środa, 27 marca 2019

"Kto nigdy nie żył..."

Marzec powoli się kończy... Pogoda wariuje, raz zakładamy zimowe kurtki i czapki, raz wiosenne. W przedpokoju rozgardiasz. Marzy mi się porządek i uprzątnięcie tych ciężkich, ciepłych rzeczy. Do listopada niech leżą w szafie...

W ogrodach zdecydowanie wiosna. Magnolie zakwitły. Zielona mgiełka się wyostrza. Pączki są już nie tylko na krzewach, drzewa też się budzą. Za oknem sypialni świeci mi na żółto forsycja, nawet w pochmurne dni :) A obok powoli zbiera się migdałowiec - jego czas nadejdzie już w kwietniu (i przypomni mi jak zwykle narodziny Elusi, mojego kochanego migdałka).

Michałek skończył miesiąc. Za nami parę dłuższych spacerów (takich na pół dnia... nie ma zmiłuj, różne rzeczy trzeba pozałatwiać, z wózkiem prowadzonym jedną ręką, a drugą łapiącą trzylatkę). Dziś poszliśmy wreszcie na kontrolę do przychodni. Mały waży już 4,25 kg. Tak w sam raz :) I generalnie został podsumowany jako bezproblemowy dzieciak. Póki co faktycznie taki jest. Pewnie, teraz już nie śpi jak zabity z przerwami na jedzenie i coraz częściej chce być na rękach u mamy. Ale generalnie daje mi żyć :) Chociaż przy tej ilości obowiązków mam co robić. Tylko że mimo zmęczenia i niewyspania - cieszy mnie to i daje dużą satysfakcję. Jak zwykle czuję,  że jestem we właściwym miejscu i męczyłabym się, gdybym musiała żyć inaczej.

Mam dużo sprzątania. Dużo prania. Zmartwienia - bo o każdego z piątki się martwię. Bo Gabryś znowu ma duszności (w zeszłym roku biegaliśmy po pulmonologach i alergologach, w sumie to chyba nie pisałam o tym :P ale tak to jest, gdy tyle się dzieje). Bo Rafałka męczy suchy kaszel, jak zwykle o tej porze roku, a przez zatkany nos też słuch mu się pogorszył. Bo Elusia ma charakterek mocny i czasem trudno się z nią dogadać, a ostatnio ma fazę na obrażanie się. Bo Sarulka też potrafi być uparta i muszę się starać być konsekwentna wobec niej (co jest trudne, bo straszny z niej słodziak i przytulas). Bo Michaś jest taki malutki i po prostu boję się o niego, żeby mu się jakaś krzywda nie stała. I o wiele innych rzeczy, te akurat mi przyszły teraz na myśl. O, przyjęcie urodzinowe przedszkolaków jeszcze! Czy goście przyjdą, czy dzieci będą zadowolone, czy się uda... Jak co roku o tej porze mam nerwa, choć powinnam być spokojna i cieszyć się tym czasem. Urządzanie imprez zawsze mnie stresuje i chyba już mi to nie przejdzie.

Ale w tym wszystkim jest też masa radości. Takiej, której nie doświadczyłabym żyjąc bez dzieci, bez Krzyśka... Bo w tych wszystkich zmaganiach i zmartwieniach chodzi o to, że mam kogo kochać. Gdybym nie miała, nie zamartwiałabym się po nocy, nie wsłuchiwała w ich oddechy, nie modliła nad śpiącymi dziećmi. Ale czy byłabym szczęśliwa?

Tak bardzo chciałabym okazać im miłość mądrze... A wychodzi różnie. Chciałabym być takim aniołem dla dzieci i wygładzić im drogi, ale nie potrafię, nie mogę (i dobrze). Pan Bóg to chyba mądrze wymyślił, że rodzice też są słabi i popełniają błędy. To znaczy czuję się z tym okropnie, ale mam nadzieję, że moja słabość i potknięcia mają sens. I że on wyprowadzi z tego dobro. W końcu to nie ja mam być bogiem dla moich dzieci i centrum ich świata. Choć pokusa jest duża, oj duża...

Żeby nie było wątpliwości: nie mam na myśli przyzwolenia na grzechy i zaniedbania wobec dzieci. Ale chyba każdy kto mnie zna wie, że bardziej mam problem z zamartwianiem się za bardzo i wyniesioną z domu wizją nadopiekuńczości wobec dzieci, niż z tą drugą skrajnością. Tak bardzo przeraża mnie podcinanie skrzydeł w białych rękawiczkach, pod przykrywką dobrych chęci...

To brzmi fajnie, być taką super mamą. Idealną, spokojną, sexy, wysportowaną i jedzącą tylko warzywa ;) i co tam jeszcze... No ale ja taka nie jestem. Czasem udaje mi się być cierpliwą w obliczu domowych katastrof, a czasem wybucham przy jakiejś głupocie. Bywam leniwa, choć często nie mam na to czasu :P I na pewno nie zrezygnuję z mięska raz na jakiś czas ;) Chciałabym, żeby dzieciaki też wiedziały, że nie muszą być idealne i mogą być sobą... Jeśli mi się nie uda (chęci to jedno, a rzeczywistość to drugie...) - to mam nadzieję, że ktoś inny im to przekaże. Że będą się czuły kochane. I że jednak będą dobrze wspominały nas, rodziców. Nawet jeśli zawalimy pewne rzeczy... Bo każdego dnia tyle razy stajemy przed dylematami w stylu upomnieć czy przytulić, ochrzanić czy przymknąć oko, że nawet nie ma opcji, żebyśmy zawsze wybrali ten dobry sposób i nie popełnili błędu. Dzieci uczą pokory.

Przytulam małego Michasia, patrzę na jego słodką minkę, gdy zasypia, albo gdy mi się przygląda - i przypomina mi się ta kolęda "Mario czy już wiesz". Zastanawiam się, dokąd pójdą kiedyś te małe stópki, co zobaczą oczy, czego będą dotykać ręce... Mogę mieć tylko nadzieję, że mały urośnie do czegoś dobrego, podobnie jak pozostałe dzieci. Nie ma chyba większego bólu dla matki, niż widzieć pogubione dziecko. Nawet choroba chyba tak bardzo nie rani...

O tym samym myślę, gdy starsze dzieci wychodzą rano do szkoły i przedszkola. Teraz z plecaczkami idą tam, zmierzyć się ze swoimi dziecięcymi problemami, sprawdzić, uczyć relacji. Dokąd pójdą kiedyś? I Sara, która wygląda już tak inaczej w bereciku i płaszczyku w gwiazdki (pamiętam, jak nosiła je Ela te dwa lata temu i byłam dumna, że mam taką dużą córkę) i która już odlicza, kiedy wyjdzie rano ze starszymi...

Czas biegnie i naprawdę go szkoda na bycie tylko dla siebie.

Tak w tym temacie, ta piosenka mi się ostatnio przypomniała. Właśnie z tą porą roku mi się kojarzy. I dawaniem życia.

8 komentarzy:

  1. Uwielbiam tę piosenkę! Znane mi te matczyne refleksje. Są częścią naszego macierzyństwa... piękna ta droga i niech jej piękno będzie zawsze ponad tym, co trudne. Z Panem Bogiem damy radę! ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. Jednak mi się wydaje, że nie można swoich błędów usprawiedliwiać zanadto. szczególnie jeśli chodzi o dzieci.
    Pan Bóg nie jest od tego, aby prostować nasze "zawalanie" różnych ważnych rzeczy, a odnoszenie się do dzieci, wychowywanie ich i dbanie o nie, to są rzeczy absolutnie wielkiej wagi.

    Ja osobiście nie znoszę po prostu pobłażania sobie w tak kluczowych sprawach, jak sposób traktowania swojego dziecka ( I OD RAZU DODAM - NIE WIEM JAKEJ WAGI SĄ TWOJE ZANIEDBANIA, O KTÓRYCH PISZESZ, WIĘC CIĘ NIE OCENIAM W TYM KOMENTARZU. PISZE OGÓLNIE).
    Bo to dziecko zapłaci za to później największą cenę. I Bóg nie ma tu nic do rzeczy. On na pewno nie jest od tego, abyśmy licząc na Jego pomoc i Jego wszechmoc zaniedbywali kluczowe sprawy i pobłażali sobie w tak istotnych kwestiach.
    Nie chodzi mi oczywiście o to, aby każda matka zawsze byłą super idealna i gromiła się za najdrobniejsze rzeczy. Poza tym, matka musi też pamiętać, aby dbać i myśleć o sobie.
    Ale czym innym jest podniesienie czasem trochę (napisałam: "czasem" i "trochę") głosu na dziecko, zamówienie pizzy zamiast zdrowej kolacji, położenie spać bez codziennej kąpieli, powiedzenie dziecku: dziś nie dam rady się z Tobą pobawić, bo jestem zmęczona, itp.
    A czym innym są rzeczy poważniejsze, które na dziecko - jego psychikę, zdrowie, przyszłość mogą miec ogromny negatywny wpływ.

    Życzę Ci bardzo serdecznie, aby Twoje dzieci były szcześliwe, zabdane i dobrze wychowane. Nie wiem, czy wiesz, ale np. Joanna Kulig pochodzi z wielodzietnej rodziny. Wcale nie bogatej - wręcz biednej. Ale dostała tyle miłości, troski i wsparcia, jak również motywacji w rozwijaniu swoich talentów i zdobywaniu wykształcenia, że teraz jej życie jest spełnione i szczęśliwe. Jest również dobrą osobą, myślącą o innych, z solidnym kręgosłupem moralnym. Jest praktykującą katoliczką.
    I życzę Ci abyś taką rodzinę stworzyła - z której dzieci wyjdą z wielkimi zasobami i radością w sercu.
    Pozdrawiam,
    Marysia

    PS. Nie chciałabym rozwijać tej dyskusji. Nie będę już pod tym postem zabierać głosu. Chciałam tylko wyrazić w tym kometarzu swoje zdanie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Przeczytałam ostatnio, że dzieci wychowuje się przez to przede wszystkim że (i jak) się z nimi jest. Myslę też ,ze naturalną rzeczą dla dziecka jest kochanie rodziców i budowanie więzi - i w ostatecznym rachunku ta _zdrowa_ więź z rodzicami to jest to co chroni przed błędami (z łlaską Bożą oczywiście).

    OdpowiedzUsuń
  4. Śliczny ten Twój Michałek. Niech rosną wszyscy mądrzy i zdrowi. Nie wątpię że patrząc na Ciebie wyrosną na dobrych ludzi. A to najwazniejsze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jesteś wspaniałą Matką- wybrałaś to, co najpiękniejsze. Niech Twoje Dzieci wyrosną na dobrych i mądrych ludzi.

    OdpowiedzUsuń
  6. oj tak masa roboty przy takiej gromadce i wiele radości ostatnio przeczytałam nieduża książeczkę "szczęście czy fart" z koniczynką bardzo wartościowa ksiązka polecam ją każdemu kto jest bliski memu sercu :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Jesteś wspaniałą matką i jednak możesz być i jesteś takim aniołem dla swoich dzieci - sprawujesz nad nimi pieczę, troszczysz się. opiekujesz... kochasz... Popełnianie błędów jest normalne - to część życia, częśc lekcji ktorą niesie ze sobą życie i też nauka dla dzieci, które uczą się, że można popełniać błędy i nie ma w tym nic złego. Jesteś z Nimi, czuwasz, kochasz - dajesz ogromm iłości, ciepła, czułości i one to czują a to najważniejsze ;)

    OdpowiedzUsuń
  8. Nieustająco podziwiam Twoją siłę, pokorę, wytrwałość, umiejętność znajdowania piękna w takiej zwykłej zdawałoby się codzienności...i umiejętność ogarniania tego wszystkiego przy takiej gromadce tak różnorodnych wiekowo i charakterologicznie dzieciaków :) Wspaniale siobie radzisz i to widać w każdym poście. A błędy i gorsze dni? Trzeba się z nimi zaprzyjaźnić, bo każdy mimo najlepszych chęci je popełnia i każdy ma prawo mieć gorsze dni.

    Ty i Krzysiek na pewno jesteście aniołami i wzorami dla Waszych dzieciaków, bo po prostu jesteście sobą. W każdej sytuacji, ze wszystkimi Waszymi zaletami i przywarami. Tyle razy Ci powtarzałem, że nie masz się o co martwić. Bóg jest z Tobą i całą Twoją rodziną, a Ty i Krzysiek się świetnie spisujecie, co widać po Waszych dzieciach :)

    Ściskam Was Wszystkich mocno!

    OdpowiedzUsuń