piątek, 27 października 2017

Fotografie w mojej głowie.

Ta piosenka mi się ostatnio przypomniała. Ze sterty zapomnianych, dawno nie słuchanych płyt wyciągnęłam tą jedną i puściłam w samochodzie, gdy przebijaliśmy się przez miasto. O dziwo jeszcze działała, mimo zarysowań na powierzchni. Muzyka przeniosła mnie do roku 2011, kiedy słuchałam tej piosenki w kółko w naszym małym Wymarzonym Domku na Skotnikach. Przypomniało mi się wszystko, zapach tamtego domu i pobliskich łąk, widok malutkiego Gabrysia raczkującego po dywanie w żółtych polarkowych śpioszkach, myszy harcujące czasem w kuchni. Niecałe siedem lat temu - tak niedawno, a wydaje się, jakby w innym życiu. A to przecież początki naszej wspólnej historii, naszej własnej rodziny.

Teraz patrzę na ten sam dywan, po którym wtedy raczkował nasz synek. Dywan świeżo po czyszczeniu, więc nie widać po nim upływu lat (choć jeszcze niedawno sprawiał wrażenie takiego po kilku wojnach na plasteliny i farby). Chwilowo nikt po nim nie raczkuje. Biega za to mała dziewczynka w jasnej falbaniastej sukience i srebrnoszarych rajstopkach. Blond włoski, takie jak u tamtego małego chłopczyka sprzed lat sześciu i pół. Brązowe oczy - duże i roześmiane jak u innego chłopca, który pojawił się w naszej rodzinie już po przeprowadzce z Wymarzonego Domku do innego, większego domu, zdolnego pomieścić więcej niż jedno dziecięce łóżeczko. To kolanka Rafałka pierwsze przecierały tutejsze parkiety. 

Sarunia biega i tańczy na brązowym dywanie, a mnie przypomina się jesień sprzed dwóch lat, kiedy to inne półtoraroczne dziewczę tak samo pląsało po pokoju. Elusia była - i jest - zupełnie inna, szczuplutka, zwinna, z wijącymi się wokół głowy brązowymi kosmykami, z buzią śniadą nawet w środku zimowego sezonu, nasza domowa amazonka (o której ostatnio pani w przedszkolu powiedziała z podziwem "człowiek-guma"). Sara w porównaniu z nią przypomina pyszne ciasteczko z bitą śmietaną. Jasna cera, ciałko pełniejsze (choć jest drobna i nie da się jej nazwać grubaskiem, to jednak daleko jej do tego chudzielca, jakim nadal jest starsza siostra), ubranka leżą na niej ładnie, nie powiewając jak na tyczce. Ale dziewczęce zachowania, jakich mogę się uczyć już od trzech i pół roku (tyle już ma Ela - a gdzieś w głowie mam obraz jej buzi tuż po urodzeniu, tak jeszcze świeży przecież), te same. Podobny śmiech, płacz, mokre całusy i mocny uścisk łapek, rzucanie się w gniewie na podłogę, kiedy coś idzie nie po myśli panienki.

Patrzę na Sarę i staram się zapamiętać. To, jak biega po domu, pchając przed sobą różowy wózek dla lalek. Jak leży na dywanie przeglądając książkę i machając stópkami w powietrzu. Jak przychodzi zapłakana, żeby się przytulić. Jak marszczy nos i mruży oczy, dając buziaka. Taka jest teraz. Ale już wiem, jak szybko będzie się zmieniać w coraz większą i bardziej samodzielną dziewczynkę. Jak błyskawicznie minie czas. I ten moment teraz, kiedy w spokojny deszczowy piątek siedzimy w domu, mając dużo wolnego czasu (bo większość ważnych domowych spraw udało mi się załatwić i ogarnąć w ciągu ostatnich dni), czytając książki i wcinając bułki z pastą krewetkową - kiedyś będzie tylko wspomnieniem. Takim "o kurczę, to przecież było jakby wczoraj...". I może będę pamiętać smak i zapach dzisiejszego dnia, ale będzie mnie otaczało zupełnie inne "teraz".

Trzeba łapać to nasze "teraz" i umieć docenić. Nawet jeśli jest trudne czy niezrozumiałe, jest bezcenne. Mamy tylko to "teraz" i to właśnie tutaj możemy coś zrobić. I nie stracić tego czasu.

jeszcze się tyle stanie
jeszcze się tyle zmieni
rosną nam nowe twarze
do słońca
(sł. Waldemar Chyliński)

Twarze dzieci budzą się do świata. A nasze, moje i Krzyśka, jakieś takie mniej gładkie. Ale za to w oczach coraz więcej światła - i niech tak zostanie. W końcu młodość to stan ducha ;)

A piosenka, której słuchałam jako mała dziewczynka podczas wakacji w drewnianej chatce w Beskidzie Niskim, nabiera nowego znaczenia. Wtedy brzmiała dla mnie radością i nadzieją na nowe życie, teraz coraz wyraźniej słyszę nutę melancholii i tęsknoty... Bo i twarze kilku ludzi, którzy wtedy przy mnie byli, rozwiał czas. A moje rozdarcie między nadzieją i tęsknotą z biegiem lat będzie coraz większe, wiem.

Niemniej piękna jest.

9 komentarzy:

  1. Ileż ciepła jest w tym wpisie :)

    Tak, z czasem człowiek dostrzega inne znaczenie niby dobrze znanych słów... Ale potem, gdzieś tam u kresu będzie niebo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Będzie niebo... Jak bardzo świadomość tego "potem, gdzieś" wszystko zmienia... na lepsze ;)

      Usuń
  2. mmm... jak mi dobzre po tym wpisie.... dokładnie mamy teraz z którego warto się cieszyć ...

    OdpowiedzUsuń
  3. Muszę sobie wziąć do serca Twoje i poety słowa :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  5. A Pietruszka ma już większą nogę niż ja ... Oni za szybko rosną, ja zupełnie nie jestem na to gotowa.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tez mam takie piosenki, ktore natychmiast przywoluja wspomnienia. Jedna z roku, w ktorym poznalam meza. Inna sluchalam namietnie w ciazy z Bi. Jest tez jednak, przy ktorej uspokajala sie 3-miesieczna Panna. Potem ta, przy ktorej lubilam kolysac sie do rytmu z Nikiem usypiajac go. :) Te chwile wydaje sie, ze dopiero co je przezywalam, a teraz Potworki sa juz takie duze...

    OdpowiedzUsuń
  7. ja też staram się nacieszyć dniem dzisiejszym i dziękuję Bogu za to że mogę byc z nimi w domu :)

    OdpowiedzUsuń
  8. Piękny wpis. Taki melancholijno-jesienny i pasujący nawet do zbliżającego się Święta Wszystkich Świętych. Też często próbuję napatrzeć się na to tu i teraz, zachować je od niepamięci, cieszyć się nim. I wspominam te dawne "tu i teraz", które stały się już "tam i wtedy". Gdyby nie Wieczność, to wszystko nie miałoby sensu.

    OdpowiedzUsuń