poniedziałek, 14 stycznia 2019

Mamy ferie.

Pierwsze dwa tygodnie nowego roku za nami. Szybko zleciały, kilka dni zajęć i znowu dzieci mają wolne - w Małopolsce w tym roku ferie mamy wyjątkowo wcześnie!

O ile przerwę świąteczną spędziliśmy razem z Krzyśkiem, bo miał wolne, tak teraz jestem sama z dziećmi. Mam nadzieję, że się nie pozabijamy :P Ale dyżury do pomocy mamie rozpisane, na niektóre dni już mam plany wybycia do znajomych... Oby tylko pogoda dopisała, no i dzieci zdrowie. Najgorzej, jak musimy wszyscy siedzieć w czterech ścianach ileś dni pod rząd i dzieciaki zaczynają już chodzić po ścianach.

Póki co za mną batalia o zjedzenie obiadu (ileż można w kółko naleśniki, pomidorową i spaghetti... zrobiłam ryzykownie nielubianą przez nich kuchnię chińską - z myślą o Krzyśku - niech się dzieciaki też czasem dostosują). Było dużo zrzędzenia i w pewnym momencie miałam ochotę rzucić miseczką z ryżem. No ale byłam twarda i przetrwałam. Oni też :P To ten minus czasu poświątecznego, że się rozbestwili słodyczami (te wory prezentów od dziadków...). Czas na detoks. Ale co się nasłucham grymaszenia, to moje. Czasem trudno być mamą.

Dziś gdy układałam u kuchennej szafce (pomalowanej na biało, z ozdobami w stylu decoupage, które wymyśliliśmy sobie z Krzyśkiem - no nie mogę się napatrzeć teraz na te nasze kuchenne meble) czyste kubki, popatrzyłam na jeden z nich, namalowany specjalnie dla mnie (dzięki, Justyny!!! ;)). Jakaś zmęczona postać z napisem "help!" plus piątka dzieciaków szalejących w zabałaganionym pokoju. Hm. Mam nadzieję, że rzeczywistość po urodzeniu maluszka będzie wyglądać jednak bardziej kolorowo i że to nie jest profetyczna wizja :P Whatever, póki co skupiam się na uspokajaniu samej siebie - że już niedługo, że jeszcze trochę trzeba wytrzymać, że będzie dobrze. W sumie to nikt mi tego nie powie, więc sama siebie muszę motywować. A ta końcówka jak zwykle trudna, czekanie jak na szpilkach i schiz, żeby tylko nie za wcześnie... A z drugiej stronie myśl - oby już było po wszystkim, kiedy ta ciąża wreszcie stanie się tylko wspomnieniem.

Za nami jasełka (graliśmy całą rodziną scenkę szukania noclegu w Betlejem, ja byłam Miriam z brzuszkiem, Krzysiek Józkiem, Gabryś gospodarzem, Rafałek naszym osiołkiem prowadzącym nas do stajenki, a dziewczyny... plątały się po scenie w stroju gosposi). Dla mnie trudne doświadczenie, bo akurat byłam wkurzona na męża i bynajmniej nie czułam się jak święta panienka. No cóż, jesteśmy jacy jesteśmy. Czasem to naprawdę jestem w szoku, gdy do mnie dociera, że właśnie takich niedorobionych i samolubnych nas Pan Bóg kocha i akceptuje.

Mieliśmy też dwa kolędowania ze znajomymi rodzicami ze szkoły i przedszkola. Piękny czas. W takim klimacie łatwiej przetrwać kolejny dzień i mieć nadzieję, że ktoś bez przerwy jest z nami i nas prowadzi.

Teraz siadłam na chwilkę przed kompem, bo zaraz znowu wciągnie mnie wir spraw domowych (obiecałam stadu, że zaraz zrobię kapuśniak z ziemniakami, a potem coś poczytamy). A fajnie by było mieć to wszystko zapisane, na pamiątkę. Może dzieciaki kiedyś tu wpadną, podczytają, powspominają. Za oknem jeszcze niedawno było szaro, bo wczoraj wieczorem wszystko się stopiło - ale teraz znowu sypie śnieg. Oj przydałaby się taka solidna warstwa, żebyśmy wreszcie ulepili bałwana i poszli na zimowy spacer po okolicy. Na razie siedzimy w domu, chłopaki coś tam budują z klocków, a dziewczynki paradują obok w sukienkach, dumne ze swoich małych kitek (Ela ma już małego, ale sensownego kucyka, Sara za to póki co rachityczną i z trudem uwiązaną palemkę na czubku głowy :D naszym dzieciakom późno gęstnieją włosy).

W te ciemne jeszcze i zimne dni staram się rozgrzewać ciepłą muzyką i dobrymi słowami. Ostatnio na tapecie Los Angeles Azules i Szustak, na zmianę :P Polecam bardzo!

Miłego słuchania ;)

6 komentarzy:

  1. To piękny czas bycia razem. Ja swoje ferie poświęcam czwórce Wnucząt.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio myślałam o Was, a ściślej: o przedszkolu, do którego chodzą Wasze najmłodsze dzieci.
    Co do grymaszenia, to walczę z tym niemal codziennie, aż czasem mam ochotę nic nie gotować, przygłodzić, to może zaczną jeść normalnie, wszystko i bez protestów ;) Mam ochotę na zupę szpinakowo-pieczarkową z serem, ale na samą myśl, że tylko ja będę zadowolona (bo chyba nawet mąż by się nie ucieszył), to natychmiast tracę apetyt :D

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale Szustak nie śpiewa na zmianę z Azules,co? Dawno go nie słuchałam, a potrzeba mi... i muzyki dobrej i treści podnoszących na duchu.
    Miriam z prawdziwym brzuszkiem, wow, wiarygodne jasełka w tym roku! Skąd wiesz, może była wkurzona na męża wtedy? Ociupinkę, mimo świętości? :)Sytuacja była mocno podbramkowa. Dobrze, że wiózł ją na osiłku, a nie jak Arab z kawału, z ciężarną kobietą pieszo przy boku "z drogi, wiozę żonę na porodówkę". Przepraszam, poniosło mnie ;)
    Narobiłaś mi smaku na naleśnika, ale mam Igula w chuście...Na szczęście pomidorowa w lodówce. A słodycze - temat rzeka. Niestety nie umiem w detoksy...Czasem trudno być mamą:)
    Udanych zdrowych ferii!!

    OdpowiedzUsuń
  4. Twoja Rodzinka jest pięknym dowodem na to, że taka zwykła, szalona, grymaśna, zabiegana codzienność też może być piękna i fajna :) Na Krzyśka nie wkurzaj się proszę zbyt długo - niezależnie od sytuacji, nic to nie da i do niczego dobrego nie prowadzi...

    A Szustaka nigdy sobie nie odmawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. A może by tak zaangazowac dzieci do przygotowywania posiłków - oczywiście na tyle na ile jest to możliwe. Może wtedy posiłki które w najcześciej wywołuja grymas na twarzy będą smakować inaczej? Wszakże dziecko będzie mogło pochwalić się, że również je przygotowywało. I to kolejna okazja do spędzania czasu razem :) I kiedy tak czytam o Waszej Rodzince, relacjach, jacy jesteście od razu na myśl przychodzi mi pewna seria książek. Dobrze wiesz jaka i dziękuję, że mi ją poleciłaś :) Wasza Rodzina taka zwyczajna, codzienna - piękna :)
    I pamiętaj "Kto się czubi ten się lubi" - dziwne byłoby gdybyś czasem nie pogniewała się na Krzysia. Takie emocje są normalne. Są i przechodzą... wybaczanie i uczucie w sercu po nim jest piękne :)

    OdpowiedzUsuń
  6. O, to nie tylko u mnie prawie przy kazdym obiedzie jest placz, albo przynajmniej foch?! Co za ulga! :D Chodza za mna owoce morza, ale nie mam motywacji, bo wiem, ze musialabym sama zjesc cala porcje. :/

    Usmialam sie w Twojego opisu jaselek! U nas tez koniec i poczatek roku jakis nerwowy i blyskawice w powietrzu strzelaja i czasem w kosciele przy "znaku pokoju", gdzie z mezem tradycyjnie dajemy sobie buziaka, mam ochote ostentacyjnie sie odwrocic, choc poki co zawsze w ostatniej chwili stwierdzam, ze no kurcze, kosciol to nie miejsce na pokazywanie humorow. :D

    OdpowiedzUsuń