Sierpień powoli chyli się ku końcowi, jak długi słoneczny dzień. Trochę martwi mnie szelest liści w trawach i wieczorne chłody. Jeszcze nie całkiem nabrałam sił, a tu już kolejna zima się zbliża. No ale cóż, przeżyjemy ją razem we czwórkę, jak Bóg da, w naszym nowym domu. Niedługo minie rok od przeprowadzki, a wydaje mi się, jakbyśmy się tu dopiero zjawili.
Dziś jest trochę pochmurnie i chłodno, więc mam nastrój melancholijny jak Frodo przed podróżą. Przypominają mi się wszystkie minione wakacje. Ciekawe, czy zobaczę jeszcze góry w tym roku.
W zeszły weekend poczułam się wyjątkowo wakacyjnie, bo byliśmy dwa dni wreszcie gdzieś indziej niż w domu/u rodziców/teściów.Zwłaszcza że po trzecim wariancie ostatnim razem jakoś nie mogłam dojść do siebie. No ale pojechaliśmy do Sosnowca na dwa dni i naładowałam baterie. Zwłaszcza że trwał festiwal muzyki celtyckiej „Zamek” w Będzinie i oba wieczory minęły mi wręcz idealnie, w dobrze znanych rytmach. Nawet udało mi się kupić płytkę Beltaine, ku zgryzocie mojego skąpego Wilkołaka ;P Tak więc super było, głównie dzięki Pawłowi i jego mamie, którzy zapewnili nam m.in. nocleg i mega wyżerkę :) Sasasa.
Dni mam wypełnione dziećmi po brzegi. Na szczęście Gabryś idzie spać dość wcześnie, koło 18, i przesypia do rana. Pod wieczór zostaję tylko z Rafałkiem, który pomijając jedną dłuższą przerwę budzi się kilka razy w nocy. Marzy mi się już odstawienie go, ale wytrzymam do jego pierwszych urodzin. Niech ma, co dobre ;)

Niemniej, jak w „Dezyderacie”, mimo tego wszystkiego, a może właśnie dzięki temu – jest to piękny świat ;)
Namarie!