wtorek, 4 maja 2010

Tak sie tocy moja myśl...

- ta pieśń chyba najlepiej oddaje to, co teraz czuję. Jednocześnie spokój i cholerną tęsknotę. Spełnienie i niedopełnienie. Miłość i śmierć.

Tak chyba to jest, do tego doszłam po tych paru miesiącach nowego życia. Za tydzień zacznie mi się dziewiąty miesiąc ciąży, ostatnie oczekiwanie. Od miesiąca już praktycznie nie pracuję i wszystko zwolniło. Na początku było mi ciężko tak zrezygnować - z włóczenia się, z ludzi, ze wspólnoty przynajmniej dwa razy w tygodniu, z... gór, bo to już wiosna przyszła, a ja pierwszy raz od wielu lat nie będę mogła jej powitać na którymś ze szczytów. I w wakacje też moich gór raczej nie zobaczę, może co najwyżej na jesieni, jak Bóg da. Z tym mi najtrudniej. Bo do spowiedzi i na eucharystię jakoś się dowlokę, może nawet w tym tygodniu, jeśli się uda. Wczoraj byłam na spacerze z Alnilam po Skotnikach - ciężko się idzie, ale jakoś idzie.

W każdym razie stan obecny porównać można do oczekiwania na Paruzję :) (tak btw. ostatnio wynalezione określenie na użytek pewnej opowieści: seks przed Paruzją xD bez tego niektórzy nie wyobrażają sobie życia :P) A jeśli o samą Paruzję chodzi, to o ile nigdy nie miałam nic przeciwko, wręcz przeciwnie, to teraz mnie to zastanawia - czemu biada brzemiennym w owe dni, hę? Dlatego, że kobieta wolałaby najpierw urodzić i nacieszyć sie dzieckiem, co jest naturalne, czy faktycznie te w ciąży będą mieć przerąbane? To tak z moich ostatnich przemysleń. więc wolałabym, żeby Bóg nie spieszył się z Paruzją, tylko najpierw popatrzył na mój organizer ^^

Jak widać z ostatnich notek, czekam, huśtam się nastrojowo i zwieszam. Co ciekawe, zauważyłam, że ostatnio czas mija mi inaczej, jakoś tak plumka. A ja myślę wolniej i niedługo będę toczyć rozmowy jak sosny u Pratchetta niemalże :D Albo enty. Generalnie drzewieję. Ha, a to Staff już pisał, że kobiety są brzemienne jak grusze - może też spotkał takie zwieszone gdzieś przy studniach :)

Ale mi dobrze, bo jestem sama i nie sama, jednocześnie smutna i szczęśliwa i mam dzikie wrażenie, że jestem bliżej sedna, niż kiedykolwiek. Co prawda do sedna dotrę dopiero po śmierci, ale to już coś. Dziwny stan ta ciąża. Taki okołokrzyżowy (nie tylko dlatego, że boli krzyż wraz z kręgosłupem :P). Daje się nowe życie, jest działanie Boga, jest cierpienie. Jest coś jakby choroba, starość i śmierć, bo nagle przestaje się panować nad swoim życiem (jak tak leżałam to tylko słyszałam słowa: "Gdy będziesz stary, ktoś inny cię opasze i poprowadzi, dokąd nie chcesz"). Ale potem się jakoś odbija i wraca do życia, tylko już inaczej. Kurcze niesamowite, że Bóg dał mi tego doświadczyć i przeżywać w taki sposób.

Rivulet

PS http://www.youtube.com/watch?v=4RS4u6aePFU&NR=1&feature=fvwp - stary szlagier i niesamowite wykonanie i teledysk (na jednym z ujęć aniołki jak z naszego Shire!!!), aż się Maleństwo poderwało i zaczęło tańczyć. Ech, te geny ;)

PPS Szukając (jakoś mnie naszło) fotek Józka Tischnera (patrz galeria po prawej :)), znalazłam cytat, który już dawno mnie tąpnął, ale teraz jakoś odkryłam go na nowo. Ecco: "Na końcu naszego rozumienia świata, rozumienia dramatów ludzkich, a także własnego dramatu, patrzysz na samego siebie, coś przeżył, coś przecierpiał, ile rzeczy przegrałeś, widzisz to wszystko, coś wygrał, i nagle - możesz pod koniec życia - oświeca cię ta świadomość, że "dobre było". Wtedy dochodzisz właśnie do sedna całej naszej wiary (...). Powtarzasz słowa Boga , mówisz "dobre było". Może właśnie o to naprawdę chodzi, może jesteśmy na tym świecie po to, żeby na końcu powtórzyć najpiękniejsze słowa, jakie Pan Bóg wypowiedział w dniu naszego stworzenia: "Dobre było". I niech tak zostanie."

R.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz