niedziela, 26 grudnia 2010

Zaprowadź mnie prosto do Betlejem...

Święta... Pierwsze z Gabrysiem :) Jesteśmy u teściów i pobędziemy tu do środy. I dzięki temu mogę napisać notkę, bo nasz laptop po tygodniu padł (to jakaś zaraza...) i trza będzie wymienić na nowy.

Wigilię spędziliśmy w domu w trójkę. Dosyć niespodziewanie, bo do ostatniego dnia myślałam, że odwiedzimy babcie z bratem (nic z tego nie wyszło, bo miały inne plany), a potem zjemy razem z rodzicami u nich w domu. Ale w piątek rano zadzwoniła mama, że Kisiela dopadła grypa żołądkowa i ze wspólnej Wigilii nici. No bo jeszcze mały by się zaraził, albo któreś z nas. Ergo w nieoczekiwany sposób zostaliśmy w ten wieczór sami... i cieszę się z tego. Było tak wyjątkowo, wreszcie nie musiałam się o nic wkurzać, mogłam się w spokoju pomodlić, czytać Pismo. Rodzice przywieźli nam tylko jedzenie, a mnie udało się w rekordowym tempie wysprzątać i wystroić mieszkanie :) I tak w naszej chatce spędziliśmy pierwszą "rodzinną" (bo my i Gabryś) Wigilię. Nie zapomnę życzeń i tego nastroju, spokoju i nadziei. A w tle hiszpańskie kolędy ;)

Rodzice dziś obchodzą 26tą rocznicę ślubu. Kupiliśmy im z Kisielem na tą okazję wypasiony ekspres do kawy (można robić espresso, latte i inne bajery) plus filiżanki do espresso. Fajnie było błądzić po Bonarce w środę i szukać odpowiedniego prezentu. Wreszcie wyrwałam się z domu z młodym. A wcześniej byłam z nim u lekarza, ale na szczęście do dzisiaj brzuszek zaczął mu już działać normalnie.

Teściom kupiliśmy na święta zestaw: "Urzekającą" Eldredge'ów dla niej i dwa specjalne piwa (czeskie? niemieckie? cholera już nie pamiętam :P) dla niego. Piwa wypili, a na książkę zareagowali zdziwieniem, że dla kogo to. Na to my z Krzyśkiem, że dla niej, ale on też może i powinien przeczytać. A ona mówi, że jest już chyba za stara na takie książki (bo to o odkrywaniu tajemnic kobiecej duszy). Odpowiedziałam, że zdziwiła by się ;P I na tym stanęło, mam nadzieję, że przeczytają. Bo czuję, że bardzo by im to pomogło. I przeraziło mnie, jak można zrezygnować ze swych marzeń i pragnienia piękna. Ja mam zamiar być seksi nawet po dziewięćdziesiątce, jeśli jej dożyję xD Dla mojego Wilkołaka (jeśli równie dożyje), bo jest tego wart. To dla niego (noo, dla siebie trochę też;)) się codziennie stroję, nawet jeśli mam cały dzień spędzić w domu, Zresztą, jak już o tym piszę, stwierdziłam, że dom jest teraz moim miejscem pracy - a w pracy trzeba dobrze wyglądać. Makijaż i fajne ciuchy to podstawa, tak jak śniadanie i mycie zębów. Chcę, żeby Gabryś miał ładną mamę i nie musiał się schizować, że przez niego jest zaniedbana (tak jak ja kiedyś...).

A święta... Piękne jak zawsze. Nie dlatego, że sentymentalne, że biało i śnieg pada i rodzina wkoło. Bynajmniej. Jestem zmęczona, mały źle śpi, bo w nowym miejscu. A ja muszę bardzo się starać, żeby nie wybuchnąć, bo trudno mi akceptować często rodziców Krzyśka. Jeszcze rano byłam tak pełna złości, która wraca w różnych momentach, że ryczeć mi się chciało. Wcale nie jestem z tym szczęśliwa, ale siebie nie przeskoczę. Tylko On może to zrobić, a ukojenie przyszło właśnie podczas dzisiejszej eucharystii (Świętej Rodziny). Co by nie było, On jest przy mnie, przy nas i jakoś to poskleja. Ważne, żeby umacniał nasze małżeństwo i nas prowadził, reszta jakoś przyjdzie.

No właśnie, święta nie sentymentalne (choć ja ponoć sentymentalna jestem, co mi nieraz Alnilam wytyka :P), ale takie... inne. Po raz pierwszy cieszyłam się razem z Marią z narodzenia dziecka, bo sama w tym roku tego doświadczyłam. Jakoś przez to jestem bliżej tej tajemnicy, niż wcześniej. I też nie wiem, co będzie, ale pozostaje mi zaufać. Ona jest dla mnie jedynym zdrowym wzorem matki. Nie sięgam jej do pięt, ale chciałabym być taka, jak ona. Jej dziecko musiało umrzeć na krzyżu. Chciałabym mieć tyle światła i siły, by nie izolować swojego od krzyża, cierpienia. Jej dziecko musiało iść w świat. Chciałabym nie zabraniać tego mojemu. W tym roku usłyszałam słowa, że centralną postacią w tajemnicy Narodzenia Pana nie jest Jezus, ale Maria i że przez nią można do Niego dotrzeć. Tak jak w ikonach, Jezus jest tylko maleńką postacią w żłobie (przypominającym zresztą trumnę, na pamiątkę przyszłych wydarzeń), a Jego matka w centrum. Podczas tych świąt do mnie dotarło, że tak właśnie jest.

Na eucharystii dzisiejszej było też dużo chrztów, chyba sześć albo siedem. Miałam wizję, że jest tłum aniołów w kościele i wszyscy w Niebie się strasznie z tych dzieci cieszą. Pięknie było... A nasz mały będzie chrzczony w Wielkanoc :) Będzie miał wtedy 11 miesięcy prawie, ale co tam. Postanowiliśmy czekać na tą noc :)

Oby radość z tych świąt w nas pozostała.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz