wtorek, 10 kwietnia 2018

Istota wiosny.

Ciepło. Na dziś zapowiadali pierwszą wiosenną burzę. Ciekawe, że można zatęsknić za grzmotami - nie mogę się doczekać. Co prawda mam nadzieję, że doczekam się w domu, a nie gdzieś na spacerze, no ale - bez ryzyka nie ma zabawy :P

Po weekendowym zawiasie znów przypływ energii. Za dużo emocji ostatnio, nagle światła, zapachów - czasem mnie to osłabia i aż mi smutno, że jest tak pięknie. Bo ta wiosna minie, tak jak minęły kolejne, za szybko. Nie lubię tej części bycia nadwrażliwcem, ciągłej świadomości przemijania i nieuchronności rozstań. Tyle że dzięki temu uważniej patrzę na to, co jest i cieszę się chwilą. Choć ta radość zawsze jest podszyta tęsknotą za nie-przemijaniem. A na to muszę poczekać, bo tu go nie znajdę.

Ale dziś, tak jak wczoraj - wyciągamy z Sarą letnie sukienki i balujemy. Nie mogę się nacieszyć krótkimi rękawami (wczoraj zarządziłam inaugurację i po szkole/przedszkolu wreszcie dzieciaki w lekkich wdziankach). Zimowe rzeczy pochowałam do szaf, ile miejsca się zrobiło w przedpokoju! Znowu można dzień spędzać - uwaga uwaga, witamy w Krakowie! - na polu. Tak, ja z tych, którym "na dwór" nie przejdzie przez gardło. A dzieci znają obie opcje, bo się nauczyli od śląskich dziadków :)

Na polu jest pięknie. Złote deszcze zakwitły - znacie tą nazwę forsycji? Ja mam takie wspomnienie z dzieciństwa, że idę z tatą do kościoła Misjonarzy (MB z Lourdes, moja pierwsza parafia, tam byłam chrzczona) i tata pokazuje mi gałązkę pełną żółtych kwiatków. Wtedy usłyszałam po raz pierwszy tą nazwę, złoty deszcz. Śliczna jest i świetnie pasuje do tej paschalnej pory roku.

Oprócz tego kwitnie na biało - chyba tarnina? Wszystkie te niepozorne i raczej wkurzające potem krzaczki (kolce na gałęziach, a jesienią pełno gnijących dokoła owoców) na ten krótki czas zamieniają się w przedsmak raju. Chyba nawet bez i jaśmin nie pachną tak pięknie, a przecież jestem fanką ich aromatów od zawsze :) W dodatku gdy idę ulicą, to czuję nagle ten zapach - a małe drzewko z kilkoma tylko gałązkami kwiatów jest jeszcze daleko. Ale ma moc! :)

I tak to... Sara urosła, na placu zabaw wymiata. Wspina się oczywiście na najwyższe zjeżdżalnie - sama. Na szczęście póki co jest raczej pulchna i nie może robić tych wszystkich akrobacji, które już w tym wieku wyczyniała jej siostra, doprowadzając mnie do stanu przedzawałowego. Jest zdecydowanie spokojniej. Mimo to biega szybko na swoich nóżkach, sukienkę i jasne krótkie włoski rozwiewa wiatr. Duże brązowe oczy patrzą uważnie. Na tej jasnej buzi wyglądają dość niezwykle.

Jutro dzień wspomnień. Cztery lata temu wiosna była w stanie bardziej zaawansowanym. Migdałowce zakwitły naprzeciwko szpitala, gdy szłam zieloną już ulicą, czując coraz mocniejsze skurcze. A trzy godziny później po raz pierwszy zobaczyłam twarz mojej małej kobietki. Ciemne włoski, specyficzna po porodzie cera. Ale była piękna i przypominała mi małą Mulan. Uroda jej się w międzyczasie zmieniła, ale charakterek pasuje idealnie do wojowniczej Chinki. Migdałowe oczy, choć ciemnobrązowe, a nie czarne - też. Nasza Eluśka Waleczna. Cukierki dla przedszkolaków z grupy na jutro już kupione. Mamy nadzieję, że zdrowie dopisze i w niedzielę poświętujemy przy torciku, w gronie zaproszonych przez Elę ulubionych koleżanek z przedszkola.

Ciekawe tylko, co będą robić nasi chłopcy na takim babskim przyjęciu :P Pewnie pójdą pograć w piłkę na podwórko.  Gabryś ostatnio dostał medal za trzecie miejsce w klasowym konkursie. Zachęcony tym Rafałek uczy się wiersza na konkurs recytatorski. Ta męska potrzeba rywalizacji :P

A poza tym jakoś nie pisałam o tym, ale mamy w domu remont. Robimy strych. Pewnie nie uporamy się ze wszystkim od razu, ale za jakiś czas - ile będzie miejsca! I dwie łazienki, sasasa.

Dobrego dnia :)

47 komentarzy:

  1. Odpowiedzi
    1. Za dwa miesiące i jeden dzień (11.06) będzie mieć drugie urodziny :) Na górze suwaczek pokazuje wiek dzieci :)

      Usuń
    2. Śliczna i duża Dziewczynka.

      Usuń
  2. Uwielbiam wiosnę i cieszy mnie każdy jej najmniejszy przebłysk. Dwie łazienki? fiu fiu to prawdziwy luksus!:D
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przy większej ilości domowników to spore ułatwienie ;) Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  3. Dobrego dnia!
    Patrzę na to ciepło za oknem, cieszę sie stokrotkami w skrynkachi wylażacymi z ziemi liliami, walczę z katarem (u mnie tak zawsze jak sie ociepla) i myślę ,że to jeszcze nie czas na wystawianie kwiatków na balkon, jeszcze bedą chłody :).
    Ale zimowe buty już schowałam ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to zdrowiej :) I walcz z katarem, bo zapachów nie poczujesz :D A rano i wieczorem zimno...

      Usuń
  4. Kochana!
    Radość z osiągnięć dzieci- najpiękniejszą i niepowtarzalną jest:)
    Rosną, jak na drożdżach.
    Ja mam 3-je, już dorosłych.
    Kiedy mój najmłodszy, prawie 21- latek, szedł rano do pracy przystanął na chwilkę przy mnie i...przypomniał mi się dzień, jak się urodził. A teraz z niego wysoki, przystojny, mądry mężczyzna, z którego jestem dumna:) z pozostałych dzieci- także:)
    Tobie i Bliskim samych dobrych dni życzę:)
    Pozdrawiam Was milutko:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wow, 21 lat! Ale wierzę, że pewnie za te kilkanaście lat też będę ich pamiętać takimi małymi :)
      Wszystkiego dobrego!

      Usuń
  5. Patrząc na fotografię Sary można w niej dostrzec kwintesencję wiosny:)
    Radość, piękno i niewinność.
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak :) Bo dzieci to taka wiosna...
      Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  6. U nas też wiosennie, ale w wersji zdecydowanie mniej rozbujałej jeszcze :) Robię zdjęcia każdego kwiata, tak mnie zachwycają po długiej, śnieżnej zimie. Gdy wreszcie odzyskam internet, to się podzielę na blogu. Bo na razie mam wyrywkowo tylko w telefonie, przy czym dziwię się, że łapie mi Twój blog, bo innych stron nie łapie :) Sara taka duża już... Jest w tym wieku, w jakim była nasza Gisia, gdy urodziła się Rozia. A wydawało mi się wtedy, że Gisia jest taka duża i mądra. A przecież była maluszkiem jeszcze. Sara zresztą to taki mój wyrzut sumienia, w tym sensie, że gdy na nią patrzę, nie potrafię nie myśleć o tym, że gdybym zdecydowała się mimo wszystko na czwarte dzieciątko już teraz, to przecież ono lada moment i tak wyrośnie. I nie ma się czego bać ;) A ja się boję i czekam nie wiadomo na co ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A tam wyrzut, masz czas. Jak znam życie to i tak nie wytrzymasz i kiedyś się ten dzieciak u Was pojawi ;) I dobrze, Wasz dom to dobre miejsce dla dziecka :)

      Usuń
  7. Wydaje mi się, że bycie nadwrażliwcem to bardziej kwestia wychowania niz charakteru. Życie co chwilę daje w kość i w gruncie rzeczy wszystko polega na tym, aby tak wychować dzieci, aby dawały sobie w miarę ze wszystkim radę i umiały być niezależne. Dobrej wiosny:)
    mama trójeczki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Odpisałam w sumie na dole u Kaszubki :) Wychowanie wychowaniem, ale dzieciaki się rodzą tak różne, że na wiele rzeczy nie ma wpływu. Po jednym spływa jak po kaczce, inne wszystko przeżywa jak mrówka okres :P I trzeba się do każdego dopasować, a nie wymagać, żeby były takie same.
      A co do życia dającego w kość, to akurat mnie zawsze poważne zawirowania mniej ruszały, niż takie z pozoru drobne rzeczy. Kiedy trzeba, to potrafię być jak lodołamacz i generalnie raczej twarda ze mnie kobieta :P

      Usuń
  8. z opisu (i z tego co u nas kwitnie) to raczej mirabelka, nie tarnina. Owoce można usmażyć na dżem, żeby nie gniły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) W sumie to nigdy nie sprawdzałam, co to, śliwkowate takie ;) A owoce niestety w miejscach publicznych, przy chodnikach itp. więc nikt nie zbiera i osy się zlatują.

      Usuń
  9. Mnie się jednak wydaje, że to osobowość. Można dziecko wychować, by było wrażliwe, wrażliwe na ludzi, zwierzęta, przyrodę, ale pewna specyfika nadwrażliwości polega na tym, że nikt Ci jej nie wpaja, z nią się rodzisz. To cecha wrodzona. I ujawnia się już w najwcześniejszych latach dzieciństwa. To takie silniejsze odczuwanie rzeczywistości. I z kilkorga rodzeństwa może być tak, że nikt nie będzie miał tej cechy lub będzie miał tylko jeden, bez względu na wychowanie. A życie może zmienić cechy charakteru, osobowości zmienić się nie da, ewentualnie ja wytłumic.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To miała być odpowiedź do Mamy Trojeczki, ale w telefonie ciężko pisać :)

      Usuń
    2. Zgadzam się z tobą :) Jedyne co można zrobić z wrażliwym dzieckiem, to zadbać, by miało poczucie własnej wartości i nie czuło się inne. A i z tym różnie bywa, bo można się starać wychować, a dzieciak i tak przeżywa swoje. Ja długo nikomu nic nie mówiłam, bo się wstydziłam, że tak mocno wszystko odbieram. I tyle pamiętam. Teraz się nie cykam, tylko to z siebie wywalam, wtedy jest lżej :)

      Usuń
    3. Ja jednak zostanę przy swoim:) Wiadomo, że 80% osobowości kształtuje się w pierwszych trzech latach życia, a wpływ na jego charakter otoczenia, a zwłaszcza rodziców, jest ogromny. Tu właśnie widać, jak ogromna rolę ma wychowywanie i jak bardzo trudne to wyzwanie, zwłaszcza, gdy ktoś miał słabe wzory. Oczywiście są różne stopnie wrażliwości - kogoś wzruszają piękne krajobrazy, a ktoś woli analizować w tym czasie wzory matematyczne, inny płacze nad poezją, a jeszcze ktoś się z niej śmieje itp. Jednak jeżeli nadwrażliwość utrudnia normalne funkcjonowanie, to dla mnie to powoli skręca w stronę poważniejszego problemu. I wtedy warto działać. Wydaje mi się, że sukcesem wychowawczym jest wychować wrażliwe dziecko, ale nie nadwrażliwe, czyli takie, którego osobowość nie wpływa destrukcyjnie na funkcjonowanie. Jeśli wzorce mamy słabe, to trzeba wiele lat ciężkiej pracy nad sobą, bo zwykle nieświadomie przenosimy swoje wzory na kolejne pokolenie. Niesamowicie ciężko jest wyjść z tego schematu, ale jestem pewna, że jednak się da:) Oczywiście to tylko moje subiektywne zdanie:) Tym kieruję się ja w moim życiu, ale każdy ma swoją ścieżkę:)
      mama trójeczki

      Usuń
    4. Może powiem to, czego sama się uczyłam na studiach i co nam mówił psycholog na rozmowie niedawno. Nadwrażliwość jest wrodzona. Są ludzie, którzy silniej odbierają rzeczywistość z kilku powodów: bo ich zmysły są bardziej wyczulone i silniej odbierają bodźce, bo mają większą empatie, bo ich system nerwowy jest wrażliwszy, trudno mi to wytłumaczyć fachowo. Nie jest to choroba i można z tym normalnie żyć. Ale można też takie dziecko łatwo zniszczyć, gdy da się mu znać, że jest dziwne i nienormalne. Bo takie dzieci potrafią wykończyć cierpliwość rodzica. Więc fakt, sporo zależy od wychowania. Ale wychowanie tego nie zmieni,to zostanie do końca życia. Podobno to cecha ludzi inteligentnych, artystów, podobno i Einstein, i Mozart tacy byli, nie wiem, nie znałam ich osobiście ;)

      Usuń
    5. Więc de facto każda z nas ma rację :) Bo rzeczywiście, mądre wychowanie takich dzieci ułatwi im start w dorosłe życie.

      Usuń
    6. Zgadza się. Dodam tylko, że Einstein i Mozart i wielu innych np wybitnych artystów bylo dość mocno zaburzonych i w gruncie rzeczy często byli pogubieni - Mozart to juz wybitnie (nie bez przyczyny w tych środowiskach jest sporo uzależnień). Chodzi mi o to, że w byciu wrażliwym nie ma nic złego, ale jeśli ono zaburza normalne funkcjonowanie, to uważam, ze powinno się myśleć o terapii. Racja więc, dużo zależy od wychowania. Myślę, że spokojnie można dać rade:) Bardzo lubię Twój blog Mamo Kaszubko:)Dobrej nocy

      Usuń
    7. No cóż, znam osoby totalnie niewrażliwe, które też powinny pomyśleć o terapii. Generalnie dobra terapia nie jest zła, jeśli się ma zranienia jakieś niezaleczone.
      A co do wrażliwości na piękno przyrody, to bardzo się cieszę, że ją mam i że co roku na wiosnę aż coś we mnie drży ze wzruszenia. Nie wyobrażam sobie być jednym z tych zabieganych ludzi, którzy nie zatrzymają się na widok kwitnących fiołków i nie pokażą dzieciom pąków magnolii ;) Ania z Zielonego Wzgórza też tak miała, więc czuję się usprawiedliwiona :P

      Usuń
    8. I ja uwielbiam przyrodę i uważam, że poprzez zachwyt nad pięknem natury można wyrazić miłość do Boga. Jestem też ogromną fanką Ani, ale i tu sprawa nie jest prosta. Jej autorka przecież była głęboko nieszczęśliwą osobą, która cierpiała na nawracające depresje, a w końcu umarła w niezbyt jasnych okolicznościach (samobójstwo?) Ania to pewnie była jej forma terapii. Ale i tak lubię Anię, a jej zachwyt pięknem świata jest mi bliski:)
      Dobrego dnia:)

      Usuń
    9. Rzeczywiście po przeczytaniu o samobójstwie Montgomery dzień od razu staje się lepszy :P Wiesz, jak człowieka pocieszyć.
      Sorry za ironię, ale jak dla mnie to się czepiasz.

      Usuń
    10. Przykre, że tak piszesz. Wyrażam swoje zdanie - wiele razy zgadzałam się z Tobą i o tym pisałam. W tej kwestii po prostu mam inne zdanie - tyle. A pisząc o samobójstwie autorki Ani, nie miałam nic złego na myśli. Nie miałam zamiaru psuć komuś dnia, ani też poprawiać komuś humoru - tak po prostu było i nie jest to jakąś tajemnicą.
      Lubię Twój blog, cenię go i mnie inspiruje, ale w tym momencie też poczułam się jakoś niezręcznie. Chyba mam prawo mieć swoje zdanie na różne tematy.
      Serdecznie pozdrawiam:)
      mama trójeczki

      Usuń
    11. Pewnie że masz prawo mieć inne zdanie i wiem, ze rano mi nerwy puściły, ale tak patrząc z boku to pisanie komuś, o kim wiesz, że jest wrażliwy, że wrażliwość to powód do samobójstwa i że trzeba chodzić na terapie - no słabe to jest. Gdybym coś takiego przeczytała jeszcze kilka lat wcześniej, to pewnie rzeczywiście musiałabym iść na terapię :P Rozumiem, że do głowy ci nie przyszło, jak ktoś może odebrać twoje słowa. Ale no właśnie, czasem potrzeba wrażliwości i wyobraźni, żeby wiedzieć, kiedy skończyć dyskusję i nie udowadniać na siłę swoich racji. Już nie jestem zła i przepraszam za mój wybuch, ale przemyśl też to proszę.
      Dobrej nocy!

      Usuń
    12. Rivulet, nigdzie nie pisałam, ze wrażliwość to powód do samobójstwa. A na terapię - jak pisałam - warto - nie trzeba - bo zawsze jest wybór i wolność w tym zakresie - iść, gdy nadwrażliwość zaburza normalne funkcjonowanie. Czuję się też po Twoich wypowiedziach nieprzyjemnie oceniona jako niewrażliwa i z brakiem wyobraźni, a nie znasz mnie przecież wcale. Jeśli odebrałaś te treści jako atak na siebie - a nie zwykłą dyskusję, to jestem trochę zaskoczona reakcją, bo nie to miałam na myśli.
      Następnym razem nie będę komentować, w końcu to Twój blog - który zresztą lubię, szanuję i cenię:)
      Każda z nas idzie swoją drogą, ale wierzę, że obu nam uda się dobrze wychować dzieci i wszystko się ułoży:) Powodzenia Tobie i sobie życzę:)
      mama trójeczki

      Usuń
    13. Z powodu awarii internetu przegapiłam większą część dyskusji, ale nie byłabym sobą, gdybym nie wcisnęła swoich trzech groszy :D Moim zdaniem Mama Trójeczki ma rację - nadwrażliwość niestety może prowadzić do zaburzeń, do depresji i innych chorób. Ale nie musi. Najważniejsze to chyba umieć znaleźć siebie, swoje miejsce, poczucie sensu - wtedy wszystko biegnie dobrze. Czyli u nas jest dobrze :) I wtedy nie trzeba ani terapii, ani psychologa. A jeśli nadwrażliwość utrudnia normalne funkcjonowanie, to warto szukać pomocy. Podobnie jak wtedy gdy niewrażliwość utrudnia normalne funkcjonowanie. I gdy cokolwiek utrudnia normalne funkcjonowanie :D Amerykę odkryłam :D

      Ludzie zawsze mówili mi, że jestem nadwrażliwa i rzeczywiście miewałam okresy w życiu, gdy mi ta nadwrażliwość utrudniała życie - ale ja nigdy nie lubiłam tak o sobie myśleć. Po Waszej dyskusji jest mi z tą świadomością - o dziwo - łatwiej. Wiem też, że mam pod swoimi skrzydłami co najmniej jedno nadwrażliwe dziecko, ale moim zdaniem to powód do dumy :)

      Czy Montgomery miała zaburzenia, to nie wiem, czytałam jej biografię i choć rzeczywiście nierzadko bywała przygnębiona, czasem znerwicowana - na przykład bardzo mocno przeżywała pierwszą wojnę światową, choć nikt z jej bliskich nie walczył i ludzie z boku odbierali to jak histerię, to mimo wszystko nieźle radziła sobie z życiem (choćby z licznymi obowiązkami żony pastora, z obowiązkami matki, z wieloletnią walką sądową o prawa autorskie do "Ani" i z innymi codziennymi dylematami) - znacznie gorzej było z jej pogrążonym w depresji mężem, dla którego ona była podporą. Co do samobójstwa, to w ostatnich miesiącach chorowała na raka, była przykuta do łóżka... może i nie wytrzymała... Dziś pewnie trudno stwierdzić. Tak więc była nadwrażliwcem, ale moim zdaniem akurat nieźle jak na osobę wrażliwą radziła sobie z życiem.

      To tyle :)
      Pozdrawiam Was obie :)

      Usuń
    14. Dodam jeszcze od siebie, że nic tak mnie ostatnio nie pobudza do myślenia nad życiem i do określenia swojego zdania na wiele różnych tematów, jak Twój blog, Rivulet :) Także tego... Książkę pisz :D

