020

O lękach w ciąży :) I trochę o zaufaniu.

Kolejny tydzień, kolejne wyzwania...

Od poniedziałku będę mieć w domu wszystkich chłopaków. Dziewczyny póki co chodzą dalej i korzystają. Covid szaleje, zachorowań coraz więcej (Kaszubko, trzymaj się! oby się z Wami obeszło łagodnie to świństwo!)... Ale chciałabym jak najwięcej normalności, zwłaszcza dla maluchów. Tyle fajnie, że Rafik zdążył zacząć przygotowania do komunii w szkole, dostali już różańce i książeczki... Jeśli nic się nie zmieni, to komunię będzie miał 15 maja - dokładnie tego samego dnia, co ja - wiele lat temu (w 1994 roku)...

Ela miała imieniny w czwartek. Urodziny były podczas lockdownu wiosennego, więc chociaż teraz się udało poświętować w przedszkolu :) Wspomnienie Elżbiety i Zachariasza - jak to stwierdziła Kaszubka, bardzo dobrzy patroni na ten czas zawieruchy i pytania o życie (podobnie zresztą jak również lubiani u nas w domu Sara i Abraham :)). Zwłaszcza o to, które pojawia się nieoczekiwanie i w dziwnym momencie. A Elżbieta z jakiegoś powodu ukrywała ciążę dość długo, choć pewnie bardzo się cieszyła. Ale która kobieta nie odczuwa lęku w tym stanie? I nie zadaje sobie trudnych pytań?

Ja szczerze mówiąc mam codziennie taki zawias, że szkoda gadać. I raczej dołki, niż wzloty :P Aura jesienna, kwarantanny i polityczne zawieruchy w tle nie pomagają. Chociaż czasem można znaleźć konkretne informacje, choć na dzisiejszą sytuację raczej niewygodne :P to jednak rozbijające schematyczne myślenie i zbiorową histerię.

Apropos ciąży i lęków, ale również radości, puścił mi się właśnie w tle filmik z Langusty. Generalnie lol, ja tu piszę, a tu mi Szustak w tle gada o tym samym :P

I coś na teraz, zwłaszcza dla mnie (kolejny filmik)... Jakoś tak jest, że w każdej ciąży jestem szczególnie kiepska na każdej płaszczyźnie, też tej duchowej. Robię różne głupoty i potem czuję się jak szmata. Ale może to tak ma być, że tylko na miłości Boga można się oprzeć, a nie na swojej sile. I to też jest dobre doświadczenie...

W sumie tak patrząc na to co się dzieje, to myślę sobie, że to jest w chrześcijaństwie fajne - że nawet bardzo trudny czas jest dobrym czasem. I nawet jeśli są różne kiepskie momenty, to gdzieś znika myślenie - "ooo, to był taki zły rok, tyle osób odeszło, tyle trudności mieliśmy!". No nie, każdy czas jest dobry, nawet ten trudny. Widocznie taki był potrzebny, żeby się czegoś nauczyć. Na przykład cierpliwości, także do samych siebie. I tego, że tak naprawdę wyżej swojego tyłka nie podskoczymy :P

Dla mnie to zawsze dobry moment, kiedy do mnie dotrze, że żadne ze mnie cudo, że szału nie ma i tylko Pan  Bóg może z tej mizerii zrobić coś dobrego. Taki uwalniający.

No ale wracając do głównego tematu ciążowej mizerii, to... Połowa za mną. Mdłości minęły, odliczanie w kalendarzu, kiedy będzie ten cholerny 16 tydzień i poprzednie posiłki nie będą mi się przypominać - też... 

Za mną stresik na usg połówkowym (łomatko, a jak coś wyjdzie i znowu się trzeba będzie kłócić z lekarzem, że nawet jak coś źle wygląda na ekranie, to ja nie mam zamiaru pozbywać się własnego dziecka?...). Na szczęście maluszek ładnie się prezentował, łebkiem i serduszkiem oraz pozostałymi częściami pracował jak trzeba i nie musiałam toczyć tej batalii, jak przy dziewczynkach (jedna miała brzydki obraz mózgu, a druga nerek). Choć nie wiem, czy to dobry znak, bo Gabryś i Rafał na usg wyglądali super, a przy porodzie niezłe cyrki były i start mieli trudny (może to dlatego do dziś mają słabsze zdrowie, niż siostry-rzepy?). To tyle w kwestii mojego zaufania do badań prenatalnych :P No, Michaś w sumie jakoś najspokojniej przeszedł ten czas... A nie, przypomniałam sobie - po prostu trafiłam na fajnego lekarza, który stwierdził, że wprawdzie coś tam (już nie pamiętam co) kiepsko wygląda i może wskazywać na trisomię, ale równie dobrze może nią nie być. I dodał, że mam być spokojna i nie czytać na ten temat w internetach, bo tylko się zestresuję niepotrzebnie. Łebski facet! Co się da leczyć, to się leczy, a czego nie da się przewidzieć, to lepiej zostawić i poczekać.

Potwierdziło się też to, że prawdopodobnie szósty dzidziuś to dziewczynka i mamy remis w ekipie :D Także ten, święta Anno prowadź... I Klaro, bo na drugie będzie chyba Klara... Zawsze lubiłam franciszkańskie klimaty :P i święte babeczki z charakterem.

Teraz czas bólu kręgosłupa, zgagi, gorszego oddechu, trudnych nocy i lęków przedporodowych :P Czy o czymś zapomniałam? Pewnie o pierdyliardzie rzeczy... Czyli - oby do marca! Kolejna ciąża mija szybciej, ale też jakoś coraz bardziej ją czuję jako rezygnację z siebie i takie umieranie, żeby ktoś inny mógł żyć. Może też z racji mojego coraz bardziej szacownego wieku :P i tego, że regeneruję się zdecydowanie wolniej, niż 11 lat temu przy pierworodnym.

Pomaga widok Marianki na instagramie Olki. Więc i szósta ciąża kiedyś się kończy... Dobrze wiedzieć. Marzy mi się ten czas... I ten poporodowy luz i ulga, że to już... I zdjęcia coraz większej gromadki, zachwycającej się maluszkiem... Uwielbiam to! To chyba najbardziej wzruszające momenty w naszych rodzinnych albumach - starsze rodzeństwo i noworodek, już w domu :) Nawet gdy było tylko dwoje pierwszych chłopaków, to jest chwytające za serce ujęcia Gabrysia trzymającego rączkę Rafałka. Tylko Gabryś jest pokrzywdzony, bo żadne rodzeństwo się nim nie zachwycało. A dziadkowie to nie to samo. Żart :P Chociaż coś w tym jest, że dzieciak pojawiający się w domu, gdzie czeka na niego stęsknione rodzeństwo, ma jakoś tak... fajnie :) Taki pakiet startowy, że becikowe i inne wyprawki to pikuś.

Co nie, Kaszubko? ;)

Także ten, czekamy... Kraków czeka na małą Aneczkę, a Pomorze na małego Kaszubka :D i to pomaga przetrwać ten trudny czas. Nadzieja na wiosnę i nowe życie :)

Btw. jeszcze kilka razy widziałam nad naszą rzeką wspomnianego już zimorodka ;) Taki błyszczący niebieski zwiastun czegoś dobrego... Ostatnim razem mnie nie zauważył i dość długo dał się podglądać na gałązce wiszącej nad wodą. Piękny jest <3

niedziela, 1 listopada 2020

Listopada czar i ukryci święci.

16.30, a za oknem ciemno.

Chyba muszę wygrzebać z szafki jakieś świeczki zapachowe i zacząć palić w latarence...

Cmentarze dziś zamknięte. Mnie to w sumie rybka, jakoś nie jestem przywiązana do konkretnych dat, idę zwykle okołolistopadowo... Plus minus miesiąc :P Może to moja chaotyczność. Chociaż mam wrażenie, że Pan Bóg też aż tak się nie certoli z kalendarzem. Chyba :D

Ważne, żeby za zmarłych się pomodlić i pamiętać. To, czy postawimy kwiatki i świeczkę teraz, czy za tydzień... Myślę, że to bez znaczenia. Chociaż bardzo lubię ten początek listopada i wspominanie świętych oraz wszystkich zmarłych.

Tak, poszanowanie tradycji u mnie leży i kwiczy :P

Dziś drugie urodziny mojego chrześniaka i to akurat bardzo ważna data ;) Swoją drogą bardzo fajny dzień na urodziny.

Do moich zostało dwadzieścia parę dni... 35 stuknie w tym roku.

W pokoju obok rumor, dziewczyny się kłócą o koraliki. A w kuchni czterej mężczyźni szykują deser. Słyszę, jak rozmawiają przy stole.

Za nami trudny tydzień. Ale miał też dobre momenty. Jak ten, w którym nieoczekiwanie dostałam maila-zimorodka ;) przywracającego nadzieję w ludzi. Oraz ten, w którym Krzysiek opowiadał o tym, że na luźnym spotkaniu w pracy rozmawiano o protestach - i okazało się, że da się porozumiewać bez agresji i spokojnie dogadać. Pocieszające było także to, że niektórzy pro-choice też byli zbulwersowani formą protestów. Fajnie, że w tej sprawie nie wszystko jest takie zero-jedynkowe, jak czasem pokazują media. Aczkolwiek to, czego słuchamy w radiu czy czytamy w necie jest mało pocieszające i nic dziwnego, że potem poziom agresji wzrasta. Wychodzi na to, że najlepiej się zdystansować do medialnych rewelacji i zacząć po prostu rozmawiać z ludźmi obok.

Apropos niusów internetowych, na onecie przeczytałam tytuł: Szustak nienawidzi Kościoła. Myślę sobie: no ładnie. Znaczy nie żebym go traktowała jako jakąś wyrocznię, bo nie znam księdza/zakonnika/czy patrząc szerzej w ogóle człowieka - który by nigdy nie chlapnął żadnej głupoty, przecież to nie jakiś bożek. Ale odpaliłam ostatnio to nagranie, w którym rzekomo mówi o nienawiści do Kościoła. Takie piękne słowa tam padają, tyle miłości do Boga, do człowieka, do Kościoła właśnie. Ja nie wiem, kim trzeba być, żeby to zinterpretować po onetowemu :P A potem jeden z drugim czyta tylko nagłówek i sobie myśli - aha, skoro nawet Szustak tak mówi, to ja też mam prawo...

Nie dziwię się, że ludzie mają wypaczony obraz Kościoła, skoro takie bzdety można przeczytać tak od ręki. A żeby dotrzeć do tego, jak jest naprawdę, to trzeba się dokopywać... Podobnie z rewelacjami, jakie się ukazują regularnie na temat papieża Franciszka. A potem się okazują błędami w tłumaczeniu z hiszpańskiego, albo zdaniami totalnie wyrwanymi z kontekstu.

Ile dystansu trzeba mieć, żeby nie zwariować. I jak bardzo odporny mózg, żeby jednak myśleć po swojemu i nie łykać tych wszystkich rewelacji jak młody pelikan.

Tak nawiasem mówiąc to nie jest tak, że wobec Kościoła jestem bezkrytyczna. Osobiście znam kilku proboszczów, których bliższe poznanie grozi całkowitą utratą wiary w Kościół i w człowieka w ogóle. Gdybym nie wiedziała, że najważniejszy jest Pan Bóg, a nie jakiś tam zapatrzony we własną kaskę i dobrą reputację proboszcz, to pewnie zbulwersowana po paru takich akcjach trzasnęłabym drzwiami i tyle by mnie widzieli.

Problem w tym, że w Kościele jest cała masa totalnych pacanów, ale też cała masa świętych. Przeczytać można głównie o tych pierwszych :P Za to drugich można spotkać. Wystarczy jeden i to już jak spotkać Chrystusa. Albo przynajmniej jego odblask. I to w całym tym bajzlu jest pocieszające.