środa, 21 września 2016

Pewnego dnia, gdzieś na osiedlowym skwerku...

Nie pamiętam już, który to był rok. 2006? Naprawdę nie wiem. Na pewno przed 2007, bo nie znałam jeszcze wtedy Krzyśka. To był jeszcze ten czas, kiedy byłam samotna, zakompleksiona i sfrustrowana. I bardzo bałam się ludzi, a jeśli już musiałam się z kimś spotkać, to niewiele się odzywałam (teraz to nadrabiam swoim cholernym gadulstwem :P).

W każdym razie byłam u jakiś znajomych mojej przyjaciółki Alnilam - tej, z którą kiedyś wspólnie pisałam bloga Myśli Ze Szlaku, starzy bywalcy jeszcze pamiętają. Był tam też staruszek chyba po dziewięćdziesiątce, zakonnik. Dominikanin. Siedział w fotelu, twarz przypominała dobrodusznego mi żółwika (teraz jak oglądam Kung Fu Pandę to mistrz żółw z pierwszej części, jak znalazł...). I chociaż bałam się i czułam się skrępowana, to było w nim coś oswajającego, dobrego. Poszliśmy nawet we trójkę na powolny spacerek dookoła osiedlowego skwerku. I chociaż teoretycznie to my opiekowałyśmy się nim, wychodziło jakby na odwrót. To on na ten czas zajął się nami. I nawet kiedy jakieś chłystki zaczęło się z nas podśmiewać, że zamiast z chłopakami chodzimy ze starszym panem, to on to jakimś cudem zauważył i zmienił kurs, żebyśmy nie musiały obok nich przechodzić. Pamiętam, że lubił Tolkiena (na ten temat mogłam rozmawiać wtedy mimo lęku, zakochana po uszy we Frodzie ;)). Mówił z ogromnym szacunkiem o Galadriel i porównywał ją do Matki Bożej. A Lothlorien do Częstochowy. Dziś widzę, że to wyjątkowo trafne porównanie.

Potem już się nie spotkaliśmy. Ja z czasem dowiedziałam się, kto to był. A w 2010 usłyszałam, że przeszedł na drugi brzeg. Niedawno dowiedziałam się, że kilka minut przed śmiercią w duchu posłuszeństwa poprosił swojego przełożonego o zgodę na odejście. A zaraz potem odszedł do Boga. Niektóre przejścia są takie płynne, naturalne...

Tak naprawdę poznaję go bliżej dopiero teraz. Obawiam się, że jak już będę też po drugiej stronie, to nasza rozmowa będzie dłuższa. Ale to jedna z tych osób, z którymi mam zamiar siedzieć pod gwiazdami przy ognisku (no plisss, nie wyobrażam sobie innego nieba), pić coś niedozwolonego i gadać. Jak Józek Tischner czy Jan Paweł II. Carmen Hernandez. Franciszek Macharski (czuję, że jego nie namówię na coś niedozwolonego). Jerzy Popiełuszko. Moja ciocia Magdalena, która oficjalnie świętą nie zostanie, ale wystarczy, że ja wiem, że nią jest. I że to między innymi dzięki niej mogłam się zakochać w Panu Bogu, a nie olać go i iść w inną stronę.

Właśnie niedawno przeczytałam książkę ""Kobieta. Boska tejemnica" ojca Badeniego. Cud, miód i orzeszki, polecam bardzo! Tak pięknie o kobietach to pisał chyba tylko Jan Paweł II. Niby już czuję się wartościowa i piękna jako kobieta, nie muszę non stop udowadniać, że nie jestem gorsza od faceta. Ale jednak w tej książce było coś, po czym poczułam się naprawdę wyjątkowa. Przez tą książkę Bóg może powiedzieć każdej dziewczynie, jaka jest ważna i niepowtarzalna.

Niedługo potem z ciekawości sięgnęłam po inna książkę o kobietach, w dodatku pisaną przez kobietę - "Kobiety w Biblii. Nowy Testament" E.Adamiak. Lubię rozkminy nad Pismem Świętym i fascynują mnie pojawiające się tam postaci kobiece, ale ta książka bardzo mnie rozczarowała. To tak dla kontrastu z Badenim. Tam - zachwyt nad kobietą. Tu - udowadnianie (nieudolnie prowadzone), że kobieta w zasadzie nie jest taka zła, nie jest gorsza od faceta. Taka pseudofeministyczna gadka pełna kompleksów. Dawno czegoś takiego nie czytałam. Dałam do spróbowana Krzyśkowi i też się zdziwił, że takie "błyskotliwe" wnioski można wyciągnąć z Biblii.

Wychodzi na to, że moimi ulubionymi feministkami są Jan Paweł II i ojciec Joachim Badeni. Charming...

Whatever, teraz czytam "Uwierzcie w koniec świata" Badeniego, piękne i mocne. Też polecam. O Paruzji. Myśl o Paruzji (że kiedyś będzie i że jest pewna) zawsze napełniała mnie spokojem i nadzieją. Teraz też czytam i oddycham spokojniej, choć na okładce jest ostrzeżenie, że ta książka nie uspokaja. Może ja jakaś dziwna jestem? Ale dobrze, że kiedyś pan Jezus przyjdzie na zawsze i skończy się ta cała walka. Opis końca świata w Narni z jednej strony jest dla mnie smutny, a z drugiej daje ogromną radość - zwłaszcza ten opis świata po drugiej stronie drzwi. Tu będzie podobnie, tylko jeszcze piękniej. Nieraz wyobrażam sobie, że jestem już tam i biegnę razem z bliskimi po kwiecistej łące ile sił w nogach (to bieganie to będzie dla mnie - astmatyczki - też atrakcja!) w stronę Boga. Tęsknię za niebem jak cholera. Ale nie tylko ja. Ostatnio przy wieczornej modlitwie Rafałek często pyta: "Mamoooo, kiedy my już pójdziemy do nieba? Ja nie wytrzymam..." Rozumiem go (a jeśli chodzi o teksty Rafałka, to ostatnio rozwalił mnie w tramwaju pytając na cały głos i patrząc na mnie z zachwytem: "Mamooo, prawda, że jesteś piękna?". No nie zaprzeczyłam :)). W dzieciach jest jakaś naturalna tęsknota za tym, co dobre. Pamiętam że też ją miałam jako dziecko.

No i w temacie książek jeszcze na koniec polecam tą, która ma - jak dla mnie - najpiękniejszą okładkę na świecie. Ciemne niebo pełne gwiazd, widziane z takiej perspektywy, jakby się leżało na łące, są nawet  źdźbła traw. Rewelacja. "Zobaczyć Boga".

I jeszcze kilka innych na półce czeka w kolejce... Czytam za zmianę z ulubionymi przygodówkami. Dobrze mieć przeładowaną biblioteczkę w domu.

11 komentarzy:

  1. fajnie, ze polecasz pozycje które już znasz. Chętnie zajrzę bo ostatnio też mam potrzebę lektury o "nieziemskiej" tematyce :)
    a Rafałek w tramwaju podbił moje serce! :)))))))
    super synio :)))))))))

    OdpowiedzUsuń
  2. Nasza biblioteczka aktualnie w pudłach, a czas chyba przygotować nowe, bo wynotowałam sobie tytuły.

    OdpowiedzUsuń
  3. A myśmy sobie właśnie wczoraj z koleżanką gadały o niebie, że chciałybyśmy tam pójść. Tam już są nasi zaprzyjaźnieni święci - tak jak mówisz, to będzie piękne spotkanie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Rafałek - super. I ma rację :)

    Ja już sobie coraz wiecej spraw i miejsc odkładam na niebo...

    OdpowiedzUsuń
  5. Ja jak byłam mała zapytałam babcię jak to będzie jak ona się spotka w niebie z dziadkiem. Dziadek umarł młodo, a babcia dołączy do niego jako staruszka... nikt mi nie odpowiedział, bo wszyscy pękali ze śmiechu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja tam do nieba nie muszę iść byleby po śmierci byłabym z osobami, które kocham.

    OdpowiedzUsuń
  7. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  8. A ja tak sobie myślę, że po śmierci będę grać z Frankiem Macharskim w szachy, zaś z Karolem Wojtyłą będę pływać kajakami :-)

    OdpowiedzUsuń
  9. moja półka też się ostatnio ugina a czasu jakoś brakuje... no ale dodam ta książkę o kobietach....zaciekawiła mnie i może mnie podbuduje....

    OdpowiedzUsuń
  10. oj u mnie tak samo, tyle nowosci, cudnych takich, że achhh ale ten czas... jak tu go sprawiedliwie dzielić między wszystko i wszystkich :)

    OdpowiedzUsuń
  11. a mnie jakoś ta książka o kobiecie o. Badeniego nie powaliła na kolana, ale czytałam lat kilka temu, może powinnam jeszcze raz do niej zajrzeć. Tylko nie pamiętam czemu, muszę sprawdzić :)
    Na resztę mam chęć, ostatnio mózg odzyskałam i książki czytam! Wreszcie! :)

    OdpowiedzUsuń