piątek, 1 maja 2015

Dziś będzie o miłości...

...Najwartościowsze, co [ojciec] może dać dzieciom to prawdziwie, odpowiedzialnie, mądrze, wiernie, wyłącznie i dozgonnie kochać swoją żonę a ich matkę. Piękny przykład miłości ojca do matki to jest to, co może swoim dzieciom dać najważniejszego, bo to właśnie ma zasadniczy wpływ na ich wychowanie. Dzieci są znakomitymi i wrażliwymi obserwatorami bezbłędnie odczytują stan miłości rodziców. Ma to pierwszorzędny wpływ nie tylko na zachowanie dzieci w domu, ale też na ich funkcjonowanie w życiu w ogóle, a w szczególności w przyszłych swoich rodzinach. Doświadczenie wzajemnej miłości w domu to najważniejszy warunek dla pełnego rozwoju każdego dziecka... (źródło)


Tak mnie uderzyło to pierwsze zdanie... Niby to znam (jego sens), ale zawsze mnie wzrusza, kiedy ktoś o tym przypomina. Że dzieciom najbardziej potrzebne jest widzieć miłość rodziców. Nie, nie miłość rodziców do dzieci... Dzieci najbardziej chcę widzieć miłość między mamą i tatą. A reszta, czas poświęcony dzieciom, wychowanie, okazywanie miłości, wspólne zabawy, nawet wspólna modlitwa - to bardzo ważny dodatek. Dodatek. Że jak, tak ważne sprawy, tak trudne i fundamentalne - dodatkiem? Ano właśnie...  Karkołomne, ale prawdziwe.

W sumie budowanie domu jest cholernie trudne (po sześciu latach i dwóch niedawnych ślubach przyjaciółek nachodzą mnie ostatnio takie refleksje...) Nie mam na myśli ustawiania cegieł, ale te chwile po ślubie, docieranie się, oczekiwanie na pierwsze dziecko, nauka obsługi noworodka, po jakimś czasie przyjmowanie kolejnych dzieci... Wychowywanie, martwienie się, kiedy dzieci chore, te wszystkie decyzje... Praca w pracy, praca w domu... Szukanie czasu dla siebie, czasu na modlitwę (bo bez tego budować cokolwiek to jednak - przepraszam osoby niewierzące, które to czytają - słabo...). I w tym wszystkim znajdowanie sił, by jeszcze dorzucać do ognia, starać się o siebie tak, jak na początku znajomości... 

Tak mi się wydaje, kiedy patrzę na naszą relację z Krzyśkiem, na te zakręty, które już były - że nie wytrwalibyśmy, gdybyśmy się nie modlili razem. Nie raz było tak, że byliśmy pokłóceni, a potem nagle otwieraliśmy Biblię i otwierało się słowo o przebaczeniu. O tym, żeby się pogodzić przed zachodem słońca. Albo o tym, że Bóg nas kocha właśnie takimi wrednymi i nam przebacza - więc my też mamy przebaczać sobie. Nie czekać, aż to drugie stanie się lepsze. Teraz kochać... Bez tego i bez małżeństw, które obok nas zmagały się tak samo i jawnie o tym mówiły, może teraz byłaby katastrofa, a nie małżeństwo. Bo przecież tyle razy się raniliśmy do krwi (metaforycznie ofkors ;) choć z moim temperamentem to wszystko możliwe... kubkami też rzucałam w gniewie, jak dzieci jeszcze nie było).

A jednak jakoś tak się dziwnie podziało, że po tych sześciu latach zaobrączkowania i ośmiu znajomości - jesteśmy w sobie tak samo zakochani, jak na początku. I to już mogę zwalić tylko na Ducha Świętego. Bo sami byśmy tak serca rozpalić nie potrafili. A jednak co jakiś czas ktoś daje nam siłę, żeby za sobą tęsknić i pragnąć być ze sobą właśnie tak samo, jak wtedy. Tylko jakby prawdziwiej, mocniej. Bo coraz lepiej siebie znamy. A jak się zna lepiej, to można też lepiej kochać.

Najpiękniejsze jest to, że nigdy nie poznamy się do końca. Że to odkrywanie będzie trwało... I zakończy się dopiero w chwili przejścia na drugi brzeg. Pozostaje tylko za Sarą i Tobiaszem (uwielbiam tą historię! to tam jest anioł Rafał ;)) prosić Boga, by pozwolił nam razem dożyć starości... I latami dziękować mu za to, że stworzył coś tak pięknego (choć momentami trudnego), jak małżeństwo.

Tym, którzy czytają te moje słowa z bólem w sercu, bo wydają się niemożliwe do realizacji w ich życiu, mogę tylko powtórzyć za aniołem Gabrielem: dla Boga nie ma nic niemożliwego. Nawet starzejąca się już, niepłodna Elżbieta doczekała się synka... Sami też tego doświadczaliśmy nie raz. Nie ma takiej historii, której On nie mógłby uczynić najpiękniejszą. A z im większego bagna musi wyciągnąć, tym lepiej dla Niego, tym bardziej to lubi. On uwielbia mieć pole do popisu. Trzeba tylko chcieć się do Niego zbliżyć... I prosić, rozmawiać. On jest stale obok i tylko czeka...

A poniżej żywy (czasem zbyt żywy :P) dowód na to, że życie w domu jest czasem bardzo niebezpieczną przygodą :D Fotka z dziś. W tle bałagan książkowy autorstwa Eli.

31 komentarzy:

  1. To piękne słowa, pokazując miłość między rodzicami uczymy dzieci jak powinno wyglądać także ich życie rodzinne, będą czerpać z tego najlepsze kawałki i budować własny świat..

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne słowa.
    Mama trójeczki

    OdpowiedzUsuń
  3. Ależ ja lubię do Ciebie zaglądać. Po zwykłą codzienność i takie mądrości.

    OdpowiedzUsuń
  4. Piękne, mądre i jakże prawdziwe słowa. Chociaż dziś... Ty wiesz... To dla mnie jak gwóźdź do trumny mojego samopoczucia.
    I tak się zastanawiam... Miedzy moimi rodzicami nigdy nie było miłości, a ja i brat patrzyliśmy na to ponad 20lat. Czy dziś ma to jakiś wpływ na moje małżeństwo? Czy moja rodzina to "twór" zależny tylko od tego, co dzieje się tu i teraz...

    Ps. Jak kiedyś rzuciłam garnkiem...
    Ps.2 Cieszę się, że masz tak pozytywne refleksje o Waszym związku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz to że refleksje są pozytywne nie znaczy, że nie było, nie jest i nie będzie nieraz ciężko... Po prostu staram się z dystansu na to popatrzeć i opisać, też dla samej siebie. Chcę kochać mojego męża jak najlepiej, bo naprawdę zasługuje na to, no ale wychodzi czasem... hm hm... I na odwrót. No ale na szczęście na tych momentach do dupy się nie kończy, zawsze można się podnieść i iść dalej.
      Gwóźdź do trumny... Pierwsze co pomyślałam to że jest taki jeden ze śladami po gwoździach na rękach i nogach i żyje :) A dzięki niemu żyjemy też my...
      Także odwagi Martuś, naprawdę wszystko jeszcze możliwe. Kibicuję Wam mocno :))

      Usuń
  5. "Jeśli ktoś w sposób świadomy i dobrowolny składa przysięgę małżeńską, to jednocześnie deklaruje małżonkowi to, że podobną miłością pragnie obdarzyć potomstwo, które się z ich związku zrodzi. Jeśli jest inaczej, to znaczy, że już podczas składania przysięgi małżeńskiej małżonków nie łączyła miłość, lecz jedynie egoizm we dwoje czy chwilowe zauroczenie emocjonalne."
    To cytat z książki "Kocham więc..." Ks. Marka Dziewieckiego.
    Ja myślę, że miłość do własnych dzieci jest potwierdzeniem tego, że małżonkowie prawdziwie się kochają.
    Dzieci nie są "dodatkiem" do małżeństwa tylko największym darem.
    Ani miłość do dzieci nie jest "dodatkiem", tylko jednym z fundamentów małżeństwa. Tak jak pisze ks. Dziewiecki - ślubując sobie miłość małżonkowie ślubują, że podobną miłością obdarzą swoje dzieci.
    Dla dzieci na pewno niesamowicie niszczące jest widzieć, że rodzice się nie kochają, ale równie niszczący dla dzieci jest brak miłości rodziców do nich.
    Powiem szczerze, że przykro się czyta takie rzeczy na blogu matki-katoliczki.

    OdpowiedzUsuń
  6. Może to ostatnie zdanie w moim komentarzu jest zbędne, przepraszam. Pisałam we wzburzeniu...Ale nie umiem się zgodzić z tym, że miłość do dzieci jest "dodatkiem".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, nigdzie nie napisałam, że miłość do dzieci nie jest ważna. Zresztą popatrz, jak ważne rzeczy nazwałam (przyznaję, przewrotnie) dodatkami. Nie po to, żeby je przekreślić i umniejszyć, ale przeciwnie - podkreślić dzięki temu wartość miłości między małżonkami. Także nie zrozumiałaś mnie po prostu :)
      Po drugie - ja często widzę rodziców wpatrzonych w swoje dzieci i robiących z nich wręcz swoich małych bożków, podczas gdy ich własna (małżonków) relacja coraz bardziej stygła. W dzisiejszych czasach, kedy wielu rodziców wciąga tzw parenting i kolorowe gazetki o dzieciach, często relacje w rodzinie ulegają dysproporcji - rodzice zamiast poświęcić czas sobie, poświęcają go tylko swojemu dziecku. A to dziecko nie potrzebuje być pępkiem ich swiata (i nie, nie chodzi mi o to, że mają mu W OGÓLE nie poświęcać czasu i się nim nie zajmować). Dziecko potrzebuje widzieć, że mama i tata chcą razem być ze sobą, mają wspólne pasje, przytulają się itp.
      Po trzecie - ja dla moich dzieci mam czas praktycznie 24h. Są zadbane i kochane, więc raczej złego przykładu tu nie daję :) Dla męża, który długo siedzi w pracy, a potem wraca zmęczony do domu i trafia na zmęczoną żonę - o wiele mniej. I to dla mnie o wiele większe wyzwanie, żeby wyciągnąć z tego dnia jak najwięcej dla nas i dobrze ten czas spędzić.
      Po czwarte, dla mnie jako kobiety miłość do dziecka przychodzi jakby automatycznie. Dziecko się rodzi i bach, bezwarunkowa miłość. Miłość do mężczyzny, nawet tego jedynego i najważniejszego w życiu, przychodzi nieco trudniej. I chyba nie jestem w tej kwestii wyjątkiem :)
      I wreszcie po piąte - co z małżeństwami, które nie mają dzieci? Są bez największego daru? Bóg pozbawił ich czegoś fundamentalnego? Nie sądzę :) I też nie chodzi mi o to, żeby przekreślać wartość dzieci. Ale życie bez nich (z pewnych przyczyn) może być tak samo owocne.
      To tak w skrócie ;) Pozdrawiam ciepło!

      Usuń
    2. Myślę, że najlepiej sięgnąć do tekstów np. Karola Wojtyły. Z całym szacunkiem do cytowanego w notce biskupa, dla mnie większym autorytetem jest JPII :)
      On dużo pisał i mówił i miłości do dzieci oraz prawidłowych relacjach w rodzinie. Z pewnością relacja między małżonkami jest fundamentem, ale na pewno dzieci i miłość do nich nie są określane jako "dodatek". Tylko coś znacznie więcej.
      Pozdrawiam!

      Usuń
    3. Przy okazji narodzin małej księżniczki - córki Kate i Williama, naszły mnie dodatkowe refleksje.
      Czy widzisz jakim szczęśliwym człowiekiem jest książę William? A z pewnością jego rodzice się nie kochali ani nie byli dobrym małżeństwem. Ale William jest szczęśliwym człowiekiem dlatego, że zarówno matka, jak i ojciec kochali jego. Dostał miłość od swoich rodziców i dlatego teraz żyje szczęśliwie.
      Nie wiem jakim byłby człowiekiem, jakby jego rodzice się kochali, a jego traktowali jako "dodatek".
      I powtórzę raz jeszcze moje zdanie - z pewnością bardzo ważne jest dla dzieci to, że rodzice się kochają i tworzą zgrane, szczęśliwe małżeństwo. Ale pisać o dzieciach i miłości do nich jako o "dodatku" to po prostu jakaś herezja...

      Usuń
    4. Pozwolę sobie dodać - myślę, że zupełnie nie mamy pojęcia, czy książę William jest szczęśliwy. Wiemy jedynie, że tak sprzedają go media.
      I zgodzę się z Rivulet - jeśli rodzice się nie kochają (są np po rozwodzie)- jest bardzo ciężko. Widzę to na co dzień w pracy - pracuję z dziećmi. Nie twierdzę, że wtedy zawsze jest źle -czasem udaje się przejść przez rozstanie bez większych ran dla dzieci - jednak to już wyższa szkoła jazdy
      Mama trójeczki

      Usuń
    5. Oj książę William to dla mnie przykład co najmniej wątpliwy.... Jak napisała Mama Trójeczki, nie mamy żadnej pewności jak się czuje, można tylko sobie poczytać, jak chcą go widzieć media. Myślę, że jest bardzo głęboko poranionym człowiekiem i choć na pewno cieszy się teraz z narodzin kolejnego dziecka, to nosi w sobie dużą ranę chłopca, który patrzył na rozwód rodziców i tragiczną śmierć matki. I to, czy był dobrze traktowany przez nich osobno, nic tutaj nie zmienia...
      Nie wiem, z czego wynika Twoje zacietrzewienie w tym temacie i dlaczego nie chcesz zrozumieć, o co mi chodzi. Może byłaś skrzywdzona przez swoich rodziców? Nie wiem tego.
      Nie mówię żadnych herezji, sama wiem, jak ważna jest miłość do dzieci i wspólna modlitwa (a ją tez określiłam w tym wypadku jako dodatek, dla mnie to było bardziej odważne). Ale powtarzam raz jeszcze, najważniejszy jest przykład miłości męża i żony. Ten obraz się wynosi z domu. Ja jestem bardzo wdzięczna moim rodzicom za to, że mogłam i mogę patrzyć, jak są sobie wierni. Nie wierzą w Boga, mnie wychowując nie raz ranili, ale obraz ich wierności sprawił, że bez lęku mogłam wchodzić w małżeństwo. A inne rany zaleczył Bóg. Znajomym, którzy wyszli z rodzin rozbitych w tworzeniu rodziny towarzyszy potworny strach. Wiele z nich po prostu nie potrafi już zaufać, stworzyć normalnej rodziny, uciekają od związku do związku. I są bardzo nieszczęśliwi. Owszem, Bóg może to uleczyć. Ale nie ma dla dziecka większej traumy, niż kłótnie rodziców, ich rozstanie, oskarżanie. Serce dziecka wiele może wybaczyć i znieść, ale przy czymś takim pęka.
      Mam nadzieję, że w końcu zrozumiesz, po co piszę to wszystko. I że bardzo kocham swoje dzieci i też wczytuję się w teksty Jana Pawła II o rodzinie, bardzo mi pomagają.
      A na marginesie, polecam książkę "Zła matka" Ayelet Waldman. Nie ze wszystkim zgadzam się z autorką, ale też pisze ona o ważnej rzeczy - dziecko nie może być na pierwszym miejscu. Na pierwszym miejscu jest rodzina. A więc mąż i żona. I obok nich dzieci. A te czują się bezpieczne, kiedy widzą miłość w domu, miłość swoich rodziców. I potem nie boją się wyjść z domu i zakładać swoje rodziny. A rodzice nie boją się ich wypuścić z domu i nie przerzucają na nich swoich frustracji z powodu nieudanej relacji małżeńskiej. Niewiele rzeczy mnie wkurza tak, jak mamusie i tatusiowie, którzy nie dają dorosnąć swoim dzieciom i panicznie boją się, co będzie, kiedy te wyjdą z domu i zostaną sami - bo przecież ze swoim mężem/żoną już nie mają o czym rozmawiać i stali się sobie obcy. Kiedyś dzieci nas opuszczą i zostaniemy we dwoje... O tym też trzeba pamiętać. Dzieci zostały nam dane przez Boga do kochania i wychowywania, ale nie są naszą własnością, nie zostają z nami. Do końca życia mamy być ze swoim mężem/żoną, a nie z dzieckiem. I to też przemawia za tym, że jednak w centrum powinna być miłość małżeńska ;)

      Usuń
    6. I jeszcze jedno mi się nasunęło... Może czytając bez zrozumienia wywnioskowałaś, że nie kocham swoich dzieci lub wzywam wszystkich do tego, by swoich nie kochali. Nic bardziej mylnego.
      Dla mnie moje dzieci są ogromnym darem i każdego dnia dziękuję za nie Bogu. Zasługują na to, by mieć kochających się rodziców, wzrastać w normalnym domu. I również dla nich chcę jeszcze bardziej kochać mojego męża. Chcę dać im to, co uważam za najważniejsze - miłość między nami. I oczywiście przekazać wiarę, najlepiej jak potrafię z mężem.

      Usuń
    7. Ja mam wrażenie, że to Ty mnie nie zrozumiałaś...Bo ja przecież napisałam, że zgadzam się, że miłość między małżonkami jest czymś bardzo ważnym, jest podstawą zdrowej rodziny.
      Protestuję tylko przeciwko nazywaniu dzieci i miłości do nich "dodatkami".
      I nie zgadzam się też z tym, że w przypadku Williama miłość jego rodziców do niego "nic tutaj nie zmienia".
      Myślę, że diametralnie zmienia.
      Dzięki Bogu, że jego rodzice nie potrafiąc kochać siebie, umieli przynajmniej obdarzyć miłością dzieci. Myślę, że to właśnie mogło go ocalić, bo rzeczywiście małżeństwo jego rodziców było wręcz jakimś horrorem...
      Myślę również, że media nigdy nie ukrywały problemów członków rodziny królewskiej (skąd wiemy o nieszczęśliwym małżeństwie Diany i Karola?), dlatego też, gdyby William miał poważne kłopoty ze sobą, czy z żoną, na pewno byśmy się dowiedzieli.
      Nie odbieraj mu prawa do szczęścia i do poradzenia sobie z problemami wynikającymi z nieszczęśliwego małżeństwa rodziców. Ja znam osoby, które pochodzą z rozbitych rodzin i założyły szczęśliwe własne rodziny. To jest możliwe, chociaż na pewno brak miłości między rodzicami jest traumatyczny dla dzieci. Tak samo jak doświadczenie przemocy w rodzinie czy braku miłości rodziców do dzieci. A może nawet mniej.
      Nie wiem, w jaki sposób, Twoim zdaniem, pogląd, że miłość do dzieci jest ogromnie ważna i bardzo wpływa na ich psychikę dzieci nie zgadza się z wiarą katolicką.
      Pozdrawiam

      Usuń
    8. Nigdzie nie napisałam, że miłość do dzieci nie jest ważna i że nie zgadza się z wiarą katolicką - bo sama tak nie uważam :P
      I też znam małżeństwa pochodzące z rozbitych rodzin, którym się udało stworzyć normalne rodziny. Dla Boga przecież nie ma nic niemożliwego.
      I nijak nie zmienia to faktu, że.... (i tutaj mogłabym pisać dalej, ale chyba już dość się napisałam w tym temacie).
      Skoro wolisz śledzić w telewizorze małżeństwo ludzi, których nie znasz i na ich podstawie budować swój światopogląd, to powodzenia :) Ja szczerze mówiąc nie zamierzam śledzić nowinek dotyczących ich prywatnego życia, bo uważam, że to ich sprawa, nie moja. Ale nie sądzę, żeby było im łatwo.

      Usuń
    9. Ja się też już dość napisałam w tym temacie....
      Wiesz...nie śledzę nikogo w telewizorze. I nie buduję światopoglądu na tej podstawie. Nie bądź złośliwa.
      Ja się tylko nie zgodziłam z opinią, że dzieci oraz miłość do nich można nazwać "dodatkiem".
      Jeśli chodzi o Williama, to mam wrażenie, że to raczej Ty stawiasz się w roli osoby, która "WIE NA PEWNO ŻE".
      Przecież Ty też, tak jak i ja, nie znasz Williama i NIE WIESZ, co czuje, co nie, jak wygląda jego małżeństwo, z czym sobie poradził, z czym nie, itp.
      Ja też tego wszystkiego nie wiem, ale nie wykluczam, że poradził sobie z traumami i teraz jest szczęśliwym człowiekiem. A Ty, mam wrażenie, to wykluczasz, mimo tego, że też go nie znasz.
      Ja po prostu nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że miłość Diany i Karola do swojego syna "nic tutaj nie zmienia".
      Nie rozumiem, jak można napisać, że to, czy dziecko było kochane i dobrze traktowane w dzieciństwie "nic nie zmienia"???
      Ja uważam, że ma to ogromne znaczenie dla jego psychiki, osobowości, późniejszej umiejętności budowania dobrego związku, itp.
      Powtórzę: nie rozumiem, jak - Twoim zdaniem - pogląd o wielkim znaczeniu miłości rodziców do swojego dziecka, kłóci się z wiarą katolicką.

      Usuń
    10. Dziewczyny to jakieś masło maślane... skoro rodzice się mocno kochają, szanują, pielęgnują miłość itd. to chyba logiczne, że swoje dzieci też kochają i dbają o nie.. czy nie? Dzieci w takich rodzinach na pewno lepiej się czują, co nie oznacza, że jeśli ktoś wychował się w domu, gdzie była jedna wielka kłótnia, nie założy swojej wspaniałej rodziny. Ja założyłam i moja przyjaciółka też... i pewnie wiele innych osób. Na stare lata moi rodzice zmądrzeli.. teraz jest im lepiej. A może to takie głupie czas były?

      Usuń
    11. Oj jak mnie denerwuje takie katohejterstwo :) Weź sobie dziewczyno poczytaj, co piszę o dzieciach i w jaki sposób, bo naprawdę nie mam pojęcia, skąd Ci się wziął chory pogląd, że ich nie kocham i że jeszcze to uważam za zgodne z doktryną katolicką. Absurd jakiś. Czepiasz się pierdół i potem dziwisz, że ktoś jest złośliwy.
      Tak, anonimie numer dwa, też się zgadzam, że to masło maślane i w zasadzie nie mam o czym gadać. Ale oskarżenia o herezję jakoś wywołują chęć tłumaczenia się ;) Cieszę się, że Twoim rodzicom się udało!
      A teraz spadam do mojego dziecka, przy którym zarwałam pół nocy, bo ma zapalenie ucha. Ale może tylko mi się wydaje, że je kocham i mogę dla niego zrobić wszystko, pani anonim na pewno wie to lepiej :P

      Usuń
    12. Katohejter to ktoś, kto mocno poczuwa się do bycia katolikiem i jednocześnie daje "dobre rady" wtedy, kiedy nie trzeba i w denerwujący sposób. Wielokrotnie obserwuję to zjawisko na forum GN i współczuję redaktorom. To tak gwoli wyjaśnienia.
      Pani anonim już podziękuję i proszę, żeby - cytując mamuta Mańka - poszła wkurzać kogoś innego. Są różne rodzaje dyskusji, ale na taką nie mam tu ochoty bynajmniej. Zwłaszcza z kimś, kto się nie przedstawia. Kolejne próby pisania tutaj będę po prostu kasować, bo nie mam nerwów ani czasu, żeby się z kimś użerać. To mój blog, wolno mi :)
      Czasem dobrze jest wiedzieć, kiedy skończyć.
      A dyskusji nie kasuję, bo może się komuś kiedyś przydać...

      Usuń
    13. To jeszcze raz ja, tym razem rano. Chciałam Cię prosić o wybaczenie za moje sądy. Pewnie chciałaś dobrze i nie zdawałaś sobie sprawy z tego, jak ranisz mnie swoimi uwagami. Poczułam się atakowana i traktowałam Cię jak wroga. Wybacz.
      Internet to raczej nie jest dobre miejsce na tego typu dyskusje, to trzeba robić na żywo, widząc człowieka, a nie drażniące słowa.
      Przepraszam :)

      Usuń
  7. Piękne, mądre i bardzo refleksyjne słowa.
    Czytam, rozmyślam i przekładam każde słowo na moje dawne i obecne życie.
    Prawdą jest, że najlepszymi nauczycielami dla dzieci są właśnie rodzice i to oni powinni wpajać zasady i wartości, jakimi potem będą kierowały się ich pociechy. Miłość i szacunek między rodzicami jest podstawą i bazą do dalszej nauki.
    Kochana ściskam Was bardzo mocno! :*
    Udanej majówki! :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo chciałabym dożyć starości u boku mojego męża. Nie wyobrażam sobie innej opcji. Moi rodzice są małżeństwem już 27 lat i widać, że bardzo się kochają. Chciałabym żebyśmy po tylu latach spędzonych razem szanowali się tak jak oni..

    OdpowiedzUsuń
  9. Kolejny piękny tekst na blogach, jaki dzisiaj czytam... Bardzo mądre i życiowe słowa... Gdyby wszystkim parom chciało się tak starać, tak walczyć, tak się modlić... Tak się zbliżać do Boga i do siebie nawzajem, o ileż mniej byłoby na świecie rozwodów, Rozbitych rodzin, czy kłótni o byle bzdurę w tych nie-rozbitych...

    Podziwiam Was, zawsze podziwiam :) Ściskam mocno i zapraszam do siebie... A Gabryś na tej fotce wygląda jak taki mały Darth Vader :D

    OdpowiedzUsuń
  10. Piękny majowy post, chcę czytać więcej i więcej :) Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  11. to prawda jeśli tata nie okazuje miłości swojej żonie to i dzieci jej nie okazują mój mąż rzadko mnie przy dzieciach przytula i dzieci same od siebie też nie potrafią szczególnie Mateuszek uczę go tego zachęcam by okazywał swoją miłość do mnie do brata i działa udaje się... a gdy mąż raz na ruski rok przytuli i widzi to Mateuszek przytula się też do nas i jest bardzo szczęśliwy. Tłumaczę mężowi jak to jest ważne by dzieci wdziały nasze przytulanie pocałunki bo są ważne ale ciężko mu to wychodzi ale namawiam go by był bardziej otwarty do okazywania mi miłości przy dzieciach

    OdpowiedzUsuń
  12. Podpisuję się obiema rękami. Najpiękniejsze co usłyszeliśmy od Pietruszki to "chciałbym żeby moje małżeństwo wyglądało tak jak wasze".

    OdpowiedzUsuń
  13. "Poszukam sobie takiego męża jak tatuś i będzie mnie tak kochał... Bo tata jest twoim księciem,prawda maminko?" (Zosia)
    Ach :)
    Justyna Sz.

    OdpowiedzUsuń
  14. Jakie to prawdziwe...i piękne i wzruszające.
    Moja najstarsza Córka tego doswiadczyć nie mogła... :( Co boli mnie po dziś dzień, "tatuś" nie podołał... ale Maluchy mają ogromne szczęście - na szczęście!!! I za to dziękuję każdego dnia..

    OdpowiedzUsuń
  15. Zgadzam sie z Toba w 100 procentach, moje małżeństwo uratował Bóg, więc wiem że bez niego nie damy rady...ON na pierwszym miejscu, mąż na drugim a potem dzieci...pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
  16. Mnie też te słowa zapadły w pamięć po naukach przedmałżeńskich... Miłość Rozicó kształtuje też dzieci :))

    OdpowiedzUsuń
  17. Pięknie napisane i bardzo prawdziwe, zgadzam się z tym w 100%. Z każdym słowem :-)) Prócz tego we mnie tkwi stwierdzenie, że to ja jako rodzic kształtuję i tworzę dzieciństwo mojego dziecka. To ode mnie zależy jakie będzie mieć wspomnienia gdy będzie w moim wieku :)

    ps. Taki bałagan książkowy to żaden bałagan :P

    OdpowiedzUsuń