poniedziałek, 27 grudnia 2021

Zapach noworodka.

Te święta to trudny czas...

Jeśli nastawisz się na magię świąt, na ekscytację płynącą z zapachu kolorowych pierników oraz innych wigilijnych dań, na bliskość z ludźmi... To może przyjemność będzie trwała przez chwilę, a potem pryśnie i zostanie pustka. Może nie będzie nic, bo zamiast bliskości będzie niezrozumienie i samotność - tym boleśniejsza, że wśród ludzi. A może właśnie będzie ci błogo i przyjemnie, ale gdzieś tam pogryzą cię wyrzuty sumienia, że przecież tylu ludziom nie jest, a ty niewiele możesz pomóc.

Gdzieś tam kotłowało się we mnie wszystko. W tym roku wyjściem było skupienie się na zwykłych czynnościach. I powrót myślami do żłóbka.

***

Zrób kompot. Weź te suszone owoce ze składzika... Mały kroczek naprzód.

(Zapach siana, pomrukiwanie wołów... Miriam czuje skurcze, może wody odchodzą na klepisko.)

Puść dzieciom kolędy. W tym roku jakoś ich nie czujesz, ale dom pełen muzyki jest inny. Kolejny kroczek...

(Józefie, co czujesz? Strach, niepewność? A może zaufanie, że Bóg przewidzi i wszystko będzie dobrze? Gdzieś nad tobą jasno świeci gwiazda.)

Barszcz, barszcz... Gabryś obiera warzywa, ja doprawiam. Jest smak! Ciemnoczerwona zupa bulgocze w wielkim garze.

(Zwierzęta poruszają się zaniepokojone zachowaniem zgiętej kobiety. Skurcze się nasilają. Józef stara się pomóc? Aniołowie czekają w ciszy, choć śpiew już w nich wzbiera.)

Ryba będzie od mamy... Więc co? Kapusta z grochem. Ale najpierw kolejna kawa. Szkoda, że Ania nie dała się wyspać w nocy. Kroczek, kroczek...

(W nocnej ciszy postękiwanie dziecka. Zapach noworodka. Miriam owija je w pieluszki, Józef ociera oczy. Zwierzęta się uspokajają.)

Znowu bałagan w pokoju i w kuchni... Przekonać dzieci do sprzątania... Zegar tyka na ścianie, czasu coraz mniej.

(Gdzieś w oddali pasterze nagle są świadkami najazdu anielskiej kapeli. Wyrwani ze snu zabierają swoje białe futrzaki i idą odwiedzić Mesjasza.)

A jednak w zabieganiu wszystko się układa. Bóg się rodzi, moc truchleje, a my przeżywamy kolejną dobrą Wigilię. Tak po prostu.

poniedziałek, 20 grudnia 2021

Już blisko.

Jeszcze kilka dni do Wigilii.

Tegoroczny adwent był trudny, ale powoli idzie ku dobremu.

Wprawdzie z wielu powodów bliżej nam do prostej stajni, niż takiej szopki jak ta obok (chociaż mieszkamy w Krakowie), ale chmury zaczynają się rozstępować.

Jednak jest gwiazda, która prowadzi...

Bardzo poruszyło mnie (jak zwykle) czytanie z wczorajszej ewangelii o spotkaniu Marii i Elżbiety. Tym razem uderzyło mnie to, że żadna z nich nie myślała o sobie. Obie doświadczyły czegoś cudownego, ale zamiast się tym chwalić i mówić tylko o sobie, jakby zupełnie o tym zapomniały, koncentrując się na drugiej osobie. Miriam nie patrząc na swój odmienny stan idzie w góry, by pomagać cioci w końcówce ciąży. A Elżbieta na dzień dobry zamiast mówić "popatrz, co mi Pan Bóg zrobił!", gada tylko o Marii i małym Jezusie w brzuchu.

W tych czasach, gdzie mówi się przede wszystkim o swoich emocjach i odczuciach, jest to tym bardziej niezwykłe.

I tak sobie myślę, że to dobra lekcja na tegoroczne święta. Zapomnieć o sobie, być dla innych. Jeśli nie robi się z takiej postawy cierpiętnictwa, to naprawdę daje radość :)

Dobrej, owocnej końcówki adwentu! <3

czwartek, 16 grudnia 2021

Przyjdź.

Zamawiałam sobie świąteczne czytadła w bibliotecznym książkomacie i dostałam w prezencie trzecią książkę... Trochę jestem w szoku, że tak trafili z wyborem, bo trudna i o bólu - idealnie pasuje do mojego czasu teraz. Im bliżej Wigilii, tym bardziej widzę, że teraz wcale na nią nie czekam, a gdzieś w środku coś się we mnie wypaliło.

Oczywiście to nie koniec świata, tylko ciemne dni plus zmęczenie wieloma sprawami, w tym kilkoma domowymi problemami. I Pan Bóg właśnie do mnie takiej, bardzo dalekiej od radości oraz "magii świąt" może przyjść. A może nawet bardziej niż zwykle... Chociaż jakąś sinusoidę zaliczam w tym adwencie.

Nie zmienia to faktu, że ostatnie dni to unoszenie z trudem głowy nad powierzchnią. Plus wyrzuty sumienia, że i tak daję za mało.

Nie chce mi się nic szykować i mam straszny bunt na te wszystkie rzeczy, które powinny być zrobione. A ja mam ochotę rzucić to wszystko i zaszyć się gdzieś daleko, w górach. I chociaż przez kilka dni nie robić nic, tak po prostu.

No ale pomimo wszystko...


środa, 8 grudnia 2021

Okruchy grudnia pachnące miodem i goździkami.

Kuchenne czary-mary.
Pierniczyliśmy już kilka razy.






Taki zimowy domek podczas spaceru - aż chce się zamieszkać.

Anna od aniołków z piernika.
Grudzień mamy już na całego.

W kuchni zapach pierników (sprawka dzieci) tudzież grzanego piwa/wina (ja czasem po godzinach). Albo po prostu goździkowo-cytrusowy aromat z kominka.

Za oknem biel. Pewnie, to nie taka biel jak na Kaszubach czy w górach, ale i tak się cieszymy! Nawet powstał jeden bałwan, umieszczony specjalnie dla podsmarkanych najmłodszych na zewnętrznym parapecie.

Uzupełniałam dziś kalendarz i zdziwiło mnie, jak niewiele zostało do Wigilii... Minie szybciej niż bym chciała. Lubię to czekanie.

Dzieciaki tuż przed świętami będą na zdalnym... To zdecydowanie nie ułatwi nam organizacji. A liczyłam na kilka dni spokoju tuż przed.

Za nami Mikołaj. Był oczywiście, nie patrząc na to, czy byliśmy grzeczni (święty pytający, czy ktoś był grzeczny? bujda na resorach wymyślona przez jakieś sfrustrowane ciotki). Przyniósł duże zestawy klocków Lego, dla każdego innego rodzaju... To chyba najbardziej trafiony prezent u nas, bo ciągle używany, a nie zajmuje osobnego miejsca. Klocki po znudzeniu się konkretnym zestawem lądują w jednym z wielu ikeowych pojemników, razem z innymi. I tu się zaczyna prawdziwa zabawa, bo o wiele fajniej budować bez instrukcji, co się chce.

Właśnie czekam, aż mi ciasto na pizzę urośnie (dawno nie robiłam), więc zapuszczam jakąś skoczną muzę i ruszam do dziecięcego pokoju... Generalnie porządki tam zostawiam im w całości, ale w tym momencie zrobię przedświąteczny wyjątek. Niech będzie tak czysto, jak bym sobie życzyła. Chociaż nie łudzę się, że ten stan potrwa dłużej niż 2-3 dni. Więc w sumie to jedna z tych bezsensownych czynności, które wykonuję sama nie wiem po co w ramach umartwienia :P Bo prawda jest taka, że nie cierpię sprzątać, a na kurze i pajęczyny chętnie przymknęłabym oko. Przewróciło się - niech leży. Gdybym mieszkała sama, pewnie zapuściłabym się totalnie. Pan Bóg wiedział co robi, dając mi to stado...

No to co. Let it snow...

czwartek, 2 grudnia 2021

Nuta w sercu.

Słucham sobie i mam wrażenie, że wracam do domu...

Jakoś tak mnie dopadło na początku grudnia, że zamiast cieszyć się nadchodzącymi świętami, ja zatęskniłam za latem i górami.

I za tym, co dawne i znane. Zwłaszcza za ludźmi, którzy byli, a potem gdzieś sobie poszli.

W głowie mam Beskid Niski i Bieszczady. A w uszach kolczyki z wiosennymi kwiatami od Kaszubki :)

Popłakałam się czytając fragment "Serca w skowronkach" Magdy Kordel, gdzie była mowa o Bojkach i zniszczonej wsi.

Coś mnie ścisnęło w gardle, gdy usłyszałam tą wersję piosenki "Zielony dom" z powyższej płyty - znałam inną, też piękną, ale ta jest niesamowita.

I sobie przeglądam zdjęcia z Radocyny. Zastanawiam się, czy dzieci są za małe na Bieszczady, czy...?

Obiecałam im morze w przyszłym roku, ale może choć na parę dni w góry się uda.

W tym całym dziecięco-domowym kociokwiku dobrze jest jednak pamiętać, skąd się przyszło. I gdzie się idzie.

Na połoniny, na niebieskie :)

sobota, 27 listopada 2021

Podwojone...

Minęło 9 miesięcy od urodzin Ani... oraz Stefka z Kaszub :)

Od teraz już więcej czasu będą poza brzuszkiem niż ukryci. A za 3 miesiące pierwsze urodziny...

<3

Kochani rośnijcie nam zdrowo i niech Was Bóg zawsze prowadzi i wspiera.

I obyśmy się spotkali w wakacje nad morzem, żebyście razem biegali po plaży, razem ze starszym rodzeństwem. Czyli całą wesołą dziesiątką :)

Z kolei ja wczoraj skończyłam 36 lat. Tak sobie skojarzyłam, że to 18 lat od mojej 18-stki. Albo podwojona osiemnastka :) I dobrze, bo sobie odbiłam... tamten czas, gdy czułam się taka ostatnia, samotna i bez przyszłości zamazałam tym, co teraz.

Mam wokół siebie tylu dobrych ludzi, którzy pamiętali i słali życzenia z różnych stron... A także tych, którzy nawet nie wiedzieli, że mam urodziny i to nie jest ważne - istotne, że są obok.

Tak, ludzie to jest to, za co jestem najbardziej Bogu wdzięczna. Za Krzyśka, za dzieci, za rodziców i dalszą rodzinę, za przyjaciół, za wspólnotę... Za znajome rodziny ze szkoły dzieciaków.

To dobry weekend odpoczynku i spotkań. Tuż po pięknym piątku, w którym mogłam być z Elą na uroczystości pasowania na ucznia :)

W tym całym zabieganiu fajnie jest zwolnić na chwilkę.

Było już sushi rodzinne, pizza tylko z Anią, jutro będzie tort i domówka...

A dziś wycieczka ze środkową trójcą do miasta, nad Wisłę, do wesołego miasteczka, do muzeum, no i w okolice Rynku. Trochę wspominania. Niektóre rzeczy opowiadałam dzieciom ("A tu kiedyś mieszkał wasz pradziadek, te okna o tam!"), a o innych nie powiem. Na przykład o historii ławeczki w pobliżu Mostu Grunwaldzkiego.

Zaraz kończę, bo obiecałam dziewczynom bajkę. Ja mam jeszcze trochę pracy w domu do zrobienia. Takiej syzyfowej, której efektów i tak nie będzie widać.

Ale co tam! Ważne że jest dom pełen ludzi, którzy robią cały ten bałagan ;)

Z dziewczynką świętujemy sobie przy pizzy :)

poniedziałek, 22 listopada 2021

Tup, tup.

Takie tam snujące się muzy w tle. Bardzo stresujący i trudny czas mam ostatnio. Niby może drobiazgi (?), ale dużo za dużo na jedną głowę i wymiękam.

I z ludźmi mi się nie chce gadać. No dobra - chce, tylko jakoś trafiam ciągle na tych sfochowanych, z którymi się ciężko porozumieć.

Dobrą wiadomością jest to, że wydawnictwo chce wydać pierwszą moją książkę wiosną. Słusznie zresztą, bo to powieść o wakacjach, więc dobrze będzie poczekać na cieplejszy czas. A ja mam szansę przeżyć świąteczny czas nie siedząc w korekcie ;) którą to zajmę się już w nowym roku.

Teraz za to można czekać na książkę Renatki o świętych księżniczkach :)

Już w piątek moje urodziny... Wymarzony prezent? Niech ktoś wpadnie do mnie na kawę, nie zauważy bałaganu i jeszcze powie, że mam dobry, ciepły dom i super wszystko ogarniam ;) Mówię serio.

Adwent już za chwilkę się zacznie... Czekam na śnieg (na Kaszubach już pada). W kuchni kolekcjonuję świąteczne bibeloty. Poprawiają mi humor choć trochę. I kubek z reniferami.

Mam prośbę jeszcze, pomódlcie się proszę za Judytę i jej maleństwo. Nie wchodząc w szczegóły, choroba w ciąży, szpital, tlen i bardzo zły stan. Jest źle, modlitwa potrzebna. W domu czekają pozostałe małe dzieci. I mąż.

Dobrego tygodnia...

<3

środa, 17 listopada 2021

Przedgrudzień.

 

Mój nowy kubek :)
Listopad mija nam chorobowo... Ale na szczęście jest ciut lepiej. Dziewczynki poszły już dziś do szkoły i przedszkola. Rafał też, on jeden się wybronił i nic mu nie było. W domu został Gabryś (klasa ma kwarantannę i e-lekcje do jutra) oraz zasmarkane maluchy. 

Wczoraj byłam z dzieciakami na kontroli w przychodni. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że jesień gdzieś zniknęła. Jak to napisała u siebie Kaszubka, mamy już przedzimie... Jeszcze nie biało, ale powietrze pachnie mrozem. Skulone ptaki zamilkły, cisza brzęczy w uszach. Taki przedgrudzień. Człowiek zaczyna myśleć o pierniczkach i mandarynkach. W kominku nad świecą już od jakiegoś czasu olejek cytrynowy zmieszany z goździkowym, pachnie na całą kuchnię.

Za to lubię listopad. Zmieszany z grudniem daje dwumiesięczny czas wyciszenia przy świecach. Czas na modlitwę... Taka odwrotność wakacji. A że we mnie moje wewnętrzne dziecko żyje i ma się dobrze, właśnie wakacje i Boże Narodzenie nadal sprawiają mi dużo frajdy.

Tak jak czekanie na urodziny, bez względu na ilość świeczek na torcie.

Jeśli dożyję babciowatego wieku, mam nadzieję szykować sobie kolorowe torty urodzinowe, malować paznokcie w fantazyjne wzorki tego dnia, ubierać najlepszą kiecę i cieszyć się jakbym miała 7 lat, a nie 70. Amen ;)

W mojej książce bohaterowie usiedli do Wigilii.

A ja sobie zaczęłam słuchać instrumentalnych wersji christmasowych piosenek. Adwentu jeszcze nie ma, ale te melodie bardziej kojarzą mi się z zimą, niż ze świętami jako takimi. Na nasze prawdziwe kolędy przyjdzie właściwy czas :)

PS I taki dobry tekst na dobry dzień. TUTAJ.

czwartek, 11 listopada 2021

Zanurzeni w ciszy.

Tak wskoczyłam na szybko, żeby napisać, że żyjemy.

I zaraz wyskoczę, bo jednak w dni wolne lubię być off-line.

Jak dobrze, że w moim starożytnym telefonie nie ma internetu!

(Mógłby być, ale nie zamontowałam. I nie mam żadnych apek, buahahaha!)

Żyjemy, mamy się dobrze, choć wirusy nie odpuszczają. A mnie jak na złość skończyła się kawa! Byłam przekonana, że jest jeszcze w składziku, a tu zonk... Poranek bez kawy to zuooo.

Michaś wskoczył w etap gaduły i mówi jak nakręcony, wymyślając różne rzeczy i powtarzając wszystko co usłyszy.

Aniula gdy siedzi, to nagle rzuca się przed siebie i próbuje pełzać do przodu. Czasem ląduje na nosie i jest dziki wrzask.

A pozostali świętowali wczoraj patriotycznie. I fajnie. Lubię to święto 11 listopada, chociaż dla dobra mojego zdrowia psychicznego unikam wtedy mediów bardziej niż zwykle. Już na co dzień mamy za dużo hejtu w sieci i nagonki jednych na drugich.  Żal mi ludzi, którzy żyją tymi nowinkami i są przekonani, że świat jest zły i wypełniony nienawiścią.

Tymczasem życie jest takie piękne, gdy otacza cię cisza... Plus normalne codzienne odgłosy. A nie jazgot celebrytów, dziennikarzy i polityków. Brr.

Dzień za dniem moja listopad... Znów ruszymy z pracami remontowymi w domu. Zaliczyliśmy spektakularną awarię samochodu (klimatyzacja), który nagle wypełnił się dymem i szybko zjeżdżaliśmy na pobocze i wypakowywaliśmy dzieci. Takie tam przygody. Nic się nie stało, więc nie przejmujemy się i jedziemy dalej.

Ja gdy tylko mam chwilkę piszę sobie. Moi bohaterowie są właśnie dzień przed Wigilią, w pewnej wiosce na Podhalu. Chciałabym skończyć i dać do przeczytania moim dzieciom na początku adwentu.

I co jeszcze... Nie mogę się już doczekać kolęd i pierniczków :)

A na razie jazz, swing oraz herbatki z miodem w dużej ilości. Późnojesienny zawias.

wtorek, 2 listopada 2021

Rodzinne zapiski listopadowe.

Dobra, może wypadałoby napisać tu coś więcej, niż tylko to że jest ciemno, dzieci chore (choć jest ciut lepiej), a dom (niestety nadal) zaatakowany przez myszy.

Szczerze mówiąc trudny czas za nami, nieprzespane noce. Starałam się zachować te wszystkie dobre słowa, które usłyszałam w górach i świadomość, jak Bóg jest blisko... Chodzi za mną ten fragment z Biblii (ewangelia św. Jana), gdzie Jezus tuż przed odejściem modli się za Kościół. Więc i za mnie. W niewyspaniu i zmęczeniu jest to krzepiące.

Wczoraj wybyłam po raz pierwszy na dłuższy spacer z Elą, Sarą i Michałem. Ania nie nadaje się do wyjścia, więc zostawiłam ją z tatą i chłopakami.

Muszę się pochwalić, że mam w domu świetnego opiekuna do dzieci :) Ostatnio gdy musiałam na chwilę wyjść coś załatwić i Aneczka się obudziła, to Gabryś ją wziął, zrobił jej kaszkę, nakarmił, a potem umył i przebrał. Ha! Gotować i sprzątać też umie, także ten. Może jakaś dziewczyna w przyszłości będzie mieć trochę lżej. Denerwują mnie faceci, którzy unikają takich zajęć i zrzucają je na kobiety. Na szczęście w u nas domu żaden z panów nie ma takich pomysłów i działamy razem.

Wracając do spaceru, fajnie było przewietrzyć głowę... Przez ten czas chorób ratowało mnie tylko wychodzenie w wyobraźni... Kiedy siadałam, by trochę popisać moją zimową opowieść dla dzieci. Czytelnicy mówią, że dobre i chcą więcej :) A mnie już sprawia to czystą przyjemność. 

Kiedy równe dwa lata temu zaczęłam pisać pierwszą książkę o dzieciach spędzających wakacje w starym niebieskim domu pod lasem, w głowie miałam co chwilę czarne myśli. "Ty piszesz? Nie dasz rady! Będzie nudne! Nikt tego nie będzie chciał czytać!" A potem grupka osób przeczytała i dodała otuchy, prosząc o jeszcze. I tak z miesiąca na miesiąc, ze strony na stronę, pisze mi się coraz lepiej i odważniej.

I znowu dygresja... A chciałam napisać, że byliśmy na Kopcu Krakusa i widzieliśmy panoramę Krakowa w świetle zachodzącego słońca... I odwiedziliśmy Cmentarz Podgórski, jeden z najpiękniejszych w Krakowie (bardziej znane są Rakowice, ale Podgórski przez swoje charakterystyczne położenie na zboczu wzgórza podoba mi się o wiele bardziej). Grób moich pradziadków znajduje się dość wysoko i można stamtąd obserwować cmentarne alejki, stare drzewa, groby pokryte świeżymi kwiatami i płonącymi zniczami... O tej porze roku to cudowne miejsce.

Michał pomagał zapalać świecę na grobie :) Ostatnio niezły kowboj się z niego zrobił. Broi na potęgę i muszę mieć oczy naokoło głowy. Ale też mówi coraz więcej, wreszcie zdaniami. Próbuje mi opowiadać różne rzeczy. I ma swoje charakterystyczne słówka, które nas rozmiękczają :) Na przykład "kukel" to jest cukier, a "papelek" to papier :D "Amen" to krzyż i wszystkie możliwe obrazy świętych. Przypomina mi się, jak Gabryś na banany mówił "bamędzie", a na pomidory "pomodolki". Pozostali chyba też trochę przekręcali, ale nie pamiętam takich specyficznych zwrotów. No, Elka wcześnie nauczyła się mówić "buty" i powtarzała to często, paradując w moich szpilkach. Rafał lubił wołać "mucha!" i pokazywać na latające owady :P No i często mówił o jedzeniu i że jest głodny. A Sara? Jakoś bardzo szybko wyrażała się w miarę płynnie. Musiałabym przejrzeć bloga, może gdzieś coś się zachowało... Coś mi się kołacze, że też o butach było... Czyli dziewczyny - obuwie, a chłopcy - pożywienie :P

Aneczka skończyła jakiś czas temu 8 miesięcy. Siedzi już stabilnie, ale nie raczkuje. Na razie pełza i się obraca. W sumie standard, wszystkie nasze dzieci tak robiły w tym czasie. I też zrobiła się z niej mała gaduła, oczywiście na własnym poziomie. Jest dużo śmiechu, piszczenia, plucia, wymawiania "eee!", "aaa!", "mamama!" i "baba".

Elka w szkole odnalazła się bardzo ładnie. A że jest chora, to właśnie siedzi w kuchni i produkuje kolejny obrazem przedstawiający waleczne księżniczki i superbohaterki, złe czarownice oraz potwory. I ładunki wybuchowe. Hmm, widać że ma starszych braci?

Pomaga jej Michał, a ja mam chwilkę dla siebie. Ania śpi... Pozostali wrócą niedługo.

Dziś deszczowo. I ciemno.

Ale tak sobie myślę... A, co tam. Zaraz będą moje urodziny, adwent, Mikołaj, święta... I zaczniemy odliczać do wiosny! Z urodzinami Misia i Ani przyjdą pierwsze przebiśniegi. Damy radę.

niedziela, 31 października 2021

Pierwszy dzień po zmianie czasu.

Samotna niedziela po samotnej sobocie.

Czasem tak jest, że chociaż pełno ludzi dokoła, to jest się samemu. Tylko schować się nie ma gdzie.

Jutro zaczyna się listopad.

Co chciałabym dostać na urodziny?

Więcej przestrzeni i własny salon nie zawalony rzeczami dzieci.

Ale pewnie nie dostanę, więc w sumie...

Po prostu czasem chciałabym nie musieć być dzielna.

Wystarczą nowe kolczyki.

I może praca nad książką o niebieskim domu?

Dziś ciemność przyszła wcześniej i bardzo wybiła z rytmu.

Brrr.

***

Dopisek: Dobra, już mi lepiej. Zmiana czasu to jakaś masakra, zwłaszcza ta zimowa.

Moje stado wróciło z imprezy, znowu jest wesoło :)

wtorek, 26 października 2021

Zwroty akcji.


No nie ogarniam.
 
3 dni wyciszenia na modlitwie nad Zalewem Czorsztyńskim. Piękne dni.

A potem..

Ela złapała zapalenie ucha.

Ania zapalenie oskrzeli.

Misiek ma smarki do brody.

Zgubiliśmy klucz do domu i trzeba było sforsować zamek.

A nasz dom w międzyczasie opanowało stado myszy. Wygryzły dziurę w kuchni i nabrudziły dosłownie wszędzie.

Hmm.

Mam ochotę ciepnąć to wszystko i wrócić w góry :)

Ale tymczasem zamiast sprzątać dalej - zrobiliśmy sobie z dzieciakami popcorn i pianki. I będziemy oglądać bajkę :P

niedziela, 17 października 2021

Czekać i patrzeć z ukrycia, jak rośnie...

Niedziela.

Pierwszy dzień od początku września, kiedy możemy odetchnąć...

Uff.

Przed nami wspólne oglądanie drugiej części "Krainy Lodu".

Obiad znowu ze wschodnią nutą, z kurczakiem w roli głównej.

Może jakaś planszówka?

I wieczorne moje pisanie... W swojej opowieści powoli zbliżam się do Bożego Narodzenia. Może uda się wydać na święta za rok? A teraz z lekką obawą czekam na poprawianie pierwszej książki.

Ktoś (Mortka?) kiedyś mówił, że życie pisarza jest czekaniem - na wydawnictwo, na umowę, na korektę, na wydanie...

W sumie dobrze się składa, bo co jak co, ale czekać umiem.

Gdy się czeka, rosną dzieci, kwiaty oraz książki.

W ziemi naszego ogrodu zamieszkały cebulki przebiśniegów, krokusów oraz tulipanów. Taka zapowiedź, że kiedyś będzie wiosna.

A na razie schodzimy w "coraz ciemniej i coraz zimniej".

Przeczytałam "Anię z Zielonego Wzgórza", tak mimochodem. Dobrze, że Montgomery umiała się tak zachwycić październikiem. Ja już czekam na inną porę, ale myślę że Bogu jest miło, gdy ktoś się zachwyca światem.

Odpoczywam od zachwytu, będę się nim zajmować od przyszłego miesiąca. Chociaż te szkarłatne sploty na pniach drzew są naprawdę niesamowite.

Podobnie jak fioletowe astry w ogrodach, zwane przeze mnie uparcie michałkami.

Ale tak bardzo chciałabym, żeby zakwitły tulipany...

poniedziałek, 11 października 2021

Pierwszy dzień...

Poniedziałek... Zaraz trzeba się zebrać po starsze dzieci.

W kuchni robi się przyrządzony na szybko kurczak z imbirem i kukurydzą (ostatnio mam fazę na dziwne połączenia).

Ania właśnie ze skrzywioną miną zjadła parę łyżek deseru owocowego. Błe. Na razie rządzi mleko i chrupki...

Misiek dokazuje i zaraz zostanie w domu z pracującym Krzyśkiem. Hm. Ciekawe, co wymyśli tym razem.

Rano podczas mojej krótkiej łazienkowej nieobecności wylał pół jogurtu na swoją zabawkową śmieciarkę i stół dookoła.

Nawet się nie wkurzyłam, bo to było już po tym, jak spektakularnie zaspaliśmy i ze wszystkim spóźniliśmy się już na początku dnia.

Pewnie dlatego, że do późna wysyłaliśmy maile o dniu nauczyciela i innych szkolnych sprawach (których jest pierdyliard i bywa że mi się mylą np. daty wycieczek...). A weekend, chodź piękny, był też lekko wyczerpujący i prawie w całości poza domem.

Potem późnym rankiem reanimacja przy bagietce z masłem czosnkowym na ciepło i Szymiku. Zamawiałam książkę Rafciowi na Bonito, to zamówiłam też sobie. Jak Rutka i Alicja twierdzą, że Szymika warto znać, to trzeba się podciągnąć ;) Miała być poezja na pierwszy rzut, wyszła teologia. Do porannej kawy też spoko ;)

Uhh. Fajnie się posiedziało, ale trzeba się zbierać...

Dobrego tygodnia :)


poniedziałek, 4 października 2021

W rytmie przyrody.

Zdjęcie z niedzielnego wieczoru nad jeziorem. Woda, niebo, światło słońca... I my. Dobry dzień. Stojąc na brzegu i słuchając szumu fal nagle miałam jakiś przebłysk - wspomnienie podróży poślubnej. Podobne kolory, podobne zapachy...

I dodarło do mnie tak wyraźnie, jak bardzo mogę być wdzięczna. Jest inaczej, już nie romantycznie tylko we dwoje - ale ile fajnych ludzi mamy wokół siebie!

Na przykład ten na tle wody, najstarszy :)

Poza tym jakoś tak ostatnio jesień nawet mi się podoba. Gdyby tylko następowała po niej od razu wiosna - byłoby jeszcze lepiej ;) (Ale kupiłam cebulki krokusów, przebiśniegów i tulipanów. Będzie na co czekać i czego wyglądać za oknami.)

Na przykład ptaki przylatujące do naszej stołówki pod orzechem... Nigdy ich nie ma tyle, co o tej porze.

W sobotę zbieraliśmy się do wyjazdu, przypięłam najmłodszych i już miałam wsiadać do auta, a tu nagle z drzewa spadła mi pod nogi sikorka. Śliczna, niebieska, modraszka. Oczywiście zaliczyłam stan przedzawałowy, bo na początku wyglądało to kiepsko. Ale wzięłam ją na ręce i powoli się uspokoiła, ułożyła skrzydła, nóżki. Musiała się mocno potłuc i przestraszyć, ale na szczęście nie połamała. Dałam jej pić (mina Krzyśka bezcenna - nie zauważył co się stało i nagle myślał, że poszłam do łazienki polewać wodą niebieską maskotkę... potem się zorientował, że maskotka jest żywa i po kropelce pije mi wodę z palca). Odłożyłam  ogrodzie w bezpieczne miejsce z dala od psów, kotów i dzieci. Doszła do siebie, odleciała.

Ale bardzo przyjemnie było trzymać w dłoniach takie małe niebieskie stworzonko.

Aha, znowu nad rzeką widziałam zimorodka ostatnio. Śmignął jak błękitna strzała.

I ryjówki (małe stworzonka, ale bez skrzydeł i z długimi ogonami) wprowadziły nam się pod podłogę i robią raban po nocy. Nic do nich nie mam, ale wolałabym bezkrwawo wypłoszyć, tylko jak?

Przed nami październik. Wyciągnęłam "Anię z Zielonego Wzgórza" i czytam.

Dzięki powieściom dla dzieci świat jest bardziej kolorowy :)

A po nocach piszę swoją, czwartą już. Dobrze mieć taki skrawek czasu tylko dla siebie i swoich pasji.

środa, 29 września 2021

Ich troje, a właściwie ich trzech. I to, co dobre.

Dziś świętujemy potrójne imieniny. Wszyscy moi chłopcy. Dobry dzień, już zawsze będzie taki o krok od nieba...

Nawet słyszałam, że jestem mamą archaniołów. No może trochę jestem - w tym sensie, że patrzę na waleczność Michała i muszę go powstrzymywać od kolejnej rozróby, a finalnie nauczyć walczyć o to, co dobre i bronić tego, co słabe. Że mogę mieć nadzieję, że Rafał będzie wybierać dobre drogi, a jego oczy będą otwarte na tych, których trzeba dobrą drogą zaprowadzić, pomóc, uleczyć serce. Że będę zawsze modlić się za Gabrysia o to, żeby miał zaufanie do siły Pana Boga, a nie swojej i przynosił ludziom Jezusa nawet w bardzo zaskakujących momentach.

Takie tam...

Za nami dobra niedziela - Pola Chwały w Niepołomicach i uwielbiany przez nas miks wszystkich epok, od Greków i Rzymian po współczesność. A wieczorem nasz ulubiony zespół niemaGotu grał koncert i poszliśmy, ja i starsza trójka. No pięknie było, a ich piosenkę "Jeruzalem" cały czas mam w głowie...

A dziś patrzyłam na wydrukowaną umowę z wydawnictwem. Tyle na to czekałam i aż mi dziwnie teraz, że jest... I tak sobie myślę - w roku św. Józefa, w dzień Archaniołów - mam odwagę, bo wiem, że nie jestem sama. Z takim patronatem! Obym zawsze o tym pamiętała i cokolwiek będę robiła - czy pisała, czy mówiła, czy zmieniała pieluchę - to dla czyjegoś dobra, a nie dla siebie.

Bo jeśli przyjdzie czas, że powiem - to ja zrobiłam, patrzcie, mój talent, moja zasługa... to będzie jednak mocno żenujące. I nie mam na myśli oczywiście tego, że trzeba być niepociumanym i zakompleksionym. Chodzi mi o to, żeby być wdzięcznym, wolnym i uniknąć napuszenia :)

Pomimo zabiegania i wielu spraw, których czasem nie ogarniamy, dzieje się dużo dobrego.

sobota, 25 września 2021

Migawki.

Poniedziałkowy poranek. Pół miasta zakorkowane z powodu wypadku na autostradzie. Wleczemy się jak ślimaki, ja z Anią w nosidle i starszą czwórką. Jedna sztuka dostaje mdłości, więc powrót potem we trójkę, w deszczu. Pod automatem biletowym orientuję się, że gdzieś wypadła mi moneta i starczy mi tylko na krótszy bilet. A już w autobusie ten jeden jedyny krótszy bilet zżera mi kasownik. Z przesiadki nici, nie chcąc ryzykować mandatu ostatni kawałek idziemy pieszo. Czterdziestominutowy spacer w zimnym wietrze z samego rana - wspaniały początek tygodnia.

***

Piątek bodajże, chwila przerwy na kawę i książkę. Nieopatrznie sięgam po "Zuzannę" Emilii Litwinko i z chwili robi się półtorej godziny - od pierwszej do ostatniej kartki (piękna książka, ryczałam czytając). W tak zwanym międzyczasie Miśkowi udaje się rozbić pięć jajek, a szóste umieścić cichaczem na podłodze tak, że wdepłam w nie stopą, gdy tylko oderwałam się od lektury. Na szczęście z pozostałej piątki udało się wybrać skorupki i zrobić jajecznicę. Dla Miśka :P A ja cieszyłam się, że to ostatni dzień roboczy i przed nami weekend.

***

Takie tam dwie migawki z tego tygodnia.

Moja codzienność, moja normalność :)

Dobrze, że już weekend. Wszyscy w domu, połowa zasmarkana i kaszląca. Oglądamy "Gwiezdne Wojny", gotujemy, pieczemy i przepychamy się z miejsca na miejsce.

Czego chcieć więcej? :P

Przestaję się dziwić, że potem gdy siadam do komputera, by pisać, pomysły jakoś same przychodzą mi do głowy i klepię bez opamiętania...

Dobrego odpoczynku i niech moc będzie z Wami!

wtorek, 21 września 2021

O tęsknocie za latem i spełnianiu marzeń.

Już prawie południe, a za oknem zimno... Na podwórzu nowy kopczyk spadających z orzecha liści. Podcięty hibiskus jest już poszarzały i smętny, choć nadal próbuje wypuszczać fioletowe kwiaty.

Jesień ma w sobie coś kojącego, jak ten moment przed snem, kiedy można (przynajmniej w teorii ;)) zaszyć się pod kołdrą z książką i ciepłą herbatą obok. Tyle tylko, że ja takich plasterków nie potrzebuję i wszystko we mnie tęskni za letnią aktywnością. 

Dziś mój podstarzały telefon nagle bez ostrzeżenia wyświetlił sierpniowe zdjęcia z wakacji, których uparcie "nie widział" po upadku na ziemię jakoś na początku września. I siedzę tak sobie z książką przy porannej kawie, sięgam po komórkę, a tam radosny komunikat - "odnaleziono kartę SIM!". I bach, zdjęcie kąpiących się dzieci w rzece w Nieznajowej, błękit i zieleń, polna droga, woda oraz las...

Biorąc pod uwagę, że za oknem sójki i sikorki wyjadały resztki rozgniecionych orzechów pod szarym pochmurnym niebem, przypomnienie tych wakacyjnych przeżyć prawie złamało mi serce.

No nie, nie jestem jesieniarą. W życiu. Lato chcę i wakacje... Nawet miałam zamiar zacząć pisać kolejną wakacyjną książkę dla dzieciaków, tak jak poprzednie utkaną z tęsknoty i dobrych wspomnień. Ale nie, tym razem będzie zimowo, adwentowo-bożonarodzeniowo. Pisząc o tym czasie też można myśleć o tylu pięknych rzeczach i jakoś przetrwać jesień.

A co do książek... To muszę wspomnieć nieśmiało, że moje marzenie o wydaniu przestało być tylko marzeniem. Coś się dzieje ;) Ale na razie ciiii! Będzie konkret, to napiszę więcej. Jeśli zachowaliście w sobie dziecko i lubicie wracać do powieści z dzieciństwa typu "Dzieci z Bullerbyn", "Ania z Zielonego Wzgórza" czy "Tajemniczy Ogród" (moje miłości książkowe :) i cykl o Narnii, oczywiście), to myślę, że Wam się spodoba. A Waszym dzieciom, wnukom, chrześniakom - jeszcze bardziej :)

Zawsze marzyłam o tym, żeby pisać książki i jestem niesamowicie wdzięczna Panu Bogu, że dał mi siłę i cierpliwość, by w codziennym zabieganiu znaleźć na to czas.

Za nami dobry małżeński weekend, bez starszych dzieci, na rekolekcjach. Dobrze czasem odetchnąć...

A teraz wtorek, który pewnie rychło stanie się piątkiem. Odkąd wakacje się skończyły, czas gna jak szalony.

Ale - jeszcze w zielone gramy... Jest dobrze.

wtorek, 14 września 2021

O nauce oraz wycieczce do stolicy śliwki :)

Wrzesień mija błyskawicznie. Już połowa... Mam wrażenie, że obowiązku i różne sprawy do załatwienia dosłownie mnie wessały i nie wiem, kiedy wyplują... Może w czerwcu. Hmm... Czyżbym powinna szykować się do kolejnych wakacji?

Aktualnie mam w domu trzech lekko podsmarkanych panów, więc mi się nie nudzi. Wieczory jednak są już chłodne i łatwo się zaziębić. Ale z drugiej strony żal dzieciaki zaganiać do domu, niech jeszcze korzystają i bawią się na podwórku do późna, póki można... Przynajmniej Michał dziś szczęśliwy, że ma towarzystwo. Integrują się chłopaki. Przed chwilą zalali łazienkę, bo testowali katamaran z lego.

Ela w szkole, Sara w przedszkolu... Zadowolone, chociaż Sarenka chyba odlicza już do przyszłego roku, kiedy dołączy do niej Michał. Bo nagle została sama ;) Za to Elula w ciągu pierwszego tygodnia szkoły przeszła metamorfozę, podobnie jak jej koleżanki z klasy... Nagle się zrobiła taka panienka, przebojowa, swobodna, pewna siebie. Trochę się obawiała zmiany i teraz jest pozytywnie zaskoczona :)

Anusia w zeszłym tygodniu wzbogaciła się o dwa pierwsze ząbki :D W dodatku ten pierwszy namierzyłam na szkolnym zebraniu... Była niespodzianka. Teraz gryzie, muszę uważać :P Poza tym zostawiona na kocyku na podłodze pełza powoli i obraca się na wszystkie strony. Czyli w sumie - też jakby była w szkole. Takiej dla półrocznych niemowląt. Lekcja pierwsza: siedzenie... Lekcja druga: raczkowanie. Ech. Do Bożego Narodzenia będzie śmigać jak wyścigówka po domu.

Weekend zleciał szybko, bo było dużo dobrych rzeczy... W sobotę przyjęcie urodzinowe u przyjaciół, a w niedzielę kolejny wypad w świętokrzyskie. Tym razem Szydłów, zwany polskim Carcassone lub - z innej beczki - stolicą śliwki :) Dużo zabytków, piękne mury, a na rynku świetna restauracja oraz sklepik ze śliwkowymi artykułami. Pizza ze śliwką była mega pyszna i jej smal wspominam nadal. Musimy tam wrócić :)

Wszystkiego dobrego na drugą połowę września :*

poniedziałek, 6 września 2021

Wspomnienia i poezja.

Zdjęcie z wczorajszego wieczoru... Park Dębnicki. Po ciężkim pierwszym tygodniu szkoły, po którym czułam się jak rozjechana przez traktor - reset... Z Krzyśkiem i dziećmi. Starszaki biegały po alejkach i szalały na świetnym (naprawdę!) placu zabaw, Krzysiek chodził sobie z Anią w nosidle, a ja rozłożyłam się na leżance i rozdawałam kawałki brownie z plecaka :D

Dębniki są mi o tyle bliskie, że tam mieszkał Krzysiek, gdy się poznaliśmy. Tam się spotykaliśmy i wędrowaliśmy uliczkami, bulwarami...  Śmiesznie było tak wrócić po latach z gromadką dzieci. Elka: "Ale jak to, tato, ty mam tak samotnie mieszkałeś?!". No nie do uwierzenia. Przecież jesteśmy razem od zawsze. I zawsze z szóstką dzieci ;)

A dziś dotarła paczuszka od Alicji, a w niej tomiki poezji (Alicjo - dziękuję!!!) - nie mogę się doczekać, kiedy będę pogryzać kolejne wiersze do kawy. Polecam ten sposób - zadek od tego nie rośnie, za to serce tak :)

Chociaż tak po prawdzie, to do kawy mam zwykle nie tylko książki ;D

Instagram okazał się dobrym pomysłem - każdego dnia robię dużo zdjęć i fajnie znaleźć miejsce, gdzie mogę się nimi podzielić :) Także jak jeszcze nie byliście,to zapraszam do BajkiRivulet - mniej tekstowo, bardziej zdjęciowo.

Dobrego tygodnia!

poniedziałek, 30 sierpnia 2021

Jak przeprosiłam się z instagramem. No i o Kaszubach w Krakowie.

Na początek ogłoszenia drobne ;) Uwaga, uwaga:

Ponieważ potrzebowałam dostępu do paru miejsc, po latach zarzekania się, że nieeee, ja w życiu i pocomito - założyłam konto na instagramie :P

Zastanawiam się, na ile będę z niego korzystać, no ale kto wie. Na dzień dobry wrzuciłam parę fotek :) W sumie jest to łatwiejsze niż pisanie całej notki na blogu, więc może rzeczywiście się do niego przekonam. Ale pisanie i tak pozostanie numerem jeden.

Także ten, zapraszam TUTAJ. Będzie mi miło, jeśli zajdziecie również tam i zostawicie swój ślad :)

***

Tymczasem za oknem deszcz... Zaraz skoczę zobaczyć, czy nasza kochana pobliska rzeczka znów nie grozi nam powodzią (tak, tak, jak czytacie o podtopieniach w Krakowie, to jest duża szansa, że nas też to dotyczy :P). A póki co smętnie mi bardzo - za jakąś godzinę kaszubska rodzina wsiądzie do pociągu i wyruszy na północ. Po pięknym wspólnym weekendzie- żal. Zobaczymy się ponownie za rok. Jak dobrze pójdzie, to na Kaszubach.

Pozostało dużo dobrych wspomnień, kilka zdjęć na telefonie (w tym fotka zielonego drinka oraz naszych rodzin, gdzie wyglądamy jak Kelly Family), no i dwie pachnące nowością książki. Jedna, z piękną dedykacją, autorstwa Kaszubki. Wzruszam się, gdy na nią patrzę <3

W ogóle cieszę się bardzo, bo sierpień przyniósł trzy oczekiwane premiery - oprócz Darii wydania swoich książek doczekały się też Kasia z Kamiennego Domu i "Kurza mama" Olka. Mam zamiar przeczytać wszystkie. Kobiety mają moc! 

Zresztą, tak w temacie książek - cały czas wraca do mnie niebieski tomik "Chropawe głoski" Alicji i z przyjemnością za każdym razem znajduję w nim nowy powód do zachwytu.

Ale dzieło Kaszubki będzie mi oczywiście najmilsze, tak jak nasze sms-owe pogaduchy prawie każdego ranka i zazwyczaj też co wieczór ;)

I żyję nadzieją, że kiedyś też dam jej swoją książkę do przeczytania. To znaczy wydaną, bo w formie elektronicznej i tak zna wszystkie, jej dzieci też. Tyle że my obie mamy tą słabość, że lubimy książki, które można dotknąć, powąchać, zachwycić się okładką...

Cóż, trzeba dużo cierpliwości i wytrwałości, by być mamą gromadki, ogarnąć życie swoich bliskich, a w dodatku jeszcze zawalczyć o swoje... Nie ma lekko. Ale jak widać na poniższym obrazku - jest to możliwe. Gratulacje, Kaszubko! Jestem z Ciebie dumna :)`

piątek, 27 sierpnia 2021

Przed bitwą ;)

Ostatni piątek sierpnia.

W przyszłym tygodniu czworo naszych dzieci znów ruszy o poranku w trasę...

Cztery plecaki naszykowane w przedpokoju.

Wyprawka (prawie) skompletowana.

W dodatku swoją szkolną przygodę zaczyna Elka.

Czujecie klimat?

Nie?

No to posłuchajcie:

Tylko epicka muzyka jest w stanie oddać to, co tu się dzieje :P

Słucham w kółko i staram się ogarnąć rzeczywistość.

Poza tym wszystko we mnie płacze za latem, które (tak dla odmiany) minęło zdecydowanie zbyt szybko.

Te górskie wyprawy jeszcze tak niedawno - to wydaje się zbyt piękne, jak z innego świata...

Przypominam sobie moment, gdy słuchając koncertu przy fontannie w Krynicy jadłam z chłopakami pyszne lody- tuż po tym, jak zjedliśmy pyszny obiad w Karczmie Łemkowskiej. Szukaliśmy cienia, bo tak grzało słońce. Ania chyba spała? Albo śmiała się do ludzi, jak zwykle, już nie pamiętam :) Jaka to była cudowna chwila...

I tak to wygląda, przygotowania do bitwy tuż przed ostatnim wakacyjnym weekendem oraz bombardujące moją głowę wspomnienia. Obok w łóżeczku Anusia pod puchatym kocykiem. Dziś skończyła pół roczku. Kolejna jesień upłynie mi pod znakiem raczkującego niemowlęcia :)

Dobrze, że przed nami jeszcze wiele dobrego - trzeba tylko nie dać się chłodowi i poczekać.

Na przykład - już jutro w Krakowie zawitają Kaszubi ;)

<3

poniedziałek, 23 sierpnia 2021

Powiew jesieni. Przemijanie.

Do końca wakacji został tylko tydzień. A ja już czuję oddech września - pośpiechu, porannego wstawania, szkoły. Kalendarza zapisanego po brzegi. 

Wieczory przychodzą szybciej, chłodne i często mokre. Za rogiem ulicy, w moim ulubionym dzikim zakątku, nawłocie kwitną jak szalone. Za każdym razem, gdy na nie patrzę i czuję ten słodko-ziołowy zapach, przypomina mi się początek jesieni zeszłego roku. I pierwsze zdjęcie naszego małego dzidziusia numer sześć. Już wtedy wiedziałam, że czekam na kogoś pięknego. Ale nie sądziłam, że aż tak :)

Nasza gwiazdka w piątek skończy pół roku (podobnie jak Stefanek Kaszubki, którego wreszcie zobaczymy na żywo już w ten weekend! będzie co świętować!). Jest pogodną, śliczną dziewczynką o niebieskich oczach. Byłam pewna, że oczki jej ściemnieją, tak jak środkowej czwórce. A tu zaskoczenie, nasza ostatniorodna też ma niebiesko-morskie spojrzenie, tak jak pierworodny. Dzięki naszym dzieciakom pokochałam różnorodność. I po raz kolejny się przekonałam, że nawet szóste dziecko jest żywą niespodzianką.

Ponoć pogoda w tym tygodniu ma nas nie rozpieszczać. Na szczęście jeszcze wczoraj zdążyliśmy zrobić być może ostatni dłuższy wakacyjny wypad, tym razem do skansenu w Tokarni. Słyszałam o tym miejscu już wcześniej, ale byłam po raz pierwszy. I na pewno nie ostatni, bo jestem totalnie zauroczona! Dzieciaki zresztą też...

Snuliśmy się ścieżką od chałupy do chałupy, od młyna do młyna, a potem był jeszcze przepiękny dwór i kościół - zajęło nam to pięć godzin, a i tak nie zobaczyliśmy wszystkiego. Dzieci biegały i się cieszyły oglądaniem czegoś, co można zobaczyć już tylko w takich miejscach. A my z Krzyśkiem... wspominaliśmy i wzruszaliśmy się, czując znajome zapachy, patrząc na sprzęty takie, jakie widywaliśmy w dzieciństwie podczas wakacji.

Chłonęłam obrazy, zapachy, kształty... i tęskniłam za światem, którego już nie ma.

Dobrze chociaż, że są takie punkty na mapie, gdzie można choć na chwilę przenieść się w czasie.

Pomysł na książkę krystalizuje się coraz bardziej. Dochodzę do wniosku, że w Polsce jest aż za dużo wspaniałych miejsc do ukochania. Nie wiem, czy starczy mi czasu na zachwycenie się czymś za granicą :P Choć piękno Rumunii czy Włoch pamiętam doskonale...

poniedziałek, 16 sierpnia 2021

Jak trudno...


 Jak trudno odzwyczaić się od gór....

Od powietrza pachnącego świerkiem i bukiem.

Od szmeru potoku.

Krzyku orlików i innych niebieskich drapieżników.

Od kawy pitej o poranku z widokiem na Jaworzynę.

Od kolorów na ikonostasie.

Beczenia owiec

I pastwisk pełnych koni.

Tak bardzo chciałoby się wsiąść do pociągu...

I znów być tam, pod cerkwią.

Przy krzyżu z przekrzywioną belką

Lub po kostki w lodowatej wodzie Nieznajowej.

Notować zmiany i wprowadzać poprawki do książki.

Bo pewne rzeczy są inne niż zapamiętałam.

Ale większość na szczęście -

Jest taka sama.

***

Wróciliśmy. Prawdopodobnie jutro skończę akcję "Pranie". Lubię nasz domek, ale naprawdę strasznie tęsknię... Aż mi się coś wyrywa. Było wspaniale.