niedziela, 21 lutego 2010

Z Wymarzonego Domku słów kilka :)

Dłuuugo mnie tu nie było - ale to wina tego, że nie mieliśmy internetu. Teraz cywilizacja dotarła nawet na Skotniki (!!!) i mogę coś skrobnąć. Co by tu napisać?
Ojjj dużo tego się podziało. Z najważniejszych rzeczy - z każdym dniem czuję się coraz bardziej wolna. Żyjąc z dala od dawnego domu, ciągłej presji i pretensji, mogę wreszcie być sobą, oddychać, czuć się jak dziecko. Już nie podskakuję, kiedy ktoś wchodzi do pokoju. No, w każdym razie nie tak często :D Na początku miałam wiele żalu do rodziców i dziadków o to, co było. I jeszcze chyba nie umiem przebaczyć tak do końca, ale teraz widzę, że jest to możliwe. Że z dystansu mogę się za nich modlić, widząc ich zranienia in jakoś zacząć normalnie do tego wszystkiego podchodzić. Może kiedyś te zranienia się zabliźnią na tyle, że już nie będę wrzeszczeć tudzież ryczeć na samo wspomnienie. Wierzę, że Bóg uzdrowi i te relacje.
Poza tym - dziękuję Mu za mojego męża :D Szczerze mówiąc nie sądziłam, że będzie tak... normalnie. To znaczy normalnie z mojego punktu widzenia. I tak fajnie. Mimo wszystko oczekiwałam jakiegoś hardkoru i że się pozabijamy prędzej czy później. A tu nic. Widać można z kimś żyć pod jednym dachem i nie mieć ochoty wydrapać mu oczu :P Co więcej, można go kochać i akceptować :) Najbardziej rozwala mnie to, że możemy się razem modlić. I że mogę wreszcie mówić o wszystkim i nie jestem za to sądzona. I w ogóle... To niesamowite, że Bóg dał mi takie powołanie po tej powalonej historii i że możemy zacząć na nowo, naprawdę nie wchodząc w błędy naszych rodziców - to jest możliwe tylko dzięki Niemu.
W październiku było bardzo wesoło - na parę dni przed wyjazdem do Maniowów (i jakieś 2 tygodnie po wypadzie na Babią Górę z moim Wilkołakiem i Alnilam) się dowiedziałam, że jestem w ciąży. Nie ma jak gapienie się na wynik testu ciążowego w toalecie na polonistyce xD (niewiele później obroniłam magisterkę i powiedziałam polonistyce papa,z czego się cieszę do dziś :P Koniec gapienia się na nadętych polonistów!) Na początku to był dla mnie szok i nie nadążałam za własnymi uczuciami, chociaż czekaliśmy na to dziecko. Nie wiem czemu, ale jednak wątpiłam w dobroć Boga i podejrzewałam, że zrobi mi numer i będę bezpłodna czy coś. A tu niespodzianka ^^ Akurat w Maniowach tematem przewodnim była rodzina. Też parę słów o tym, żeby nie bać się przyjmować dzieci. A ja miałam głupawkę.
Potem znowu pojawiły się wątpliwości. To znaczy niepewność co do tego, co ja mam w ogóle robić. I jaką niby matką będę, skoro w mojej rodzinie wzory miałam średnie - matka albo zniewalała, albo odrzucała. A ja generalnie nie przepadałam za dziećmi. Więc miałam schizy jak stąd do Warszawy. Ale potem przyszły święta Bożego Narodzenia i trzy dni pod rząd z eucharystią i genialnym słowem. Każdego dnia śniło mi się moje dziecko, że już się urodziło i mam je na rękach. I nagle stało mi się bliskie i przestałam się bać, bo do mnie dotarło, że to Bóg ma się nim opiekować i prowadzić jego życie. Ja mogę tyko pomagać. I nie mogę być bogiem dla niego, ani ono dla mnie. W każdym razie po pierwszych trzech miesiącach trudnych fizycznie (ech te mdłości ^^) było już lepiej i mogłam się zacząć tym naprawdę cieszyć.
Teraz dziecko jest już duże i każdego dnia czuję, jak się rusza :) Płci znać nie chcemy, zobaczymy w czerwcu, jak się urodzi. Jesteśmy już w trójkę i naprawdę cieszę się, że możemy tego z Krzyśkiem doświadczać, że to też pogłębia naszą relację. I że Bóg nam błogosławi. Życie jest piękne :)
To by było na tyle, bo zaczynam być głodna, a obiad czeka w kuchni (swoją drogą dobrze mieć męża, który gotuje ^^). Namarie!Aa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz