W poniedziałek i wtorek miałam w przedszkolu przedstawienia chłopców - u nas się obchodzi wtedy Dzień Mamy i Taty (no bo najpiękniej mama wygląda z tatą ;)). Dostaliśmy z Krzyśkiem prezenty od dzieci, słuchaliśmy jak deklamują swoje role, patrzyliśmy jak tańczą. Pięknie było i wzruszająco :) Gula w gardle i łzy w oczach, te sprawy. Moi najukochańsi i najdzielniejsi chłopcy <3 A dziewczynki wystrojone oczywiście były z nami i patrzyły. Od przyszłego roku dołączy do grupy występujących Ela - ciekawe, jak to będzie.
Także chociaż Dzień Matki oficjalnie jest jutro, ale ja już się byciem mamą nacieszyłam i czuję się doceniona. Co w sumie dla mnie dobre, bo tak często czuję się "nie dość" i złoszczę się na swój brak cierpliwości (której w sumie mam dużo, no ale w którymś tam momencie się kończy... robokopem nie jestem :P). Łatwo się mówi o akceptacji słabości swoich i cudzych, ale w praktyce - hmm... Nie sądzę, żebym była tu jakimś dziwnym wyjątkiem. Ludzie naprawdę potrafią sądzić jedni drugich z powodu głupot, także tego... No ale widzę, że we mnie też jest dużo złości i chęci punktowania innych - nienawidzę tego w sobie i naprawdę jest to dla mnie obrzydliwe. Jest z czym walczyć... Padać i znowu się podnosić, i tak w kółko. Mam się z czego nawracać.
U Olguśki dostałam nominację do "Super Mamy". Dzięki wielkie i chętnie bym tu teraz wymieniła te 10 punktów za które się cenię jako mama, ale obawiam się, że moje dzieci mnie zjedzą, jak tak długo będę siedzieć i pisać :P A czasu żeby spokojnie usiąść sobie i coś poczytać/napisać, bez świadków szarpiących mnie za włosy i wrzeszczących obok na dywanie, jakoś brak ostatnio... I wieczne niedospanie, bo Sara budzi się teraz często na jedzenie. Poczekam, aż skończy słynne 13 miesięcy i ją odstawię, tak jak starszą trójcę w tym wieku. Potrzebuję się w końcu wyspać - w ciągu ostatnich 2 miesięcy jest mi trudniej o sen, niż gdy była noworodkiem.
No dobra, jeden punkt : cenię się za to, że jak już wybuchnę, to potem przepraszam :) I drugi: opanowałam do perfekcji szybkie i kreatywne radzenie sobie z domowymi katastrofami (ostatnio celuje w nich Ela). Ćwiczenie czyni mistrza... W ogóle myślę ostatnio, że macierzyństwo było mi do nawrócenia koniecznie potrzebne. Czuję się czasem jak górski kamyk, którego ktoś nagle wrzucił do rzeki - coś cały czas go szturcha, woda obmywa gwałtownie i ostre krawędzie coraz bardziej się ścierają. Zaczynałam jako najeżony granit, a dzięki dzieciom może skończę jako gładki otoczak i trafię do nieba bez kolejki :P Może...
Już za tydzień w niedzielę Zesłania Ducha Świętego mamy podwójną imprezę urodzinową - Gabrysia i Sary. Dwa torty, dużo jedzenia, baloniki... Mam nadzieję, że goście nie zawalą ;) Siedem lat i roczek to dwie ważne okazje. Pierworodny wchodzi w wiek szkolny... A czwartorodna przestanie być niemowlęciem. Ech... kolejny obrót.
Nie wyobrażam sobie życia bez moich dzieci :) I naprawdę czuję ulgę, że jesteśmy z Krzyśkiem w Kościele i możemy mieć zaufanie do Boga, nie bać się przyjmować kolejnych dzieci (może ktoś inny, kto jest daleko od Boga, potrafiłby mieć dużo dzieci, ale ja nie z takich... ja dzieci kiedyś nie lubiłam i nie chciałam mieć). Przecież gdyby nie to, to dziewczynek pewnie by nie było... Ewentualnych następnych dzieci też nie. Brr... świat bez moich skarbów - koszmarna wizja.
Mimo wielu trosk i niewyspania - bycie mamą to piękna sprawa :)
A na koniec piosenka, która ostatnio za mną chodzi. Niesamowita jest...