      Usuń
    15. A mi ostatnio klawiatura szwankuje i ciężko mi pisać. No ale spróbuję :P
      Heh masz rację Kaszubko, może, ale nie musi :) Sama o terapii nie myślałam, bo mimo tej wrażliwości jakaś część mnie jest cholernie racjonalna, analityczna i generalnie jak się we mnie nagromadzą emocje, to sama je analizuję i znajduję rozwiązania. Ale w otoczeniu mam dużo chodzących na terapię wrażliwców. Pomaga.
      Problem w tym, że jest też cała masa osób o mniejszej wrażliwości (głupio tak klasyfikować ludzi, no ale niech będzie takie uogólnienie), którym terapia bardzo by się przydała (do przepracowania zranień z dzieciństwa, naprawienia relacji itd), no ale właśnie oni tego nie widzą i uważają, że to dla wariatów ;) I dlatego jednak bardziej to zamknięcie i zgrywanie twardziela mnie przeraża, niż osoby, które się do swoich lęków przyznają otwarcie. No ale to w sumie moje doświadczenie, ktoś może mieć zupełnie inne, zwłaszcza jeśli cierpi z powodu jakiegoś chwiejnego nadwrażliwca.
      Niemniej jakoś mnie boli zawsze, kiedy się wrażliwość uznaje za słabość i coś, co komplikuje życie. Dla mnie to zdecydowany atut, tylko trzeba wiedzieć, jak go używać ;)

      Usuń
  10. Chyba już przyszła do nas wiosna :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Jestem taką starszą wersją Twojej Sary z brązowymi oczami i jasnymi włosami, co wychodzi na dwór i chadza na stare miasto, czym wciąż i niezmiernie doprowadzam do szaleństwa znajomych z Twojego miasta, a mojej ulubionej kolebki qltury i ętęlęgencji. :) Ach... Wiosna potrafi być piękna i nawet słynny smog nie zakryje jej wszystkich uroków. :)
    Pozdrawiam Cię w promieniach zachodzącego już słońca. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest cieplej, to i smog będzie mniejszy ;) Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
  12. Jak ja dobrze rozumiem tę nadwrażliwość na przemijające piękno wiosny! Przeżywam ją w zasadzie każdego roku i to coraz silniej. Taki ucisk w gardle na widok wychodzących z ziemi hiacyntów i już nawet nie potrafię opisać co (skurcz serca?), kiedy wieczorem czuć zapach fiołków i słychać śpiew kosów. Nic tylko płakać ze wzruszenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O dokładnie tak! Dobrze czytać, że inni też tak mają ;) Zresztą gdy czytałam Twój "Matecznik", to właśnie te fragmenty mówiące o tęsknocie za wiosną najbardziej mi się podobały :)

      Usuń
  13. Ja tez mam coś z wrażliwca i mój Synek też - coś wziął po mamusi. Piękna. Kiedyś rafiłam na taki wpis https://wrownowadze.blogspot.com/2018/02/wrazliwosc-wysoko-wrazliwe-dziecko.html Coś w tym jest
    Udanego remontu i pięknego efektu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas Gabryś i Sara mają większą wrażliwość na dotyk. Mnie też do szału doprowadzały gryzące metki. Środkowa dwójka za to nie miała nigdy problemu z podwiniętymi skarpetkami, czy szorstkim po praniu podkoszulkiem. Ani z tym, że wdepnęli w kałużę i mają mokro. Nawet zadrapania są mniejszym problemem. Tacy się urodzili i tyle :P
      Myślę że ważne, żeby się dobrze czuć samemu ze sobą, bez względu na to, jaki się ma charakter czy predyspozycje. I rozwijać się w zgodzie ze sobą, a nie na przekór.
      Dziękujemy :)) A Wam szczęśliwego rozwiązania w dobrym czasie!

      Usuń
    2. Przeczytałam. Tekst genialny!

      Usuń
  14. Gratuluję Twojej najmłodszej. Szczęście rodzinne aż kipi w Twoim poście, choć dobrze wiem ile musisz się napracować aby wszystko grało. Jestem babcią jedynej wnuczki i jej zainteresowaniom poświęcamy całą uwagę. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  15. Wiosna.... świat budzi si ędo życia... budzi się też człowiek z tego zimowego letargu. Tyle ciepła, radości, spokoju... Wiosna jest w Waszych sercach :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak, wreszcie wychodzimy z zimy :) Wszystkiego dobrego! :)

      Usuń
    2. Zima też jest potrzebna - przyroda, cały świat jak i człowiek potrzebują odpoczynku, takie snu ale tak jak w piosence "nic nie może przecież wietrznie trwać" na wszytsko przychodzi odpowiedni czas i kres :) Nasz Ojciec na Górze wszystko dobrze rozplanował :)

      Dużo słońca :*

      Usuń