środa, 13 stycznia 2021

O wychodzeniu z siebie.

Coś na wyciszenie na początek... Uwielbiam te wschodnie klimaty <3 Niby coś znanego, a zupełnie inne.

Sypnęło dziś śniegiem, obudziliśmy się z bielą za oknem. Po śniadaniu oczywiście wypad z dzieciakami na pobliskie łąki. Było budowanie igloo, rzucanie śnieżkami. Po godzinie wracałam, poganiając przed sobą pięć mokrych i mocno wymiętych bałwanów :P

Mimo tego śniegu, słońca wyzierającego zza chmur (jakie światło!) i dość spokojnego dnia jest we mnie dużo strachu. Chyba już mi się kumuluje wszystko. Lęk przed porodem, chęć dokończenia poddasza (jakie piękne ściany powstają!), marzenie o wydaniu własnej książki (napisana, dla dzieciaków, wielu się podoba - tylko czy ktoś to wyda? debiut?), świadomość, że zaraz się zacznie poranne wstawanie do szkoły i przedszkola (coś za coś... bo może zyskam trochę czasu dla siebie)... i masa innych rzeczy. 

Nie pomaga świadomość, że w tej nerwówce popełniam głupie błędy i powinnam chyba usiąść i wypić kubeł melisy, zamiast próbować działać.

Ale... już się nasiedziałam, w tym lockdownie, ciąży i w ogóle. Chcę wiosny, narodzin, zmian! Ruchu. Nadziei, że się wszystko poukłada. Przestrzeni dla siebie...

Z drugiej strony pamiętam,jak rok temu marzyłam o zatrzymaniu się, braku planów i dłuższym pobycie w domu, taki mieliśmy młynek i grafik wypełniony różnymi spotkaniami po brzegi. I sobie wymarzyłam... Chyba muszę uważać na to, czego pragnę :P

Dzieci rosną, a ja dalej czuję się czasem jak mała dziewczynka, która ma głowę pełną pomysłów i... niepewności.

Tak, wiadro pełne melisy to zdecydowanie dobry pomysł!

12 komentarzy:

  1. Skończyłam pisać notkę u siebie, wchodzę do Ciebie i ojej, jak podobnie! Ja też jadę na melisie. I myśli o porodzie u mnie natarczywe... Ostatnio obudziłam się w środku nocy i nie mogłam zasnąć, a na myśl ciągłe nasuwał mi się poród i ten okropny strach przed bólem (po raz pierwszy aż tak się boję, ale po raz pierwszy aż tak dokładnie pamiętam, jak bardzo to bolało!, poprzednie porody jakoś mi się rozmazywały w pamięci, nawet teraz na samą myśl mną telepie ze strachu). Do tego chcę być dobrą mamą dla dzieci, a potem się wkurzam, bo mam wrażenie, że oni tę dobroć na maksa wykorzystują ;p No i obawy co do wydania książki mam podobne. I w ogóle jakoś tak raz mi dobrze, szczęśliwie, a raz do bani, raz się cieszę, a raz załamuję, raz mam mnóstwo sił, a raz totalny opad z sił. I też miałam taką myśl ostatnio, że czas mija, a ja w środku wciąż jestem jak mała dziewczynka. Niby dobrze, nie starzeć się mentalnie, ale z drugiej strony, i niełatwe.
    Hmm. Melisa, mówisz? ;p Napijmy się we dwie!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cóż mogę rzec... Chlup, po kubełku! :D
      Jakoś to wszystko przeżyjemy. Chyba... :P
      No właśnie ta pamięć o bólu najgorsza - u mnie pewnie szybko pójdzie, a i tak na myśl o tym czasie robi mi się słabooo.

      Usuń
    2. U mnie najdłużej trwało z J., tak z dwie doby i to zakończone cesarką, ale w sumie nic dziwnego, pierworodny. Z tym, że tego bólu prawie nie pamiętam, tyle było zamieszania, tyle niewiadomych, tyle rzeczy i spraw działo się przed i po. Już z R. - wywołanie, ból nasilał się stopniowo, a do tego były cudowne położne i bardzo mnie wspierały psychicznie, co, jak się okazuje, w moim przypadku ma kluczowe znaczenie (Ty pisałaś ostatnio o wrażeniu "wyścigów", a mnie z kolei ten doping uspokaja, że to już, za chwilę, że dam radę). Właśnie poród z ostatnią, niby szybszy niż środkowy i o niebo szybszy niż pierwszy, wspominam najtrudniej. Położne stały i... nic. Naradzały się ze sobą, próbowały coś mi tłumaczyć (szkoda, że nie wiedzą, jak trudno się tego słucha, gdy cię ból obezwładnia), ale były jakieś takie poddenerwowane na mnie, a jednocześnie obojętne, a to mnie wkurzało. Czułam się kompletnie sama ze swoim bólem, kompletnie niezaopiekowana. Może dlatego tak dobrze zapamiętałam, jak to boli. Właściwie najgorszy ból to w obu ostatnich przypadkach - ta końcowa godzina, może z półtorej. Tylko godzina, a jeszcze minęła prędko jak kwadrans, więc czego się boję? Za chwilę będziemy miały to obie za sobą! :D (Aaaaaaa!)

      Usuń
    3. Heh u mnie ból przy Miśku trwał 5 minut, a i tak myślałam że umrę i nie dam rady :D Normalnie jestem dość odporna na ból, ale ten przy skurczach partych plus mega stres - to jednak coś nie do okiełznania.
      No właśnie, każda kobieta potrzebuje czegoś innego... Ja najbardziej bym chciała, żeby nikt się nie odzywał, nie komentował... Najchętniej urodziłabym sama, gdzieś w ciemnym kącie, a nie z lampą i tłumem lekarzy (bo jeszcze pediatra i pielęgniarki u mnie zawsze wpadają jak batmani z rozwianymi szatami, w kluczowym momencie, jako że akcja szybko u mnie idzie... ale to zamieszanie wybija mnie z rytmu i rozprasza straszliwie). Ofkors teoretycznie powinno się móc pogadać o swoich oczekiwaniach wcześniej, ale najczęściej czasu lub chęci wysłuchania brak.

      Usuń
  2. Błędy i błądzić natura ludzka.... trzeba znaleźć odszukać ten spokój. Może modlitwa?

    PS często mam tak ze wybudze sie w nocy i tysiące myśli nie daje mi spać... wówczas biorę paciorki do dłoni - to mnie relaksuje i odpręża

    OdpowiedzUsuń
  3. Tylko różanie, znacznie skuteczniejszy od melisy, wiem, że to wiesz...

    OdpowiedzUsuń
  4. No cóż, ja najbardziej bałam się bólu przed ostatnim porodem i w końcu za radą położnej urodziłam w wodzie. Fajnie było:). Życzę dużo sił (to już prawie finisz:))i dobrych, współczujących położnych.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :) Próbowałam w wodzie, ale jakoś nie podeszło. W ogóle mam tak, że muszę stać albo klęczeć, bo jak tylko usiądę (o leżeniu nie wspominając) to mam wrażenie, że umieram. Nic to, jakoś będzie. Półtora miesiąca do donoszenia :) Może akurat wiosna przyjdzie?...

      Usuń