czwartek, 25 maja 2017

Dzień Mamy już za mną ;)

W poniedziałek i wtorek miałam w przedszkolu przedstawienia chłopców - u nas się obchodzi wtedy Dzień Mamy i Taty (no bo najpiękniej mama wygląda z tatą ;)). Dostaliśmy z Krzyśkiem prezenty od dzieci, słuchaliśmy jak deklamują swoje role, patrzyliśmy jak tańczą. Pięknie było i wzruszająco :) Gula w gardle i łzy w oczach, te sprawy. Moi najukochańsi i najdzielniejsi chłopcy <3 A dziewczynki wystrojone oczywiście były z nami i patrzyły. Od przyszłego roku dołączy do grupy występujących Ela - ciekawe, jak to będzie.

Także chociaż Dzień Matki oficjalnie jest jutro, ale ja już się byciem mamą nacieszyłam i czuję się doceniona. Co w sumie dla mnie dobre, bo tak często czuję się "nie dość" i złoszczę się na swój brak cierpliwości (której w sumie mam dużo, no ale w którymś tam momencie się kończy... robokopem nie jestem :P). Łatwo się mówi o akceptacji słabości swoich i cudzych, ale w praktyce - hmm... Nie sądzę, żebym była tu jakimś dziwnym wyjątkiem. Ludzie naprawdę potrafią sądzić jedni drugich z powodu głupot, także tego... No ale widzę, że we mnie też jest dużo złości i chęci punktowania innych - nienawidzę tego w sobie i naprawdę jest to dla mnie obrzydliwe. Jest z czym walczyć... Padać i znowu się podnosić, i tak w kółko. Mam się z czego nawracać.

U Olguśki dostałam nominację do "Super Mamy". Dzięki wielkie i chętnie bym tu teraz wymieniła te 10 punktów za które się cenię jako mama, ale obawiam się, że moje dzieci mnie zjedzą, jak tak długo będę siedzieć i pisać :P A czasu żeby spokojnie usiąść sobie i coś poczytać/napisać, bez świadków szarpiących mnie za włosy i wrzeszczących obok na dywanie, jakoś brak ostatnio... I wieczne niedospanie, bo Sara budzi się teraz często na jedzenie. Poczekam, aż skończy słynne 13 miesięcy i ją odstawię, tak jak starszą trójcę w tym wieku. Potrzebuję się w końcu wyspać - w ciągu ostatnich 2 miesięcy jest mi trudniej o sen, niż gdy była noworodkiem.

No dobra, jeden punkt : cenię się za to, że jak już wybuchnę, to potem przepraszam :) I drugi: opanowałam do perfekcji szybkie i kreatywne radzenie sobie z domowymi katastrofami (ostatnio celuje w nich Ela). Ćwiczenie czyni mistrza... W ogóle myślę ostatnio, że macierzyństwo było mi do nawrócenia koniecznie potrzebne. Czuję się czasem jak górski kamyk, którego ktoś nagle wrzucił do rzeki - coś cały czas go szturcha, woda obmywa gwałtownie i ostre krawędzie coraz bardziej się ścierają. Zaczynałam jako najeżony granit, a dzięki dzieciom może skończę jako gładki otoczak i trafię do nieba bez kolejki :P Może...

Już za tydzień w niedzielę Zesłania Ducha Świętego mamy podwójną imprezę urodzinową - Gabrysia i Sary. Dwa torty, dużo jedzenia, baloniki... Mam nadzieję, że goście nie zawalą ;) Siedem lat i roczek to dwie ważne okazje. Pierworodny wchodzi w wiek szkolny... A czwartorodna przestanie być niemowlęciem. Ech... kolejny obrót.
Mała Księżniczka w swym powozie :)
Nie wyobrażam sobie życia bez moich dzieci :) I naprawdę czuję ulgę, że jesteśmy z Krzyśkiem w Kościele i możemy mieć zaufanie do Boga, nie bać się przyjmować kolejnych dzieci (może ktoś inny, kto jest daleko od Boga, potrafiłby mieć dużo dzieci, ale ja nie z takich... ja dzieci kiedyś nie lubiłam i nie chciałam mieć). Przecież gdyby nie to, to dziewczynek pewnie by nie było... Ewentualnych następnych dzieci też nie. Brr... świat bez moich skarbów - koszmarna wizja.

Mimo wielu trosk i niewyspania - bycie mamą to piękna sprawa :)

A na koniec piosenka, która ostatnio za mną chodzi. Niesamowita jest...

19 komentarzy:

  1. Piękna piosenka, i słowa i muzyka i głos. ....a poza tym jesteś fajną mamą i kobietą, niewiele takich znam, podziwiam również twoją wiarę, ja nawrocilam się gdy moje dzieci były prawie dorosłe i tego mi szkoda ale na każdego przychodzi jego czas (jestem innego wyznania ale to nie ma znaczenia), pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, na każdego przychodzi jego czas :) Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  2. Ostatnio to samo powiedziałam Marcinowi: że dzięki rodzinie staram się być coraz bardziej dobra. Jeszcze przy pierwszym dziecku byłam bardziej kapryśna, bardziej nerwowa, bardziej egoistyczna, a z każdym kolejnym rokiem coraz mniej patrzę na siebie, a coraz więcej na innych. I to właśnie dzięki dzieciom! (Bo, prawdę mówiąc, gdybym miała denerwować się każdym bzdetem, to przy trójce bym zwariowała...)

    Co do przyjmowania kolejnych dzieci, to ja mam zaufanie do Boga, że chce dla nas jak najlepiej, ale nie potrafię do końca zaufać, że nie dałby nam chorego dziecka - i tego się boję, boję tym bardziej, gdy przeżyliśmy chorobę, a potem i na szczęście cudowne boskie uzdrowienie Rozalki. Nie chciałabym przeżywać tego od nowa. Muszę nauczyć się bardziej ufać, jeszcze bardziej, ale to trudne. Rozmawiam o tym często z Bogiem, ale póki co nie słysz odpowiedzi. Chore dziecko to przecież także dar, ale jednak przeraża mnie, że musiałabym wskrzesić w sobie siły, by z tym żyć, by walczyć. Pewnie bym i potrafiła, ale... nie chcę.

    Masz, i znowu się rozgadałam, a napisałam ledwo połowę tego, co chciałam. Muszę się ograniczyć do komentowania co trzeciego Twojego postu na blogu, bo Cię zagadam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadne takie, pisz jak tylko możesz, lubię Cię czytać :))
      Co do chorego dziecka, to pewnie że fajnie jak jest zdrowe - ja też boję się chorób. Ale jak się tak zastanowię na chłodno, to mój strach niczego nie zmienia, poza tym że ja jestem niepotrzebnie sparaliżowana lękiem o najbliższych. Pan Bóg przewidzi... Czasem choroby też są do czegoś potrzebne i chore dziecko też jest darem, tak jak napisałaś. Zresztą nawet jak się ktoś urodzi zdrowy, to jaką ma gwarancję, że nie zachoruje?
      Mnie ostatnio do łez doprowadził filmik:
      http://gosc.pl/doc/3915266.Zaskakujaca-reklama-pro-life
      Jakie to piękne dziecko...

      Usuń
  3. Ja akurat sama nominowałam się do #Supermamy, więc jeśli jesteś ciekawa, to zajrzyj, co tam nadziergałam. Mój synek jest jeszcze mały, ale nie wyobrażam sobie wszelkich przedstawień w przedszkolu czy szkole, bo potrafię wzruszać się na przedstawieniach obcych dzieci czy chrzcinach, więc pewnie będę ryczeć jak głupia. :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Myślisz, że bycie we wspólnocie aż tyle zmienia w kwestii przyjmowania dzieci? Że gdyby nie neo poprzestałabyś na dwójce? Może jednak miałaś ukryte instynkty i apetyt rósłby w miarę jedzenia i dojrzałości, co ;P Albo coś faktycznie jest w tej jednej konkretnej wspólnocie, że ludzie mają taką odwagę... Ja nie mam, ciągle nie mam. I nie to, że jestem poza Kosciołem, że się nie modlę, nie pytam o to. Podobnie jak Matka Kaszubka w drugim akapicie...Mam świadomość, że "najlepiej" to dla Boga najlepiej dla naszej duszy i zbawienia, nie ziemskiej wygody. A to bardzo trudno zaakceptować. Straty, śmierć, choroby, niepełnosprawności, życiowe komplikacje, drobne nieprzyjemności i wielkie burze, to wszystko jest w pakiecie, na który zgadzasz się pod hasłem "ciąża". Nie wiesz co, ale coś z tego zestawu się trafi. Bo takie jest życie. A Bóg jest taki, że da siłę i przeprowadzi przez ciemną dolinę. Ale naprawdę nie potrafię wejść w tą niewiadomą jeszcze raz, nawet jeśli jakimś cudem dostanę siły, których nie mam i się nie spodziewam. Nadal nie lubię dzieci, nadal nie lubię chaosu, nadal czuję niechęć do "stanu błogosławionego" i kolejnego cięcia, nadal nie wiem czy mamy postępować wbrew sobie, czy iść za swoim rozpoznaniem na teraz, ON przecież nie jest okrutny i gdyby chciał, to by i serca dotknął, umysłu, nastawienie zmienił, grunt przygotował, zabrał lęk i wzbudził tęsknotę za kolejnym...No ale to już po Jego stronie piłeczka w tej chwili. Ja skupiam się na teraźniejszości :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, z tego co widzę to zmienia aż tyle :) Większość znajomych rodzin wielodzietnych jest we wspólnotach - nie tylko w neokatechumenacie. Trudno jest zebrać się na odwagę, kiedy o miłości Boga słyszy się tylko raz w tygodniu na niedzielnej mszy świętej - a przynajmniej ja nie potrafię i muszę być bombardowana Słowem częściej. Ja żadnego apetytu na macierzyństwo, a tym bardziej wielodzietność nie miałam swego czasu, dzieci się bałam, bałam się ciąży i dalej nie lubię tego stanu :) Z trudem przechodzi mi przez gardło zwrot "stan błogosławiony", bo to bardzo trudne błogosławieństwo. Ale po trudach przychodzi wielka radość. A jak nie tu (bo dziecko odeszło przed narodzeniem), to przyjdzie po drugiej stronie. Mnie Pan Bóg zmienia baaardzooo powoooli, ale zmienia (odkąd się na to zgodziłam, w ciemno i z wielkim lękiem). I najlepsze jest to, że im bardziej pozwala mi wyrwać się ze strachu o przyszłość, zaryzykować, tym jestem szczęśliwsza - i moi bliscy też. Słowa ewangelii, że nie musimy się troszczyć o jutro, bo On wie, czego nam trzeba, są bardzo prawdziwe. Dlatego cieszę się, że pokonałam słynny lęk przed przyjęciem trzeciego dziecka (chciałam je, ale strasznie się bałam!) i teraz widzę dobre owoce. A strach gdzieś sobie poszedł i przyjęcie czwartego już nie było problemem. I dobrze, bo nie ma się czego bać :) Pamiętam jak czytałam kiedyś "Alchemika" Coelho i tam było takie genialne zdanie: "Strach przed cierpieniem jest gorszy, niż samo cierpienie". Faktycznie tak jest i za wiele siły tracimy na "banie się", zamiast spokojnie czekać na to, co przyjdzie.
      Pozdrawiam ciepło :))

      Usuń
    2. http://gosc.pl/doc/2042588.Niczego-nie-zaluje
      Tak mi się jeszcze otworzyło w międzyczasie :)

      Usuń
  5. Mamo, Mamo, Mamo, piękna Mamo! Dziękuję za to, że pozwalasz Bogu odbijać w Tobie Jego Macierzyństwo! Najlepszego!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :* I Tobie życzę tego samego, w tym głębszym wymiarze ;) Bądź mamą dla tych, co są przy Tobie i odbijaj Jego dobroć... Najlepszego :D

      Usuń
  6. Taki uśmiech, jak na zdjęciu potrafi rozjaśnić każdy dzień, a x 4, to nawet cały miesiąc.

    OdpowiedzUsuń
  7. Jak ja lubię czytać Twoje notki. :) A z tym brakiem cierpliwości to rozumiem, ja największe wyrzuty mam właśnie o to, że chciałabym być jeszcze bardziej cierpliwa. :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Z taką gromadką Kochana, Dzień Mamy i Taty macie z Krzyśkiem codziennie :D Cudownie czytać takie notki i patrzeć na takie zdjęcia. Już Ci mówiłem, że dzieciaki masz bardzo fotogeniczne ;)))

    Co do nawracania, masz stałą świadomość swoich wad i o to właśnie chodzi. Nie masz z czego się nawracać, bo nawracasz się cały czas... A cierpliwości to uwierz mi, brakuje czasem każdemu. Mnie także :)

    OdpowiedzUsuń
  9. Niemożliwością to jest. Gabryś do szkoły idzie... I fakt, że moja Zochacz też w niczym nie umniejsza mojego zdumienia ;).

    OdpowiedzUsuń
  10. skad ja znam ta gule w gardle na wystepie... ;)
    Trafiłam do Was przez przypadek i myslę, że zostanę na dłużej.
    Zapraszam też do mnie
    kfiatushek.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń