piątek, 2 lutego 2018

Dziecko w lesie.

Tak więc Ronja otrzymała swobodę i mogła wałęsać się, gdzie tylko chciała. Przedtem jeszcze Mattis powiedział jej to i owo.
- Uważaj na Wietrzydła, Szaruchy i zbójców Borki..
- A jak poznam, że to są Wietrzydła, Szaruchy i zbójcy Borki? - zapytała Ronja.
- Zauważysz - odparł Mattis.
- Aha - powiedziała Ronja.
- I uważaj, żeby nie zabłądzić w lesie - ciągnął Mattis.
- A co mam zrobić, jak zabłądzę? - zapytała Ronja.
- Odnaleźć właściwą ścieżkę.
-  Aha - powiedziała Ronja.
- I uważaj, żeby nie wpaść do rzeki.
- A co mam robić, jeśli wpadnę do rzeki? - spytała Ronja.
- Pływać.
- Aha -  odparła Ronja.
- I uważaj, żeby  nie  wpaść w  Diabelską  Czeluść.
 Mattis miał na myśli  przepaść, która dzieliła na dwoje Zamek Mattisa.
- A co mam robić, jeśli wpadnę w Diabelską Czeluść ? - zapytała Ronja.
- Wtedy nic już nie zrobisz - odparł Mattis i wydał z siebie ryk, jakby zwaliły się na niego nieszczęścia całego świata.
- Aha -  powiedziała Ronja, gdy Mattis przestał wyć. - W takim razie nie wpadnę  w Diabelską  Czeluść. Coś jeszcze?
- O tak, sporo - odrzekł Mattis. - Ale tego znauczysz się z czasem sama. A teraz idź już!...
Astrid Lindgren, Ronja, córka zbójnika

Ostatnio przeczytałam sobie jednym tchem książeczkę Astrid, której do tej pory nie znałam. Kupiłam, bo w dziecięcej biblioteczce książek tej autorki nigdy nie ma za wiele, a każda jest bezcenna. I tak dość późno poznałam przygody małej Ronji, wychowanej w zbójnickim zamku, a później hasającej po lesie jak dziki źrebak. Odważnej, wracającej do domu późnym wieczorem po całym dniu przygód. Powyższy fragment mnie po prostu rozwalił. To moment, gdy Ronja jest już na tyle duża, że rodzice przestają ją trzymać w zamkowej kamiennej sali, z dala od niebezpieczeństw. Wiedzą, że już czas, by poznała świat. I po prostu ją wypuszczają, wierząc, że sobie poradzi.

Jest w tym coś bardzo mądrego. To, że dziewczynka może sama się zmierzyć ze swoim strachem i różnymi groźnymi stworami, które czyhają w lesie. Że mama i tata nie latają za nią, mówiąc "uważaj, kamyk!", "nie przewróć się!", "nie spoć!", tylko mają do niej zaufanie. Oczywiście żyjemy w innych czasach i większość z nas niestety wychowuje się (i swoje dzieci) z dala od lasu. Ale warto już teraz, nawet jeśli mamy w domu tylko malutkie dzieci, których wypuścić nie można - pomyśleć nad tym, że one nie są nasze tak do końca, należą do siebie i do świata. Kiedyś będą musiały odejśc i znaleźć swoją drogę. A może jesteśmy w innej sytuacji, już z dorosłymi dziećmi, które poszły - a my dalej mamy do nich żal o to, że nie zostały i robimy im z tego powodu aferę przy byle okazji (aż za wiele znam takich historii). Każdy czas jest dobry, żeby po prostu odpuścić. Klosz jest potrzebny, gdy dzieciaczek jest malutki. Potem trzeba go coraz bardziej uchylać, a potem - rozbić. I uwierzyć w swoje dziecko. Ono da sobie radę i musi przestać być centrum naszego świata.  A my możemy wtedy znowu zająć się tak naprawdę sobą (teraz wydaje mi się to jakimś kosmosem, ale tak - jeśli dożyję, to będzie kiedyś coś takiego ;)).

Strasznie bym chciała, żeby kiedyś moje dzieci mogły tak odważnie pójść sobie w świat, wierząc w swoje możliwości. Nie bojąc się pierdyliarda rzeczy - że pracy nie będzie, pieniędzy, że żony/męża sobie nie znajdą, że są nie dośc dobrzy. Po prostu mając ufność, że będzie dobrze.

Bardzo bym tego chciała. I bardzo się obawiam, czy nie będę jednym z tych zaborczych rodziców, którzy mają problem z uchyleniem klosza. Oby nie, ale lęk jest - wiem, jak mocno je kocham i jak trudno mi przyjąć myśl, że kiedyś będą musiały radzić sobie same (pewnie, zawsze mogą przyść po dobre słowo, ale przecież życia za nich nie przeżyję). Paraliżujący strach na myśl, że coś mogłoby im się stać. Objawia się też w snach - ostatnio na przykład śnił mi się zawalający się drewniany dom, w którym wiedziałam, że jest Rafałek. Był też taki o pożarze lasu, w którym gdzieś był Gabryś. Takie tam koszmary matki małych dzieci... Oby rozum okazał się silniejszy od strachu i pozwolił im coraz bardziej ode mnie odchodzić.

A tego ostatnio słuchamy i tańczymy sobie z Sarą:

35 komentarzy:

  1. Aż się chce tańczyć :)

    Pamiętam, że w zerówce mojego syna były dzieci nieumiejące posługiwac sie nożyczkami, bo mamy in nie dawały ich do ręki...

    Aleto prawda - rodzicielstwo to ciągle wybory między tym co trzeba, a co nie trzeba, między tym gdzie można a gdzie nie można ustapić. I do tegojeszcze ogólnewskazówki siła rzeczy są bardzo ogólne, bo każde dziecko przecież inne i czego innego potrzebuje... Ale myślę, że dacie radę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, znam te koszmary... Że nie mogę uchronić swojego dziecka... Kilka lat temu śniło mi się, że zgubiłam Jerzyka i nie mogłam go nigdzie znaleźć, jeździłam po okolicy samochodem, biegałam bez celu i nic... Czasami miewam takie sny. Straszne uczucie.

    Co do uchylania klosza... Moje dzieci są jeszcze dość małe, ale też się boję, że będę mieć z tym kiedyś problem. Ale też jestem z domu, gdzie trzymało się ten klosz długo i ciasno i ja się dusiłam, oszukiwałam, kłamałam, byleby tylko wyjść na zewnątrz... :(
    A wracając do nas... Ot, sytuacja sprzed kilku dni. Koleżanka zaproponowała, że pojedzie ze swoimi dziećmi do Loopy's World do Gdańska (takie ogromne, ogromne centrum zabaw), a że ma busa i sporo miejsca, to może wziąć nas, czyli mnie i moje dzieci. I że jej dziewczynki (9 i 10 lat) zaopiekują się moimi dziećmi, a my sobie wtedy usiądziemy z naszymi niemowlętami i pogadamy. W pierwszej chwili prawie się zgodziłam, ale potem... odmówiłam. Bo to ogromne centrum zabaw, koleżanki - matki starszych dzieci opowiadały, że po prostu swoje dzieci tam gubiły. Są ferie zimowe, będzie tłok. Rodzice, dzieci, obcy, hałas, zamieszanie. Dziewczynki może i są już dość duże, ale to jednak wciąż tylko dzieci - co będzie, gdy moje dzieci im uciekną? co będzie, gdy któraś z nich będzie chciała pójść do toalety? a co będzie, gdy spuszczą z oka moje maluchy, podejdzie do nich pedofil czatujący na takie sytuacje, powie "chodź, zaprowadzę cię do mamy", a moje dzieci pójdą z nim? I ostatecznie powiedziałam, że nie jadę. Koleżanka nie zrozumiała, troszkę się obraziła.
    A ja się zastanawiam, czy faktycznie przesadzam? Może to już jest zamykanie klosza? Może trzeba było się zgodzić? Gdyby ten plac zabaw był trochę mniejszy, taki jak te, gdzie robimy kinderbale - że mniej więcej ogarnia się sytuację, albo gdyby moje dzieci były starsze, tak, żebym mogła im wytłumaczyć czego unikać (no, Jerzyk jeszcze-jeszcze, choć i tak cztery lata to dość mało, ale dwu-i-pół-letnia Gisia to zdecydowanie za małe dziecko...). I wydaje mi się, że zrobiłam dobrze, odmawiając. Ale jednak jest we mnie lęk, że rośnie ze mnie matka-kwoka. Oby nie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam tak samo,też bym nie pojechała. Mojego pieciolatka nie spuszczam z oka na placu zabaw ;)

      Usuń
    2. To ja jestem wyrodna matka:P w loopys akurat nie byłam i nie wiem jakie jest duże, ale w generalnie na salach zabaw od jakiegoś czasu nie chodzę już za dziećmi (3 i 5lat). Młodszy sam przychodził i pokazywał mi się co jakiś czas żeby pochwalić się jak się bawi. U szwagierki puszczałam ich samych na plac zabaw, który było widać z tarasu, gdzie piłyśmy sobie kawkę a starszemu pozwoliłam przejść z poznanym kolegą naokoło bloku (osiedle spokojne, daleko od ulicy). Pamiętam że mama też pozwalała mi wychodzić poza obręb podwórka zanim chodziłam do zerówki- oczywiście musiałam zapytać i być w ustalonym miejscu blisko domu, ale z siostrą wychodziłam też gdzieś dalej i nie było problemu, sama też latałam po dworze mając pod opieką młodsze kuzynki :)

      Usuń
    3. Znam i młodsze córki znajomych, którym bym powierzyła swoje maluchy, ale dzieci są różne - nie znając tamtych dziewczyn trudno powiedzieć :) Choć dziewczynki w tym wieku są zazwyczaj ogarnięte i opiekuńcze :)

      Usuń
    4. A reszta odpowiedzi poniżej, bo mi się źle kliknęło ;)

      Usuń
    5. Hmm, ale własne lub nawet cudze podwórko to co innego, przejście dookoła bloku, gdy jesteś blisko to też coś innego, małe place zabaw to też coś innego - gdy jesteśmy u znajomych, nasze dzieci biegają sobie z ich dziećmi po podwórku, a ja siedzę w domku i kawkuję, u teściowej biegają między jej podwórkiem a podwórkiem zaprzyjaźnionych sąsiadów, mimo że dzieli je ulica, na kinderbalach też biegają sobie sami(ale na kinderbale wybieramy mniejsze centra zabaw, takie, że choć dzieci podczas zabawy nie widzę prawie wcale, to za to zobaczę, gdy będą chciały wyjść lub usłyszę, gdy coś się stanie, a i one znajdą mnie z łatwością, gdyby czegoś potrzebowały. Loopy's World to największe w Polsce centrum rozrywki - tak się reklamują w każdym razie. Jest ogromne, na terenie działa restauracja, sklepy. A dziewczynki są fajne, ale to wcale nie w tym rzecz. Nie mam tyle odwagi, po prostu. Może są rodzice, którzy puszczą dwulatkę z dziewięcioletnią kuzynką na przykład na zakupy po IKEA czy Auchan, ale, no nie, akurat to byłaby nieodpowiedzialność. Rodzic ma nie tylko uczyć dziecko samodzielności, ale też chronić.
      (Co do chodzenia po własnym podwórku, to mam przykre doświadczenia, ale staram się o nich nie pamiętać - puściłam dwuipół latka i roczną córeczkę, była wiosna, kałuże. Zaniepokoiło mnie, że nie widzę przez okno córci. Wyszłam, szukam, a ona leżała plackiem twarzą w wielkiej kałuży i się nie ruszała... Bo przewróciła się i nie mogła wstać, a mnie przy tym nie było. Dobrze, że choć wyszłam. Także i z uczeniem samodzielności trzeba uważać, mimo że ktoś by powiedział: daj spokój, to twoje podwórko, jest ogrodzone, co się może wydarzyć? )

      Usuń
    6. Tak sobie myślę, że chyba trzeba znać granice, a dla każdego dziecka będą one trochę inne. Mnie na przykład irytuje, gdy moje siostry chodzą za moimi dziećmi krok w krok, pilnują ich każdego kroku, wymyślają im każdą zabawę. Wolę dać dziecku więcej luzu, nawet jeśli skończy się to guzem. Nazywam to "kontrolowanym luzem", czyli zawsze gdzieś w pobliżu jestem w razie, gdyby co.

      Ale też irytuje mnie podejście do koleżanki, której czterolatek był bardzo nieśmiały, wręcz uczepiony jej nogi, więc dała go do przedszkola, gdzie płakał przez pół roku dzień w dzień, zresztą, do dziś płacze za mamą, bo tam pracuje moja koleżanka i opowiada co nieco - ale jego matka się cieszy, bo on się już nie czepia jej nogi... A może byłby inny sposób, by przestał się czepiać tej nogi, a dopiero potem puścić go do przedszkola? I irytuje mnie jedna ze szwagierek, która puszcza dzieci zupełnie samopas, bawią się na ruchliwej ulicy, wrzucają kostkę brukarską sąsiada do stawu, niszczą gwoździami samochody na parkingu - a gdy sąsiedzi się skarżą, to tylko dzieci dostają lanie.

      Ile matek, tyle sposobów wychowywania... :)

      Usuń
    7. Dokładnie, dlatego napisałam że zależy od dzieci i placu zabaw - ja tego o którym piszesz nie znam i sobie nie wyobrażam ;) I jeśli nie na podwórku, to jednak puszczam dzieciaki większym luzem na terenie, który znam i wiem, że nie ma zagrożeń.
      A ten czterolatek i dzieciaki puszczone luzem na ulicy - no bez jaj... Staram się nie być nadopiekuńcza, ale jednak dziesięć razy się zastanowię, jak może się czuć moje dziecko w danej sytuacji (a każde inaczej reaguje), zanim we wypuszczę dalej od siebie. Naszego czterolatka pierworodnego wypchnęliśmy do przedszkola podobnie, żeby się ośmielił - tydzień faktycznie był płacz i zero kontaktu z panią i dziećmi. Ale rozmawialiśmy z nim o tym, tłumaczyliśmy... I teraz to nie ten sam dzieciak, coraz bardziej pewny siebie i spragniony kontaktu z kolegami. A ta sytuacja opisana to jak wyrzucenie psiaka na autostradzie :/

      Usuń
    8. Ano to oczywiście się zgadzam, że te granice są inne i dla każdego dziecka, ale i każdej mamy... często zależą też od jej wychowania czy od jej przykrych doświadczeń. Na przykład ja z kolei bezwzględnie wymagam chodzenia za rękę w centrum czy przy ulicy, podczas gdy dzieci koleżanki która w tym centrum mieszka hasaly luzem aż mi serce stawało momentami :D ale one były w tym miejscu wychowane, i pewnie mogła im ufać na tyle, że nie bała się o nie. Ja niestety z własnym podworkiem doświadczeń żadnych nie mam- bo takowego nie posiadam :D nad czym ubolewam bardzo, mieszkamy bardzo blisko ulicy więc na co dzień mam małe możliwości zapewnienia dzieciom swobody...więc korzystam z niej jak mogę :p

      Usuń
    9. Czasem żałuję, że nie ma jednego, gotowego, sprawdzonego przepisu, jak wychować szczęśliwe dziecko... Człowiek musi iść po omacku, intuicyjnie, mając świadomość, że nawet jeśli chce dobrze i robi wszystko jak najlepiej, to potem może się okazać, że wszystko robił źle.

      Bo niby wiadomo, że nadopiekuńczość jest niedobra, ale za mała opieka też jest niedobra. Gdzie jest złoty środek? Dawanie dziecku samodzielności zawsze wiąże się z jakimś ryzykiem, bo świat po prostu jest ryzykowny... Pięcioletni chłopczyk w naszej wiosce zginął, bo bawił się sam na podwórku, rodzice i goście byli w domu, piłka wpadła mu do studni, chciał ją wyciągnąć, wpadł i się utopił... A można by pomyśleć, że jest u siebie, no i że jest na tyle duży, by wiedzieć, że nie wolno zaglądać do studni. Z kolei sąsiadka tuż obok ma domek letniskowy, a na podwórku wielki nieogrodzony staw - gdy urodziła drugie dziecko, jej starszy synek miał trzy lata, a ona pozwalała mu bawić się samemu na dworze, gdy w tym czasie była zajęta dzidziusiem w domu. I nic się nie stało, wręcz chwaliła się wszystkim, jakiego ma mądrego synka, bo bawi się sam i do stawu nie zbliża. Ja też jako dziecko do siódmego roku życia wychowywałam się na gospodarstwie dziadków, biegałam samopas, mogło się wydarzyć milion tragedii - a się nie wydarzyło. Z kolei jako nastolatka byłam już trzymana pod kloszem - im starsza, tym ciaśniejszy klosz, czyli zupełnie odwrotnie niż to powinno wyglądać. Ale jednak jakoś sobie z tym poradziłam, więc może nie było znowuż aż tak źle... :)
      Z kolei znam kobietę (jak ja nie lubię pisać tak ogólnikowo bez imion, ale sza!), a ona ma dwóch dorosłych już synów - fajna mama, ale nadopiekuńcza właśnie... Do tego stopnia, że jej osiemnastoletni syn nie może pojechać do szkoły pociągiem ani autobusem, bo mu nie pozwala, zawsze ich odbierała spod szkoły i zawoziła pod szkołę, drżała, by się choć minuty nie spóźnić... A gdy poprosiłam dwudziestodwulatka, by kupił nam bilety do teatru, bo teatr jest tuż obok uczelni, to matka powiedziała kategorycznie, że on nie kupi, bo nie wie, jak... A rodzina inteligentna, wykształcona, chłopaki zdobywają światowe nagrody w nauce... To już moim zdaniem skrajność w drugą stronę, mimo przecież dobrych intencji matki i ojca (można tłumaczyć to tak, że sami byli "niedoopiekowani" w dzieciństwie, ona wiecznie z kluczem na szyi, on jako dwulatek musiał sam się ubrać i sam iść do przedszkola w mieście kilka ulic dalej).
      Jak więc żyć, by nie skrzywdzić dzieci? Ja się staram być rozsądna, ale to cholernie trudne. W głowie mam wiecznie milion czarnych scenariuszy, co się może wydarzyć...

      Usuń
    10. Co do tego czterolatka... Rivulet, Wy jesteście właśnie przykładem takich dobrych, rozsądnych rodziców i dzięki Waszemu mądremu podejściu, Gabryś sobie z tym wszystkim poradził :) Do tego też trafiliście na dobre przedszkole, wiedzieliście, że jest tam bezpieczny. Jerzyk też był przez długi czas bardzo, bardzo nieśmiały i też rozważaliśmy przedszkole, tyle że w okolicy trudno było coś wybrać - studiowałam pedagogikę, więc w prawie każdym przedszkolu w okolicy pracuje jakaś moja koleżanka, a ich opowieści mrożą krew w żyłach, na przykład o nieposzanowaniu intymności dzieci - gdy na przykład trzylatka zrobiła siusiu w majtki, to musiała stać nago przy całej grupie, a nauczycielki ją wyśmiewały... a w innym przedszkolu o tym, jak się uczą wierszyków na przedstawienia, to nauczycielki ciskają w te dzieci wyzwiskami i poniżają, i szarpią, że stoją nie tam, gdzie trzeba... a w innym przedszkolu nauczycielki znajdują sobie kozła ofiarnego, czyli dziecko, którego nie lubią i przy każdej okazji pokazują mu, że jest gorsze od innych, na przykład przytulą każdego, a temu powiedzą, że nie zasługuje, by je ktoś przytulał... a w innym przedszkolu na spacerze dziewczynka była niegrzeczna, więc za karę nauczycielka zatrzasnęła jej drzwi przed nosem i ona tak stała na ulicy... można by mnożyć przykładów... ale dlatego nie potrafię się zdecydować na przedszkole... Dlatego zamiast przedszkola, by oswoić Jerzyka z ludźmi, wybrałam metodę życia turbo-społecznego, to jest mnóstwo gości u nas, my wiecznie u kogoś, kinderbale, imprezy w parafii dla dzieci - tak, by w naszym życiu przewijało się jak najwięcej ludzi, małych i dużych. Wymagało sporo wysiłku, ale pomogło. Ale kto wie, może i sam by wyrósł z tej nieśmiałości. Oczywiście, że czasem musi się trochę oswoić, nim wejdzie w towarzystwo, ale nie uznaję tego za wadę - ja też nie od razu wszędzie bryluję, ludzka rzecz.

      Ale się rozpisałam... Ale trzeba przyznać, Rivulet, że Twój post skłania do refleksji :)

      Usuń
    11. Nieszczęścia mogą zdarzyć się wszędzie, nawet w domu, pod opieką, jak ma się pecha... ale ci chłopcy (mężczyźni właściwie) o których piszesz to jakaś masakra... chyba że mają jakieś autystyczne zaburzenia, ale nawet wtedy matka powinna ich w miarę możliwości dostosować do normalności, bo niestety żaden rodzic żyć wiecznie nie bedzie... no ja jak miałam 22 lata to brałam ślub a za rok miałam już własne dziecko :p my z mężem mamy wspólny front że będziemy zachęcać dzieci do jak najszybszej samodzielności, bo to potem procentuje. Mój mąż do ślubu mieszkał z rodzicami i był na ich utrzymaniu (miał 28 lat) i sam mówi, że to zdecydowanie za długo (ja momentami też to widzę i potwierdzam :p)
      Z tym przedszkolem o którym piszesz to jakiś dramat... to nie podchodzi już pod znęcanie się? :(

      Usuń
    12. Też na ulicy pilnuję, żeby dzieci szły obok mnie, za rękę albo przy wózku. Ale u nas ruch duży i niebezpiecznie jest, nie chcę sobie potem pluć w brodę, że w imię źle pojętej samodzielności ich nie dopilnowałam i wpadły pod auto... To racja, trudno czasem wybrać i balansuje się między nadopiekuńczością, a niedoopiekowaniem... Mnie bardziej mierzi nadopiekuńczość, ale tylko dlatego że jej doświadczyłam, a niezaopiekowania nie. Niemniej jak słyszę o tych wypadkach z przedszkola, to mnie krew zalewa - noż kur... jak można tak traktowac dzieci?! Nie dziwię się, że nie posłałaś nigdzie Jerzyka, ja w takim wypadku też bym nie posłała. Naprawdę Bogu dziękuję, że mamy dobrą placówkę i dobre relacje z wychowawcami - bo z takimi doświadczeniami, o jakich piszesz, to tylko bym się podszkoliła i przerzuciła dzieci do ED...
      A ci dorośli nieogarnięci chłopcy też dramat, w sumie taki sam kosmos, jak te skrzywdzone dzieci. Jak taki facet ma podejmowac w życiu dojrzałe decyzje? I w jakim wieku ma zostać mężem/ojcem, po 50? I kto takiego w ogóle zechce, skoro nie umie nawet kupić biletów :D no chyba że umie, tylko mamusia ma skrzywiony obraz... Inna sprawa, że chłopców łatwiej w ten sposób utrzymać w domu, bo im wygodnie - dziewczyny jakoś bardziej mają zakodowane, żeby się wyrwać z domu i założyć własny dom, nawet wbrew nadgorliwej mamusi.

      Usuń
    13. U nas w okolicy jest wysyp przedszkoli, więc wybór byłby spory i może wreszcie znalazłabym coś dobrego w miarę blisko domu, z tym, że właśnie, jak tak podpytuję pracujące tu i ówdzie koleżanki, to włos się jeży na głowie, a one opowiadają o tym tak swobodnie, jakby tak miało być i było to normalne i dziwią się mojemu przerażeniu (chodzi o kilka różnych przedszkoli). Zresztą, moja siostra przez rok była przedszkolanką w przedszkolu, które tu w okolicy ma opinię najlepszą wśród rodziców - i mówi, że sceny działy się podobne, dlatego odeszła, bo nie mogła na to dłużej bezradnie patrzeć. Wierzę, że są na pewno dobre przedszkola z dobrymi opiekunkami (chociażby moja siostra czy też jedna z koleżanek, nauczyciel przedszkolny naprawdę z powołania - one dzieci lubią, rozumieją je i szanują). No i na pewno sporo zależy też od dyrekcji, czy nie dają przyzwolenia na takie traktowanie. No i od samych rodziców też, bo moja znajoma, matka dwóch dziewczynek w przedszkolu, sama powiedziała opiekunce w przedszkolu, że jakby dziewczynki były niegrzeczne, to proszę bez skrępowania je uderzyć, bo wie dobrze, co to za diabły... Także tego.

      A co do chłopaków i ich matki - moim zdaniem sytuacje też jest niezdrowa, ale tam się nie da dyskutować. Dla mnie to akurat dobre otrzeźwienie, jak nie postępować z dziećmi, straszniejsze jednak tym bardziej, że tamta matka przez wiele lat wydawała się być matczynym wzorem do naśladowania. W którymś momencie coś poszło nie tak. Chyba zabrakło wyczucia, jak stopniowo dawać dzieciom wolność.
      (Tak sobie myślę, że podobną drogą idzie dziewczyna, matka trzech synków, w tym ośmiolatka z problemami w szkole, o którym kiedyś pisałam - ona także jest nadopiekuńcza, prowadzi synków za rączkę pod same drzwi klasy, gdzie jeszcze żegnają się przez kwadrans ze łzami w oczach. I potem dzieci mają problemem z samodzielnym zmaganiem się z problemem, czekają, aż mama go za nich załatwi.)

      Usuń
    14. Bo "owoce" nadopiekuńczości najlepiej widac gdy dzieci zaczynają dorastać i potrzebują oderwac się od rodziców, wyrabiać własne poglądy i sposób życia - wtedy potrzeba wsparcia, akceptacji, a nie podcinania skrzydeł i "daj sobie pomóc, bo sam nie dasz rady", "wiedziałam, że ci się nie uda". Wtedy te relacje, które przy maluchach było ok, bo dzieci bliskości i kontroli potrzebują, zaczynają się sypać.
      Odwrotnie, niż przy niedoopiekowanych dzieciach, które strasznie cierpią jako maluchy, a potem - przyzwyczajone, że muszą sobie radzić same, szukają własnej drogi. Czasem złej, ale zdarza się też, że wybierają lepiej niż te dzieciaki rozpieszczane w dzieciństwie. Reguł nie ma :)
      Ośmiolatka za rączkę... Sama staram się mojemu ośmiolatkowi nie robić siary i pozwalam mu na coraz większą samodzielność. W tym wracanie samemu z kluczami do domu (oczywiście z rozsądnej odległości), podczas gdy ja wlokę się z maluchami. Matka musi czasem mieć jaja i pomyśleć, że ten mały cherubinek ma wyrosnąć na faceta, a nie mimozę.

      Usuń
  3. Ten strach o dzieci nieobcy jest chyba każdej mamy. U mnie w snach się nie przejawia, bo ja po prostu ze strachu spać nie mogę (jak mnie czasem dopadnie). Chociaż to lęk nie przed uchyleniem klosza, a raczej utratą zdrowia przez Młodego czy przez nas.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Znam to, ale tego typu lękom lepiej się nie poddawać, bo są zupełnie z czapy i tylko niepotrzebnie traci się przez nie siły :) Polecam różaniec, albo modlitwę do anioła stróża/Michała Archanioła, mi pomaga zasnąć spokojnie :)

      Usuń
  4. Ja jako dziecko Astrid Lidgren kochałam:) Ronję też znałam. Za to dopiero przy swoich dzieciach odkryłam Madikę z czerwcowego wzgórza i też bardzo polecam :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak w tym temacie to zauważyłam tekst Kasi Głowackiej o podobnej wymowie, warto podczytać. Jakoś tak od razu lżej mi się zrobiło po przeczytaniu :) http://wrodzinie.pl/pozwolic-odejsc/
    Co do zostawiania dzieci na placu zabaw pod opieką starszych - trudno powiedzieć nie znając konkretnych dzieci i placu zabaw, ale ja podobnie jak Żona swoim pozwalam. Już sześciolatek potrafi się zaopiekować młodszym dzieckiem, a co dopiero dzieciak dziewięcio czy dziesięcioletni :) Kiedy wypuszczam swoje stado na plac zabaw to skupiam się głównie na dziewczynkach, ale generalnie daję im dużą swobodę, skanując tylko co jakiś czas, czy wszyscy żyją :P Chłopcy mojej astysty nie potrzebują od dawna, a i dziewczyny wolą się bawić samodzielnie czy w towarzystwie starszych dzieci.
    Żono, Madikę znam o ddawna i bardzo lubię, polecam też drugą część - "Madika i Berbeć z Czerwcowego Wzgórza", coś dla was, bo o czekaniu na trzeciego maluszka :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Skanuje czy żyją - mam tak samo :p
      Ja mam dwie części Madiki w jednej książce więc znamy już obie :)

      Usuń
    2. :)) A "My na wyspie Saltkrakan" znasz? Moja ukochana książka z dzieciństwa :) Z kolei chłopcy uwielbiają "Mio mój Mio" i "Bracia Lwie Serce".

      Usuń
    3. Tej nie znam:) Przyczaję się na nią w bibliotece jak już będę na chodzie:)

      Usuń
  6. Ten strach bedzię z nami zawsze, nawet gdy sie wyprowadzą i założą własne rodziny, najważniejsze żeby ich do tego dobrze przygotować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pewnie tak, wszystko przed nami :) Chociaż chyba inaczej być mamą dorosłego człowieka, niż malucha który sam sobie nie poradzi, inna odpowiedzialność.

      Usuń
  7. Ja staram się nie być nadopiekuńcza. Ale gdzieś na dnie serca mały lęk zawsze zostaje ...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja juz teraz wiem, ze bedzie mi bardzo trudno puscic male raczki Potworkow i pozwolic im zdobywac swiat. Szczegolnie Nika, bo Bi mam wrazenie, ze sama sie wyszarpnie i ruszy naprzod niczym taran. ;) A Nik jest wrazliwy, delikatny i obawiam sie, ze bedzie trzymal sie mamusi, a ona (czyli ja) bedzie go chetnie chronic i rozpieszczac i... roznie moze sie to skonczyc. :D
    Z drugiej strony, pamietam moje dorastanie. To nie do konca tak, ze bylam trzymana pod kloszem. Moja matka sprawowala nade mna calkowita kontrole, od tego gdzie pojde, co zrobie, az po glupoty w stylu jak sie ubiore (bo stwierdzila, ze jestem bezgusciem i trzeba decydowac za mnie). Jesli uznala, ze powinnam gdzies pojechac, czy cos zrobic, to zmuszala, nawet jesli sie bardzo opieralam. Przemoca psychiczna oraz fizyczna, dopinala swego. I odwrotnie, jesli ja mialam na cos ochote, a ona uznala, ze to bzdury, zabraniala. Jedyny sposob, zeby ominac zakaz, bylo krecenie, klamanie, wymykanie sie pod falszywym pretekstem, itd. Relacje mojej matki ze mna byly gorzej niz toksyczne, chociaz ona do dzis twierdzi, ze "przeciez ona chciala dla mnie jak najlepiej". W koncu tak bardzo zapragnelam wyrwac sie z jej szponow, ze wykorzystalam pierwsza okazje i ucieklam - za ocean! :)
    Mam tylko nadzieje, ze nauczona zyciem nie zafunduje Potworkom takiego piekla. Nie chcialabym, zeby uciekli ode mnie do Australii, czy nawet Kalifornii! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, wrażliwy i delikatny chłopiec może stać się szybko niezłym zawadiaką i zapalonym sportowcem (a przy okazji zostać w środku wrażliwcem), rozrabiającym z kolegami. Trzeba mu tylko na to pozwolić i delikatnie zachęcać, zamiast trzymać przy "spódnicy". Gabryś jest dobrym przykładem że da się :) I to jest dobre dla chłopca, bo który facet chce być uważany za "grzecznego i delikatnego"? Fuj!
      A z tą Australią (czy w Twoim przypadku innym kontynentem) to rozumiem aż za dobrze... I mnie kiedyś marzyła się Australia, ale okazało się, że wystarczy uciec z domu wychodząc za mąż i mieszkając we własnym, choć w tym samym mieście. A relacje z czasem zaczęły się normować, ale to już zasługa tylko Pana Boga, we mnie za dużo było żalu i gniewu.
      Ale kilka bliskich mi osób wyjechało do innego kraju, by tam sobie ułożyć życie z dala od tokstycznych rodziców.

      Usuń
  9. Myślę że macierzyństwo, czy w ogóle, rodzicielstwo, to najtrudniejsza rola jaką mamy do zagrania w teatrze zwanym życiem. I nie ma suflera, podpowiadającego co zrobić gdy zapomnimy roli...
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O tak... Można tylko przepraszać za pomyłki i wstawać, by próbowac od nowa :)

      Usuń
  10. I pomyśleć, że mnie rodzice od najmłodszych lat zostawiali samą w domu nie bojąc się, że coś sobie zrobię. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie długo nie zostawiali, ale jednak różnica w wolności dzieci (a w związku z tym rodzaju zabaw) jest ogromna.

      Usuń
  11. Jako dziecko duzo czytałam, w zasadzie tylko czytałam, byłam nad wiek poważna i do do dzis mi to niestety zostało... Umiejętność zabawy tez jest potrzebna:) W kazdym razie Astrid Lindgren sporo przeczytalam a na studiach ogromną przyjemność sprawiła mi wizyta w muzeum literatury dziecięcej, skandynawskiej, w Sztokholmie. To było jak podróż w czasie, do dzieciństwa! Teraz też podróżuje, czytając Ani Ronje wykopana z piwnicy...Pokochała! Dwa razy pod rząd musialam przeczytać ;) wszystkie zabawy na motywach Ronji i Birka...Do czasu kiedy zaczęłam Opowieści z Narnii ;) w tej chwili posilkuje się audiobookiem, film też puściłam. No i teraz mam Aslana w domu ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To u nas zaczęło się od Hobbita i Narni, a potem kilka pozycji Astrid Lindgren... głównie też takich baśniowych :) No i cztery części Pottera (dalszych nie czytamy, bo są już niestety zbyt brutalne).

      Usuń