czwartek, 16 września 2010

Malowany wiatrami dom...

No i wróciliśmy. Tydzień w Wysowej, moim ukochanym Beskidzie Niskim... Odżyłam, znowu byłam sobą tam w górach. Dziękuję Bogu za ten czas :* Było pięknie...

Pogoda już typowo wrześniowa, więc słoneczny był tylko poniedziałek. Ale nie przeszkadzało nam to we włóczeniu się przez cały ten czas. Mieszkaliśmy w ośrodku "Zacisze", w drewnianym domku w lesie. Było spokojnie, bo to już po sezonie i tylko starsi ludzie przyjechali jeszcze się kurować i zbierać grzyby. Śmiesznie było, pierwsze takie wakacje z małym :) Był atrakcją ośrodka i wszyscy podchodzili do nas na stołówce (naprawdę całe pielgrzymki) pytać, ile ma lat, czy się nie boimy z takim maluchem jeździć, czy nie zmarznie. Miłe to było, zwłaszcza, że ludzie byli naprawdę sympatyczni i miękli na widok Gabrysia. No co, ja też zaczęłam jeździć w góry od małego (tylko miesiąc starsza byłam, kiedy po raz pierwszy zabrali mnie do Bukowiny Tatrzańskiej i to w zimie), niech młody się przyzwyczaja :D Zresztą bardzo dobrze znosił wszystkie niewygody i nie sprawiał żadnych problemów. Przesypiał nocki (mieliśmy trochę czasu dla siebie ;)), alarm wszczynał tylko w wyniku mokrej pieluchy, pustego brzucha lub zmęczenia. Wystarczyło go odpowiednio przewinąć, nakarmić tudzież utulić do snu i był spokój :) Z ciekawością rozglądał się po okolicy, uśmiechał do ludzi - no kochany był jak zwykle. Bałam się tylko, że w nocy będzie mu zimno, ale dostaliśmy piecyk od ośrodka (rewelacyjni ludzie) i w domku było naprawdę ciepło, momentami jak w saunie i musiałam aż okno otwierać ;)



Odpoczęliśmy... A jednocześnie bardzo dobrze poznaliśmy okolicę. My jakoś nie umiemy leżeć do góry brzuchem i ciągle nas gdzieś nosiło. Jak w weekend padało, to się okazało, że są otwarte cerkwie w ramach Szlaku Architektury Drewnianej - więc jeździliśmy pożyczonym od Renfri samochodem i zwiedzaliśmy. Wyskoczyliśmy też do Biecza, mojej ukochanej zabytkowej perełki. W sumie po raz pierwszy dane mi było tak dużo zwiedzić, może dzięki samochodowi. W te tereny jeździłam już w dzieciństwie, ale jakoś nigdy tyle nie zobaczyłam. Cerkwie były piękne. Uwielbiam tą estetykę, ikony, klimat, kolory... Prawosławie jest mi strasznie bliskie i kultura Łemków też. Nie mogłam się napatrzeć na malowidła na ścianach, sceny z ewangelii, postaci świętych. Pogadałam też z przewodnikami i dowiedziałam się m.in. że św.Mikołaj jest patronem udanych małżeństw :)



We wspomniany słoneczny poniedziałek wybraliśmy się w góry, a raczej dolinami przeszliśmy do Hańczowej i stamtąd lasem wróciliśmy do Wysowej. Stwierdziłam, że Bóg stworzył Beskid Niski dla jeszcze nawet nie raczkujących turystów i ich rodziców - to chyba jedyny Beskid, gdzie wszędzie prawie da się przejechać wózkiem :D Po błocie, przez rzekę, pod górę, ale się dało. W najbardziej hardkorowych miejscach brałam małego do nosidełka, a Krzysiek wciągał wózek. Pogoda dopisała, więc mogliśmy podziwiać widoki. Jest coś niewypowiedzianie pięknego w tych dolinach, gdzie powinny stać chaty, ale już ich nie ma, więc jest dzicz, rzeka, drzewa i zarysy dawnych pól i sadów... I orły krzyczące na niebie. Zabawne było też karmienie małego pod jakimś starym pegeerem, a raczej tym, co z niego zostało.



We wtorek znowu mgły i pochmurno, więc zrezygnowaliśmy z wypadu na Słowację (wózkiem przez góry), tylko poszliśmy na Górę Jawor, do prawosławnej kaplicy, gdzie objawiła się kiedyś Maria i teraz chodzą tam pielgrzymki. Jest tam źródełko z ponoć uzdrawiającą wodą, ale nie piliśmy jej, bo się klapa od studni zablokowała. Mam nadzieję, że będziemy zdrowi i bez wody ;)



A teraz jestem już w domu i zaraz spróbuję się ogarnąć, bo straszny tu bałagan. Wilkołak już w pracy, ale może wróci wcześnie. Gabryś na razie śpi, potem pojedziemy na zakupy. Znowu jestem w domu, ale z nowymi siłami i wdzięcznością w sercu za to, że dane mi było zobaczyć w tym roku to, czego mi najbardziej brakowało w czasie ciąży - góry :) I wywłóczyć się po szlakach...

Rivulet

A w Beskidzie rozzłocony buk
A w Beskidzie rozzłocony buk
Będę chodził bukowiną
Z dłutem w ręku, by w dziewczęcych twarzach
Uśmiech rzeźbić, niech nie płaczą już
Niech się śmieją po kapliczkach moich dróg

Beskidzie, malowany cerkiewny dach
Beskidzie, zapach miodu w bukowych pniach
Tutaj wracam, gdy ruda jesień
Na przełęcze swój tobół niesie
Słucham bicia dzwonów w przedwieczorny czas

Beskidzie, malowany wiatrami dom
Beskidzie, tutaj słowa inaczej brzmią
Kiedy krzyczę w jesienną ciszę
Kiedy wiatrem szeleszczą liście
Kiedy wolność się tuli w ciepło moich rąk
Gdy jak źrebak się tuli do mych rąk

A w Beskidzie zamyślony czas
A w Beskidzie zamyślony czas
Będę chodził z nim poddaszem gór
By zerwanych marzeń struny
Przywiązywać niespokojnym dłoniom drzew
Niech mi grają na rozstajach moich dróg

A.Wierzbicki, Beskid

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz