wtorek, 6 września 2011

Niedziela w górach.

Za nami piękna niedziela :) Wybraliśmy się z Wilkołakiem w góry sami, tylko we dwoje (nie licząc Fasolki). Gabryś został z naszą znajomą. A myśmy trochę odpoczęli. Ech, dobrze jest czasem pobyć bez dzieci.

Pojechaliśmy do Naprawy i niebieskim szlakiem poszliśmy na Luboń Wielki i z powrotem. Pogoda była rewelacyjna, ciepło, a my wreszcie na szlaku. No dobrze mi było czuć znajome zapachy, znowu iść wśród świerków i patrzeć na góry - Tatry, Gorce, Beskid Wyspowy, no i Babią z dołu widziałam. Na jednej z polan zrobiliśmy laudesy. A w schronisku wreszcie zjadłam bigos z chlebem, jak za starych dobrych czasów i byłam szczęśliwa. Z góry i z polany Surówki piękne widoki... Mieliśmy dużo czasu, więc się nie spieszyliśmy i mogliśmy się nacieszyć tym wszystkim. Nawet się załapałam na resztki malin i jeżyn.

No żyć nie umierać :) Musimy sobie od czasu do czasu takie wypady, póki możemy. Bo od kwietnia znowu będzie młynek przez rok conajmniej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz