piątek, 11 listopada 2011

Czekając na pranie :P

Listopad... Udało mi się wybić w święta na cmentarze, odwiedzić groby najbliższych. Nie byłam tam od ponad dwóch lat... Ale jakoś widok grobów nie porusza już jak dawniej - to tylko łupina, a nie obiekt westchnień i wspomnień. Jedyne co mam tam do roboty, to modlitwa - bo nie wiem, w jakim stanie byli ci, co odeszli. Coraz bardziej oddalam się od tego, co było.


Gabryś zmienia się i rośnie tak, że już nie mam tu o czym pisać, bo wyszłaby jakaś Trylogia albo inna cegła. Dość, że rozwija się dobrze i jest kochanym, radosnym chłopczykiem.
Maleństwo dokazuje coraz bardziej, zwłaszcza po nocach. Nie mogę się doczekać wiosny, kiedy zrobi się ciepło i ono będzie już po tej stronie :)
My już prawie całkiem rozpakowani, także osiadamy coraz bardziej w nowym miejscu. W zeszłym tygodniu codziennie badaliśmy z małym okolicę. Jest piękny kościół, dworki, dużo wiejskich chałup, rzeczka z mostkami jak w Shire. No idealnie. Muszę tylko namierzyć jeszcze plac zabaw, żeby dzieciaki miały się gdzie bawić.
W ostatnim czasie mocno doświadczyłam, że potrzebuję wspólnoty, słuchać co Bóg ma mi do powiedzenia i dać się uwalniać i prowadzić za rękę jak dziecko - zwłaszcza w te tereny, które najbardziej mnie przerażają. Zwłaszcza te we mnie samej. Nie wiem, co jak bym bez tego zrobiła. Gdybym była poza Kościołem, to byłby jakiś dramat...
To tyle dywagacji czekającej na koniec prania i jak zawsze rozdartej
Rivulet

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz