sobota, 4 października 2014

Przebłyski.

Gabryś i Rafałek mają sprzątać pokój. Jako że byli zmęczeni, w nagrodę obiecałam miód. Starszy rzucił się do układania zabawek, młodszy się obijał - i miodu nie dostał. Przebierałam Elę, R. się przyglądał. Przyszedł pachnący miodem G. i powiedział: "Wiesz mamo, Rafałek też trochę sprzątał... Podzielę się z nim..." I razem poszli do kuchni. Co tam sprawiedliwość, ważniejsze jest miłosierdzie. Brawo, Gabryś!

***

 Jestem z Elusią i Rafałkiem na placu zabaw. R. szaleje na samochodzie, kręci kierownicą. Sadzam koło niego E. Od razu pojaśniał, jeszcze bardziej przyłożył się do kierowania pojazdem... Potem puścił kierownicę, szarmancko cmoknął siostrę w policzek - i pokazał, że idziemy na zjeżdżalnię. Mężczyzna :)

***

Takich i podobnych sytuacji było mnóstwo. Obserwowania dzieci jest niesamowite. Pewnie, trzeba je temperować prawie bez przerwy, ale jednocześnie te przebłyski drzemiących w nich pokładów dobra, jeszcze nie ukrytych głęboko ze strachu... Oby wyrośli na takich właśnie, nie przyblokowanych lękami. Na prawdziwych facetów. Dziewczynki - na pewne swojego piękna kobiety... Ela jest jeszcze mała, ale już jest naszą księżniczką. Oczkiem w głowie tatusia i braci. Gwiazdką mamy. Spokojną, uśmiechniętą. To Gabryś śpiewa jej kołysankę i zabawia, to Rafałek podtrzymuje ją, kiedy razem siedzą na ławeczce. Ona wie, że jest kochana, że otacza ją ciepło i miłość.
Pewnie, różnie jest, nieraz się kłócimy, krzyczymy, mamy dość - ale im nas więcej, tym wyraźniej widzę miłość w naszym domu. Każde dziecko to jedna osoba więcej do kochania. I jedna osoba więcej do odwzajemniania miłości. W pewnym sensie dopiero teraz, przy trójce dzieci, czuję wyraźnie, że staliśmy się rodziną. Otwartą na nowe, ale jest już jakiś fundament, coś rośnie, coś widać. I tak nam Pan Bóg pokazuje, że to on buduje. Że jak daje powołanie, to zajmuje się też resztą. Że można mu zaufać. I nie bać się swojej słabości...

Czy to zbyt sielankowy wpis? Słodki, odbiegający od rzeczywistości?

Chyba nie, biorąc pod uwagę, że od środy mam na głowie trójkę zasmarkanych i rozkaszlanych maluchów. Że zarwałam parę nocek. Że wstaję przed 6 razem z nimi, bo kaszel nie daje im pospać dłużej. Że nie wiem skąd mam siłę, żeby do wieczora przetrwać - robiąc to, co zwykle, a dodatkowo pocieszając, podając leki, wycierając nosy. I że przesiedziałam te kilka dni w domu kamieniem z chorymi dziećmi, a zwykle ciężko znoszę czas bez spacerów. No i że podczas pisania tego krótkiego tekstu dwa razy wyłączył mi się komputer (czyżby komuś się wpis nie podobał?).

Jeśli mimo to jestem w stanie napisać coś takiego w sobotni wieczór - to musi to być prawdą. Howgh :)

8 komentarzy:

  1. Oj znam takie dni. I takie piękne i takie męczące. I też uważam że warto!

    OdpowiedzUsuń
  2. Niezmiennie Cię podziwiam! Jesteś moją bohaterką! Serio.
    Ściskam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja też z rozczuleniem oglądam u nas te przebłyski miłosierdzia, dobra czy siostrzanej miłości. U starszej to normalne jak chleb powszedni a jak zrobi to młodsza to serce moje rośnie, bo to raczej typ zadziora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdrówka dla dzieciaczków :)
    Ja też dopiero przy trzecim.uznałam, że jesteśmy tak jakby prawdziwą szczęśliwą rodziną, że tylko tego młodego brakowało aby poskromić te trzy łachudry. On nas jakby usciślił zgłębił naszą miłość choć czasem daje nieźle w kość...

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak ja tez uważam ze gra jest warta swieczki :)
    I tez chce powiekszyc nasza gromadke bo im wiecej tym weselej :)
    A tak meczaco nie bedzie wiecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Uwielbiam obserwować swoje dzieci. Czasami aż mi się łza w oku zakręci gdy widzę jakie są wobec siebie czułe i kochane. Mam nadzieję, że zawsze tak będzie.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ja też od trójki zaczęłam czuć, że jesteśmy rodziną tak bardziej jakoś, inaczej:)

    OdpowiedzUsuń