piątek, 29 stycznia 2021

W rytmie...

Był poniedziałek, zrobił się piątek... Czas gna jak szalony. Coraz bliżej dzień, na który już czekam - z obawą i nadzieją. Zwłaszcza że maluch kopie coraz mocniej, jakby chciał już tu być z nami, widzieć nas, dotykać... Życie ukryte, a takie prawdziwe i piękne. Mały człowiek sobie rośnie, nieświadomy zawieruchy na świecie. A ja omijam strony z newsami, żeby nie przekazywać mu złych emocji.

Torba do szpitala nie spakowana, będę musiała się za to zabrać. U nas to zawsze wszystko jest last minute. Łóżeczko zwykle Krzysiek składa, gdy ja już z noworodkiem jestem w szpitalu. Ale wózek mamy! To znaczy taki podwójny. Żebym mogła wiosną pomykać na spacery z dwoma najmłodszymi szkrabami. Mam nadzieję, że żadnych lockdownów już nie będzie i będziemy mogli cieszyć się przyrodą budzącą się do życia...

Poza tym życie rodzinne jakoś się toczy... Dziewczyny szykują się do przedstawień w przedszkolu, które będą nagrane dla babci i dziadków. Ile emocji! :) Rafcio powoli wrócił do trybu szkolnego, już widać dobre efekty. To osobnik, który totalnie nie nadaje się do homeschoolingu, potrzebuje tego podziału na szkołę i dom, no i licznego towarzystwa do zabawy. Niestety Gabryś na powrót musi poczekać jeszcze co najmniej dwa tygodnie... Żal mi go, tak liczyłam, że wreszcie się zobaczy z kolegami, wróci do rytmu. Radzi sobie świetnie z nauką i ogarnianiem lekcji zdalnych, ale oprócz wiedzy potrzeba kontaktu z rówieśnikami. Tak czy inaczej, jest dla mnie dużym wsparciem w tym czasie i dobrze go mieć obok.

Zaskakuje nas codziennie Michaś, mały rozrabiaka. Taka cicha woda z niego... Czasem się uśmiecha, czasem robi słodkie minki, czasem poważnieje. Powolutku rozkręca się z mówieniem. Jest wielkim fanem zwierząt. Pojazdy też są fajne, ale psy, koty, kaczki, a już zwłaszcza konie - no szał! W dodatku teraz się okazuje, jak jest przesiąknięty domowymi zwyczajami i jak nas obserwuje, choć nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę...

Dziś na przykład nakładałam nam obiad. To znaczy mnie, Miśkowi, Gabrysiowi. Średnia trójka jeszcze nie wróciła do domu, a Krzysiek pracował w pokoju i krzyknął, że zje później, bo musi coś dokończyć. A Michał się rozgląda, dziwi... Nagle wstaje od stołu i idzie do pokoju ze stanowczym wyrazem twarzy. Po chwili wraca, prowadząc tatę ze rękę. Pokazuje mu jego talerz, widelec, a na końcu wskazuje, na którym miejscu Krzysiek ma usiąść :D Zjedliśmy razem, dzięki niemu. Ponoć użył szantażu i zagroził wyłączeniem laptopa, trzymając palec na przycisku :P Nieźle, nie?

A ja jestem bardzo senna, cały czas. Mam lekkie skurcze. I mi zimno. Staram się dbać o siebie i pocieszam, że już niedługo... Tyle fajnie, że trafiła się okazja do bycia z ludźmi i zrobienia czegoś dobrego, jeszcze przed rozwiązaniem. Może dzięki temu będę mniej myśleć o swoich wątpliwościach, a skupię się na czymś konkretnym. Takie kręcenie się wokół swoich problemów i emocji na dłuższą metę jest szkodliwe :P

Na zakończenie filmik, który mnie totalnie zachwycił:

poniedziałek, 25 stycznia 2021

Tup, tup... Koniec stycznia.

Śnieg sypie od rana. Ale szału nie ma, nawet się nie zabieliło... Na wschodzie ponoć gorzej, a u nas dalej zielono, z lekką posypką.

Taki przymulony dzień. Najstarszy skończył właśnie lekcje. Ja z młodym podgarnęłam dom. Jak to jest, że mimo sobotniego sprzątania, mimo tego że w niedzielę od rana do późnego wieczora byliśmy u znajomych, dzisiaj chałupa wygląda jak po przejściu tornada? Mamy jakieś nadpobudliwe krasnoludki schowane po kątach? Takie, które wyłażą, gdy tylko nas nie ma lub gdy śpimy? I rozsypują dokoła pełno paprochów, rozrzucając przy tym zabawki, książki oraz ciuchy na prawo i lewo? No nie ogarniam...

