Chmury za oknem... Jakoś tak na deszcz się zbiera. Szkoda, mieliśmy iść do sklepu. Teraz taki spacer do Lidla to sama przyjemność... Bo bzy zaczynają kwitnąć. I magnolie na całego. Wszędzie kaskady kwiatów. I te mlecze jak złote gwiazdy na szmaragdowym trawniku. Jak je mijać bez wzruszenia?
No ale iść w deszczu nie będziemy, zwłaszcza że zakatarzeni jesteśmy wszyscy... Trzeba przeczekać. Dzieciaki zamiast się wyszaleć na zewnątrz, zaraz zaczną się kłócić i krzyczeć na siebie, ech. Przywykłam :)
Bo przecież w czasie deszczu dzieci się nudzą...
... i zamieniają w Pana Garnek i Pana Rondel :P I Pannę Plujkę.
Chociaż mnie się jakoś nigdy nie nudzi. W czasie deszczu sprzątania jest dwa razy tyle. A ja, niczym Strażak Sam, muszę sobie radzić z różnymi katastrofami. Na przykład stertą papieru wrzuconą po cichu przez Rafałka do muszli klozetowej. Wysypanymi na świeżo zamiecioną podłogę płatkami musli. Wylaniem sobie przez Elę na głowę kubka (zimnej, brr! ale lepiej to niż gorącej) herbaty. Fochami Gabrysia, że nie udaje mu się zbudować czegośtam z klocków. I rykiem na pół domu (a może raczej pół ulicy), kiedy budowla już powstanie i zostanie rozwalona przez przemykające obok rodzeństwo. Czasem to sobie myślę, że po tych pięciu latach to już mnie chyba nic nie zdziwi. Żyję wśród kosmitów!
No. A poza tym to mieliśmy super weekend, taki blisko Boga :) Był czas na modlitwę... I na pogaduchy ze znajomymi (dla mnie zwłaszcza z innymi mamami gromadki dzieci, ech jak my się zbierzemy i zaczniemy gadać...). I czas dla nas też. Pojechaliśmy do Niedzicy, widzieliśmy oba zamki i tamy, i statki pływające po zalewie. Chłopcy zachwyceni! Biegali po tamie i się cieszyli. Zwłaszcza że pogoda była piękna, ciepło, aż upalnie! A wokół wszystko kwitło... Tylko Ela wycieczkę przespała ;)
A widoku z naszego okna na Tatry, zalew, dwa zamki, wzgórze i stado owiec - nie zapomnę! I jak tu nie wierzyć w Boga, kiedy się widzi takie cuda?