W te święta spotkało mnie coś, co jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło. W sobotę pojechałam z dziećmi na święcenie pokarmów i akurat była spowiedź. Dawno nie byłam i poczułam jakąś taką wielką potrzebę wyspowiadania się. Dzieci zaczekały, a ja poszłam. Wszystko przebiegało jak zwykle, ale kiedy usłyszałam słowa "Bóg odpuszcza Tobie grzechy" poczułam coś w rodzaju ulgi (nawet nie wiem jak określić to uczucie) i się popłakałam. Nigdy w życiu tak się nie czułam. Musiałam szybko się pozbierać, bo dzieci nie wiedziałyby co się stało, ale nie mogę przestać o tym myśleć. Niedziela minęła nam bardzo przyjemnie, poniedziałek spędzilismy we czwórkę w domu, ale było ciężko, bo co chwilę ktoś się z kimś kłócił. Ehh... dziwne były te święta. Pozostaje nadzieja, że kolejne dni będą lepsze.
Bardzo ci jestem wdzięczna za ten komentarz :) Wiesz, też w sobotni poranek poszłam do spowiedzi (u mnie było to spowodowane brakiem czasu i chorobami dzieci, że wcześniej nie poszłam - jaką ulgę poczułam będąc wreszcie gotowa na święta tak od środka...). Ale potem też wiele razy było ciężko, choć same święta były piękne. Nie wiem jak u was, ale z nas wychodziło zmęczenie no i to napięcie życia w cieniu wojny. Tylko że mam przeczucie, że Pan Bóg do nas przychodzi właśnie w tych momentach słabości i gdy jest bardzo nieidealnie i nie jak z instagrama... Żebyśmy wiedzieli, że go potrzebujemy i że sami nie damy rady kochać nawet najbliższych, a co dopiero innych ludzi (czy siebie). Ściskam Cię mocno i życzę dobrych dni :)
U nas te ciężkie chwile też były spowodowane "zmęczeniem materiału", po prostu w pewnym momencie było tego za dużo i się ulewało. Ale to uczucie po spowiedzi - przedziwne i niesamowite...
To prawda... a raczej jest obok cały czas, tylko my zaczynamy to zauważać, gdy dochodzimy do ściany i nie ogarniamy już rzeczywistości :) Pozdrawiam z wielkiego nieogarnięcia...
W te święta spotkało mnie coś, co jeszcze nigdy mi się nie przydarzyło. W sobotę pojechałam z dziećmi na święcenie pokarmów i akurat była spowiedź. Dawno nie byłam i poczułam jakąś taką wielką potrzebę wyspowiadania się. Dzieci zaczekały, a ja poszłam. Wszystko przebiegało jak zwykle, ale kiedy usłyszałam słowa "Bóg odpuszcza Tobie grzechy" poczułam coś w rodzaju ulgi (nawet nie wiem jak określić to uczucie) i się popłakałam. Nigdy w życiu tak się nie czułam. Musiałam szybko się pozbierać, bo dzieci nie wiedziałyby co się stało, ale nie mogę przestać o tym myśleć. Niedziela minęła nam bardzo przyjemnie, poniedziałek spędzilismy we czwórkę w domu, ale było ciężko, bo co chwilę ktoś się z kimś kłócił. Ehh... dziwne były te święta. Pozostaje nadzieja, że kolejne dni będą lepsze.
OdpowiedzUsuńBardzo ci jestem wdzięczna za ten komentarz :)
UsuńWiesz, też w sobotni poranek poszłam do spowiedzi (u mnie było to spowodowane brakiem czasu i chorobami dzieci, że wcześniej nie poszłam - jaką ulgę poczułam będąc wreszcie gotowa na święta tak od środka...). Ale potem też wiele razy było ciężko, choć same święta były piękne. Nie wiem jak u was, ale z nas wychodziło zmęczenie no i to napięcie życia w cieniu wojny. Tylko że mam przeczucie, że Pan Bóg do nas przychodzi właśnie w tych momentach słabości i gdy jest bardzo nieidealnie i nie jak z instagrama... Żebyśmy wiedzieli, że go potrzebujemy i że sami nie damy rady kochać nawet najbliższych, a co dopiero innych ludzi (czy siebie).
Ściskam Cię mocno i życzę dobrych dni :)
U nas te ciężkie chwile też były spowodowane "zmęczeniem materiału", po prostu w pewnym momencie było tego za dużo i się ulewało. Ale to uczucie po spowiedzi - przedziwne i niesamowite...
UsuńTak, zdecydowanie Pan Bóg przychodzi w najgorszych momentach. I najlepiej rozumie :)
OdpowiedzUsuńTo prawda... a raczej jest obok cały czas, tylko my zaczynamy to zauważać, gdy dochodzimy do ściany i nie ogarniamy już rzeczywistości :)
UsuńPozdrawiam z wielkiego nieogarnięcia...
W wielu sercach Chrystus zmartwychwstał...prawdziwie. Alleluja.
OdpowiedzUsuńO tak :) Uściski!
UsuńTen komentarz został usunięty przez administratora bloga.
OdpowiedzUsuń