Teraz już jest lepiej. I sterta naleśników zrobiona. Ale nie łudźmy się, jutro cała zabawa zacznie się od początku. Mimo wieczornego sprzątania. Domy wielodzietne przypominają drożdżowe ciasto - żyją swoim życiem i narastają :P Nie mają w sobie nic z muzeum, stety-niestety.

Dziś 25. Za równy miesiąc Michaś skończy dwa latka... I zaczniemy tortowo-wiosenny czas, trwający aż do czerwca.

Pamiętam, jak przy pierwszej trójce się śmiałam, że tak co chwilę mamy urodziny. Nie sądziłam, że doczekam drugiej trójki, która też idealnie się wstrzeli w ten czas... A tak marzyłam, żeby choć jedno dziecko urodziło się późną jesienią lub zimą, jak ja :P Nic z tego.

Tymczasem toczy się 33 tydzień... Ucisk, kopniaki, zadyszka przy zakładaniu butów. Standard. O dziwo bólu kręgosłupa brak, a na sen też nie narzekam. Jak tylko mogę, to śpię i śpię... I dobrze, bo zaraz tego nie będzie i się zacznie wstawanie co 2 godziny do ssaka.

Czasu coraz mniej... Patrzyłam wczoraj na dwa maluchy i się zastanawiałam - jaki będzie ten nasz??? Jasny? Ciemny? Spokojny? Aktywny? Jakie będzie miał oczy? Urodzi się z czuprynką, czy tylko puszkiem na głowie? Łepek będzie miał okrągły, czy podłużny? Patrząc na pozostałych i widząc podobieństwa oraz różnice - tyyyle możliwości!

Sobie oglądam:

Świetna seria! Oby jak najwięcej księży obejrzało :P I nie tylko.

środa, 20 stycznia 2021

Powiew wiosny.

Tydzień mrozów i śniegu uratował nam końcówkę ferii. Nawet nie trzeba było wychodzić dalej niż na podwórko, żeby dobrze się bawić....

A od wczoraj u nas - odwilż. Wszystko pływa... Jak w Wenecji, pełno kanałów pomiędzy resztkami śniegu. Ciekawe, czy to początek końca zimy?

Dziś podczas spaceru z Miśkiem dotarło do mnie, że wszystko pachnie inaczej. Mokrą ziemią... Aż patrzyłam po ogródkach, czy nie zobaczę kiełków przebiśniegów - ale jeszcze nie. Za to wszystkie magnolie po kolei były całe w baziowatych pączkach, tych od kwiatów.

I powoli zaczęło do mnie docierać, że może nie od razu, ale w końcu znowu nastanie dobry czas dla mnie. Bez płaszcza, bez ciężkich butów. Ze słońcem, motylami, kwitnącymi drzewami (uwielbiam wiosenne sady!). I z dzieckiem po drugiej stronie brzucha.

Po momencie zniechęcenia i paniki coś we mnie znowu budzi się do życia. Za dwa miesiące będzie dzień po moim terminie. Czyli pewnie będzie już po wszystkim, bo do terminu jeszcze nigdy nie dotrwałam.

Damy radę!

A nasze poddasze - piękne! Jeszcze surowe, ale już takie, jak ma być. Cztery pokoje ze skosami, łazienka. Zamiast schodów na razie drabina, ale będą i schody...

Za każdym razem, gdy jestem w ciąży, coś ważnego dzieje się w naszym domu. To już ostatni etap. Trochę szkoda, że Ania nie będzie tego pamiętać i jako jedyna urodzi się "na gotowe". Reszta ekipy mogła mniej lub bardziej przyglądać się zmianom, tudzież w nich aktywnie uczestniczyć.

No i co... Od poniedziałku trochę odpoczywam. Mam w domu tylko najstarszego i najmłodszego syna, a w związku z tym dużo czasu dla siebie. Korzystam... Trochę sprzątam i podgarniam po feriach, trochę piszę, a trochę siedzę z książką przy kawie i nasłuchuję własnych myśli. Wreszcie coś mogę usłyszeć.

sobota, 16 stycznia 2021

Polecajki.

W okresie świątecznym zostaliśmy zasypani dużą ilością świeżutkich książek. Powoli się wykopujemy z tego stosu i więcej jest już przeczytanych, odłożonych na półkę, niż czekających w kolejce. Kilka okazało się naprawdę dobrych. Mam wrażenie, że ukazuje się teraz tyle pozycji, że nie sposób o wszystkich wiedzieć - trochę szkoda... No i oprócz tych naprawdę ciekawych wychodzi cała masa badziewia produkowanego hurtowo, ale to już inna sprawa.

Mnie i Gabrysiowi najbardziej przypadli do gustu Ratownicy czasu Justyny Drzewickiej. Szczerze mówiąc na początku myślałam, że to kolejny gniot dla nastolatków. Przeczytałam, żeby wiedzieć, co dzieciaki czytają. I się zdziwiłam, bo książka okazała się naprawdę świetna :) Mądra, zabawna, pełna historycznych ciekawostek (jako wielbicielka "Pana Samochodzika" jestem czuła na takie klimaty). Obrazki uzupełniające książkę  bawiły nawet mnie - a czytając nie byłam w nastroju, by śmiać się z byle czego :P Polecam bardzo dzieciakom od dziesięciu lat wzwyż. Nasz Rafał próbował się z tym zmierzyć, ale stwierdził, że jeszcze za trudne i zostaje przy "Kronikach Archeo". Może za rok, dwa...

Któregoś wieczoru sięgnęłam po kolejną książkę ze stosu dla dziewczynek. Czytamy różne rzeczy... Czasem takie bardziej księżniczkowato-słitaśne (niech mają, w końcu to dla nich czytam i ważne, żeby im się podobało), a czasem coś ciekawszego i mniej landrynkowego. Tym razem było zdecydowanie nie landrynkowo, a w dodatku bardzo ciekawie. Seria Rafała Klimczaka o Kropce jest naprawdę fajna i sama się wciągnęłam :P Dużo informacji (wczoraj na przykład czytaliśmy o tym, co to jest kurz i z czego się składa), fabuła trochę mi przypomina "Plastusiowy pamiętnik". Główna bohaterka jest dziewczynką, więc Elka z Sarą słuchają zaciekawione, bo się mogą utożsamiać :) A kolorowe ilustracje spodobały się nawet Michałkowi. Dla przedszkolaków - koniecznie!

Rafała z kolei wciągnęła... lektura szkolna (okej, dodatkowa, ale jednak). W dodatku wcale nie nowa. I chyba nie taka znana. Ja wcześniej nie słyszałam, Gabryś też nie czytał. A Mali zwycięzcy Antoniego Ferdynanda Ossendowskiego to jakby stara, wyciągnięta gdzieś ze skarbca perełka. Zaaa moooich czasóóów, mówiąc babciowatym tonem, się o niej nie mówiło - za sprawą życiorysu i poglądów autora. Na szczęście teraz powoli pewne rzeczy się odnajduje na nowo i przypomina to, o czym komuniści starali się zapomnieć. Co ciekawe, o ile wiele książek dla dzieciaków sprzed lat już niestety nie nadaje się do czytania w dzisiejszych czasach (trudny język i zupełnie niezrozumiałe dla współczesnych dzieci problemy), to ta jakby została napisana niedawno... No dobra, rodzeństwo zwraca się do siebie w trochę inny sposób niż obecnie by to miało miejsce, ale poza tym... Świeżynka :) Rafcio przepadł i nawet nie chciał wyjść na podwórko lepić igloo z pozostałymi. Myślami był na pustyni...

Także ten... Jeśli wybieracie się w najbliższym czasie do biblioteki, weźcie wyżej wymienione tytuły pod uwagę. A my połykamy następne...

środa, 13 stycznia 2021

O wychodzeniu z siebie.

Coś na wyciszenie na początek... Uwielbiam te wschodnie klimaty <3 Niby coś znanego, a zupełnie inne.

Sypnęło dziś śniegiem, obudziliśmy się z bielą za oknem. Po śniadaniu oczywiście wypad z dzieciakami na pobliskie łąki. Było budowanie igloo, rzucanie śnieżkami. Po godzinie wracałam, poganiając przed sobą pięć mokrych i mocno wymiętych bałwanów :P

Mimo tego śniegu, słońca wyzierającego zza chmur (jakie światło!) i dość spokojnego dnia jest we mnie dużo strachu. Chyba już mi się kumuluje wszystko. Lęk przed porodem, chęć dokończenia poddasza (jakie piękne ściany powstają!), marzenie o wydaniu własnej książki (napisana, dla dzieciaków, wielu się podoba - tylko czy ktoś to wyda? debiut?), świadomość, że zaraz się zacznie poranne wstawanie do szkoły i przedszkola (coś za coś... bo może zyskam trochę czasu dla siebie)... i masa innych rzeczy. 

Nie pomaga świadomość, że w tej nerwówce popełniam głupie błędy i powinnam chyba usiąść i wypić kubeł melisy, zamiast próbować działać.

Ale... już się nasiedziałam, w tym lockdownie, ciąży i w ogóle. Chcę wiosny, narodzin, zmian! Ruchu. Nadziei, że się wszystko poukłada. Przestrzeni dla siebie...

Z drugiej strony pamiętam,jak rok temu marzyłam o zatrzymaniu się, braku planów i dłuższym pobycie w domu, taki mieliśmy młynek i grafik wypełniony różnymi spotkaniami po brzegi. I sobie wymarzyłam... Chyba muszę uważać na to, czego pragnę :P

Dzieci rosną, a ja dalej czuję się czasem jak mała dziewczynka, która ma głowę pełną pomysłów i... niepewności.

Tak, wiadro pełne melisy to zdecydowanie dobry pomysł!

poniedziałek, 11 stycznia 2021

Skarpetki w słońcu i droga pod górkę.

Słoneczny poniedziałek. Nie da się patrzeć przez okna nie mrużąc oczu.

Panowie od remontu tłuką się na poddaszu. W domu rozgardiasz, ale wizja poszerzenia przestrzeni dodaje otuchy...

Dzieciaki przetaczają się to tu, to tam. Jeszcze tydzień ferii. A co będzie potem? Mam nadzieję, że chociaż młodsze klasy wrócą do szkół. Inaczej chyba oszalejemy.

Obok mnie na podłodze sterta skarpetek bez pary, którą trzeba się zająć. Leży i woła... Słabo mi się robi na samą myśl. Czemu nikt nie wymyślił maszyny parującej skarpetki? Wrzucasz wór i wylatują poparowane. Marzenie każdej mamy :P

Kilka dni temu dostałam jeszcze jedną paczuszkę. W środku tomik wierszy Basi z bloga Pięć Pór Roku. Piękny. No, to mam lekturę na najbliższy czas. I zamówiłam jeszcze książkę, którą polecała Kawusiowa w swojej ostatniej notce. Potrzebuję siły i pokoju w sercu.

To ten etap jak w górach, tuż przed schroniskiem. Niby blisko, niby zaraz siądziemy w cieple przy bigosie - ale nogi nagle ciężkie, a droga ostro pod górę. Ta końcówka zawsze najtrudniejsza.

 A tu jeszcze wiersz Basi z tomiku Między słowem a ciszą:

         Wiersze

Moje wiersze są dla tych

co potrafią kochać

choć o tym nie wiedzą

myśląc że wszystko

lub wiele już minęło

skarżą się czasami na życie

które jak wiersz bywa różne

trudno je zrozumieć

choć wydawało się proste

dlatego są moje wiersze

żeby wierzyć

i są po to żeby kochać

i dlatego też są

aby niosły wiecznie młodą nadzieję

środa, 6 stycznia 2021

Dwie paczuszki.

Środa, święto Objawienia Pańskiego. Jakoś błyskawicznie zleciał ten pierwszy tydzień nowego roku. Tempo przyspieszyło do tego stopnia, że wczoraj - mając przed sobą perspektywę wolnego dnia - padliśmy spać dość wczesnym wieczorem i... chrapaliśmy do 11. Chyba byliśmy zmęczeni :P

Teraz siedzę i próbuję się jakoś rozbudzić, ale najchętniej zaraz wskoczyłabym z powrotem do łóżka. Zaraz trzeba będzie zrobić jakiś obiad, więc... piszę, żeby choć trochę rozruszać mózg.

Mogłabym napisać o planach na ten rok, o tych pierwszych dniach...

Ale napiszę o czym innym.

Zacznę od tego, że nieczęsto dostaję przesyłki, więc każdy list czy paczka to powód do wielkiej radości :) Mimo niechęci do fejsbuków, tłiterów i innych instagramów, listów praktycznie nie piszę i przerzuciłam się całkiem na maile i smsy, więc w sumie nic w tym dziwnego. Ale jednak - co papier, to papier!

A tu nagle dosłownie dzień po dniu dostałam aż dwie paczuszki. W dodatku obie z Łodzi. I obie z książeczkami (i dedykacjami, ech mam słabość do takich wpisów od autorów :)) w środku. Cóż mogę powiedzieć - cieszę się jak Szustak na jedzone ;D

Paczuszka numer jeden zawierała dwie pierwsze części piszącej się właśnie serii (mam nadzieję, że będzie długa ;)), przeznaczonej dla dzieciaków w wieku 5-11 lat. Niezły Bigos! oraz Znalezisko - wysypisko, autorstwa Justyny Zaręby. Przeczytałam szybko obie (chłopcy też połknęli błyskawicznie), a teraz sobie powoli czytamy z dziewczynkami. Ela jest do tego stopnia poruszona fabułą, że może wreszcie dzięki Bigosowi nauczy się samodzielnie czytać. Na razie dzielnie składa słowa w kolejnych zdaniach i minę ma jak żołnierz podczas bitwy... Michaś też przygląda się książeczce, bo ostatnio ma fazę na psy i najbardziej go cieszą obrazki z "hau-hau!".

To, co najbardziej poruszyło mnie w obu książeczkach to fakt, że oprócz szacunku do przyrody poruszony jest również problem szacunku do drugiego człowieka. Bo generalnie denerwują mnie pozycje, gdzie wpada się w jedną lub drugą skrajność i albo ukazuje ekologię w najbardziej radykalnej odsłonie, ukazując troskę o przyrodę jako coś ważniejszego od troski o człowieka, albo - wręcz przeciwnie. A tutaj tego nie ma. Obie części pokazują, jak ważne jest reagowanie, gdy np. jakiemuś zwierzęciu dzieje się krzywda. Jednocześnie uczą, że nie należy osądzać człowieka od razu, bo można kogoś bardzo skrzywdzić. Szczerze - jestem pod wrażeniem i polecam zarówno do wspólnego czytania z maluchami, jak i do podsuwania szkolnym dzieciom. Krótko i mądrze napisane, w dodatku świetnym językiem, pozbawionym tych wszystkich infantylnych zwrotów, które tak mnie drażnią w pozycjach dla najmłodszych.
 
Paczuszka numer dwa to prezent od pani Alicji Mazan-Mazurkiewicz, poetki, polonistki, a przede wszystkim mamy dwóch córeczek :) I, jak się jakiś czas temu okazało, czytelniczki tego bloga. To naprawdę lubię w blogowaniu, że można dzięki niemu poznawać nowe osoby!

Dostałam dwa tomiki poezji. Sama nie wiem, który urzekł mnie  bardziej... Czy Jestem Twoją Zuzią, pełen wierszy, które wzruszyłyby chyba każdą mamę małego dziecka... Czy też Chropawe głoski, zupełnie inny, trudniejszy, ale już wiem, że to właśnie do niego będę wracać w najbliższym czasie - bo może dać mi siłę, by przetrwać te ostatnie miesiące niepewności. Już pierwszy wiersz, który mi się przypadkowo otworzył, był jak plaster miodu na serce:

Wyznanie dobrego łotra

Dotarłem do Nieba pierwszy z ludzi.
Przed Piotrem (oszczędziłeś mu jednej krnąbrnej owcy).
Przed Janem, który na Golgotę poszedł dobrowolnie.
Przed Magdaleną, opłakującą grzechy na pustyni.
Wstydzę się wyznać -także przed Twą matką.
Nie byłem nawet robotnikiem ostatniej godziny
ani kiści winogron nie wrzuciłem do kosza.
Nawet bym nie poprosił o pracę dla Ciebie,
bo moje ręce przywykły czynić zło.
I tak się stało, że przybito je do krzyża,
tuż obok Twoich rąk, też przybitych, ale
rozdających Niebo.

Pani Alicjo, bardzo, bardzo dziękuję!

I w ten sposób - mimo zmęczenia, remontowego chaosu i lęków przedporodowych - nowy rok zaczął się naprawdę pięknie :)

A teraz mamy nadzieję na śnieg. Na Kaszubach już jest, nawet igloo można zbudować, a u nas nadal zielono...