niedziela, 5 stycznia 2014

Trzej królowie i pasterze czyli po jasełkach :)

Wróciliśmy właśnie z naszych parafialno-wspólnotowych jasełek. Pierwszy raz byliśmy z dziećmi, bo do tej pory zawsze coś wypadało, to choroba, to wyjazd. I było super. Krzysiek był królem Baltazarem, także musieliśmy zdobyć królewskie szaty, na szczęście znaleźliśmy wypożyczalnię kostiumów i zgarnęliśmy od razu dla całej trójki. Zobaczyć swojego faceta w królewskich szatach i z koroną - bezcenne ;) W dodatku dumna byłam z niego, bo dykcję miał taką, jakby to on skończył polonistykę, a nie ja (na szczęście jest na odwrót, bo mieć chłopa polonistę, to Boże broń...). 

Chłopcy jeszcze są za mali na jakieś role mówione, ale wyszukałam im futerka i robili za pastuszków z pluszowymi barankami w rękach (ech ech wyglądali super!). Także mieliśmy prawie dwie godziny dobrej zabawy, oglądając jak się dzieciaki i rodzice męczą, przedstawiając wszystko od Księgi Rodzaju :) aż do narodzin Jezusa. A potem królowie rozdawali dzieciom cukierki (ten moment Gabryś przeżywał najbardziej i jakoś nie zauważył, że ci królowie to tatuś i dwaj wujkowie).

Tak dziś obserwowałam, jak sobie radzą moje chłopaki w gronie innych dzieci (takim większym, bo dużo osób było nieznanych) i generalnie jestem podbudowana. To jakiś mój schiz, jak oni sobie poradzą, no bo sama zawsze miałam problem w kontaktach z ludźmi i strasznie się bałam rozmów itd. Na szczęście widzę, że dzieci są inne niż rodzice i mają też inne problemy. To, co mogę dla nich zrobić, a co chciałabym, żeby ktoś w przeszłości zrobił dla mnie - to znaleźć ich największe zalety i pomóc je rozwijać. A nie na siłę wtrybiać w system i chcieć, żeby były takie, jak ja sobie wymyślę. No więc dziś uderzyło mnie przede wszystkim, jacy chłopcy są inni. I jak ta inność jest dobra.

Gabryś generalnie trzymał się raczej mnie, choć szybko zaczął się bawić z chłopczykiem w jego wieku i dokazywali jakby się znali od zawsze. Jego poważna mina zawsze sprawia, że zaczynam się bać, że on się boi. Po czym okazuje się, że to po prostu typ filozoficzny i musi ciągle coś wymyślać, oceniać sytuację itp. Wiem, brzmi jakbym wyolbrzymiała i dodawała zalety swojego dziecka, ale Gabryś naprawdę potrafi zaskoczyć - wyobraźnią, wrażliwością, czasem dorosłym sposobem wyrażania się (dziś np. tonem Mickiewicza: "Spójrz, mamo!", "Nie mogę uwierzyć, że to czekoladki!"). Przy tym wszystkim nie jest jakiś rozmemłany, ale naprawdę zostaje małym facetem, brykającym i ciągle robiącym sztuczki. Ostatnio na przykład ciągle staje na głowie lub robi fikołki - sam się nauczył i w ogóle się nie boi...

Z drugiej strony Rafałek, który lgnie do wszystkich i nie boi się zostawać z jakąś ciocią, którą pierwszy raz widzi na oczy. Dziś usłyszałam, że to cygańskie dziecko - to był komplement, żeby nie było :P Do wszystkich podchodzi z szelmowskim uśmiechem i czaruje. Potrafi już przywalić, jak coś mu nie pasuje, bo nauczył się od brata. Nie boi się odejść od mamy i generalnie jest bardziej pewny siebie. To czego się boję w jego przypadku, to żeby nie zrobić z niego rozpieszczonego koziołka, bo naprawdę trudno mu się oprzeć. I żeby też na zasadzie porównywania nie zrobić z niego tego mniej wrażliwego, mniej mądrego - bo niczego mu nie brakuje, tylko okazuje to inaczej.

I to dwóch rozbójników dziś biegało w pasterskich kożuszkach po salce pełnej poprzebieranych dzieci. A ja sobie siedziałam i zastanawiałam się już, w jakim składzie będziemy je przeżywać za rok. Powoli zaczyna do mnie docierać, że jeszcze trochę i będę trzymać w rękach małego noworodka, znowu. Mam nadzieję, że ten ostatni trymestr będzie dobrym czasem dla nas. Że się będzie nami Bóg opiekował i że da rozwiązanie w dobrym czasie, tak jak to było w Betlejem. I że dzidziuś się urodzi zdrowy - o co Gabryś się modli każdego dnia, razem z nami oczywiście.

Póki co przed nami bardzo aktywny styczeń, katechezy, wyjazdy, badania (m.in. mój "ukochany" test glukozowy :/ i kontrola usg w klinice)... Może i dobrze, że zajęć tyle, nawet się nie obejrzę, a już się będzie ósmy miesiąc zaczynał. Na razie zaraz zacznie się siódmy. Trzeci trymestr, ostatnia prosta...

13 komentarzy:

  1. Eh, sama tego w domu nie doświadczam, ale podzielam Twoje zdanie, że mąż polonista to jak koniec świata :) Chyba bałabym się odezwać :) A powiedz pracujesz w zawodzie?
    No ja myślę, że patrząc na męża to byłaś dziś mega dumna :) I ze swoich dwóch pastuszków też.
    Teraz my rodzice mamy większą wiedzę na temat wychowania dzieci i już wiemy jakich błędów nie popełniać. Każde dziecko jest inne i żadne nie chce być chyba tak jak wszystkie...
    Fajnie, że widzisz jak różni są Wasi chłopcy. Na pewno każdy z nich pójdzie w kierunku dla Niego najlepszym!
    A Tobie życzę bardzo spokojnych tygodni i łączę się w glukozowym bólu-też nie znoszę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie bym pracowała, gdybym dzieci nie miała. Ale akurat tydzień przed obroną magisterki po raz pierwszy mogłam podziwiać dwie kreseczki na teście ciążowym :) I już wiedziałam, że raczej się poświęcę domowi i dzieciom. Popracowałam jeszcze trochę nie w zawodzie i skończyłam w siódmym miesiącu ciąży z Gabrysiem.
      Nooo niby wiedza większa, ale w życiu różnie bywa i chyba co najwyżej będę bardziej niż rodzice świadoma własnych błędów :) Choć to już coś, bo przeprosić wtedy można i trzeba - w życiu nie słyszałam słowa przepraszam od moich rodziców czy dziadków i samej ciężko się było tego nauczyć.

      Usuń
  2. Podczytuję Twojego bloga od jakiegoś czasu i w sierpniu nawet z niedowierzaniem w oczach zobaczyłam Cię jak szłaś z mężem w okolicach Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Łagiewnikach! A dzisiaj postanowiłam się ujawnić. Bardzo lubię Twoją rodzinę za podejście do życia. Super się czyta o małżeństwie które chce powiększać swoją rodzinę i o rodzicach, którzy wychowują dzieci tak mądrze! Marzę o tym ,żebym kiedyś i ja mogła w ten sam sposób opisywać moją rodzinę! Pozdrawiam i zazdroszczę jasełek - ja nie wybrałam się w tym roku na żadne a tym bardziej na takie w których mój mąż byłby królem :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo fajnie, następnym razem podejdź i zagadaj :) Nie ma jak spotkać się w "realu" ;)
      Dzięki za ciepłe słowa!

      Usuń
  3. bardzo się cieszę z Twojej refleksji, że dzieci są inne. To potwierdza moje przemyślenia ostatnie :)

    pozdrawiam serdecznie!
    Basia

    OdpowiedzUsuń
  4. Za pierwszym wyjazdem do USA, w wieku 5-6 lat, dosłownie trzymałem się spódnicy Mamy. Nawet jak była w ubikacji to czekałem pod drzwiami aż skończy. A już za trzecim wyjazdem, w wieku 10-11 lat, byłem dużo śmielszy i uwielbiałem się gubić w szpitalu sam :) Także to jakie dziecko wydaje się na początku, nie oznacza, że zawsze takie będzie :)

    Jeśli to Cię pocieszy, wiedz, że moja Busia ma jeszcze większego schiza od Ciebie, bo stale się zastanawia jak ja sobie poradzę kiedyś, kiedy wszystkich zabraknie. Ale z drugiej strony, ja jestem jedynakiem, a Ty już masz trójkę praktycznie... Dobrze mieć rodzeństwo biologiczne.

    Fajne macie życie, oby tak dalej :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dzieci się zmieniają, masz rację:)
      Dziś miałam śmieszną sytuację, bo właśnie Gabryś wyszedł na małego rozrabiakę, a Rafałek na grzecznego intelektualistę - i trudno mi było wytłumaczyć, że zwykle jest na odwrót :D Ale to zdrowo, że są tacy nieprzewidywalni.
      Celcie sam nie jesteś i nie będziesz, bo masz dar zjednywania sobie ludzi. Busia martwi się niepotrzebnie;)

      Usuń
  5. Ja mam taki sam plan - pozwolić dzieciom być sobą i wzmacniać je swoim cieplem, słowami, miłością aby czuły że w rodzinie jest siła, że każddy najmniejszy sukces bardzi nas ucieszy i że mogą być kim chcą.
    Czy ujrzymy tych ślicznych pastuszków z Jasełek na zdjęciach? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęcia robił znajomy i póki co ich nie mam... Zobaczę, bo staram się zamieszczać jak najmniej zdjęć (mąż wolałby żebym w ogóle nie zamieszczała), choć mnie korci :)

      Usuń
  6. No trzeci trymestr to już poważna sprawa :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Mi się ciągle wydaje, że trzecie dziecko to już z górki :P Schizy niesamowite to ja mam. Już czytam jak dziecko piersią karmić i przeżywam, że mleka nie będę miała xD I w ogóle wszystko przeżywam :P Z mężem o imiona się kłócę. Sama będę musiała iść do urzędu po porodzie dziecko zarejestrować, bo mu nie wierzę, że odpuści... A pomysły ma tak nieracjonalne, że szkoda gadać. Brajany to pikuś przy tym co mój mąż potrafi wymyśleć :P
    Ale do niego chyba to jeszcze nie dociera, że to nie zabawa tylko, że dziecko będzie na poważnie ;p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heheh też się schizowałam że mleka nie będę miała :) Ale poszło łatwo, na szczęście Gabryś był dobrym ssakiem. To przy Rafałku był problem, bo jako wcześniaczek nie bardzo kumał, że trzeba jeść... Po tygodniu dopiero zaczął się sam wybudzać do jedzenia i zgłaszać zapotrzebowanie na pożywienie :)
      A z imieniem to nie przelewki, ale ważne żebyście do porozumienia doszli :) U nas Krzysiek zgłaszał w urzędzie jak jeszcze siedziałam w szpitalu, bo za każdym razem tydzień przynajmniej odsiedzieć musiałam z powodu żółtaczki i innych kwiatków. W sumie dobrze jak to facet nadaje imię dziecku, pod warunkiem że to jakieś normalne imię :P

      Usuń