niedziela, 8 stycznia 2017

Kaganiec na moje myśli i słowa.

Spokojny niedzielny wieczór. Wróciłam z chłopcami z eucharystii. Rzucaliśmy się śnieżkami, podziwialiśmy biały, puszysty krajobraz i światełka na choinkach przy mijanych domach. Tak cicho, tak pięknie... 

Niespodziewane zakończenie tego dnia, pełnego przypływających dobrych i smutnych wieści. Gdzieś w świecie działy się różne rzeczy i ocierały o nas jak kot. Dotykaliśmy ich na chwilę i patrzyliśmy, jak odchodzą. A my bawiliśmy się razem w naszym ciepłym domku. Ze zdziwieniem myślałam o tym, że dla niektórych niedziela z czwórką dzieci jest jakimś wyrzeczeniem. Dla mnie to przyjemność. Może dlatego, że mam dobre dzieci i dobrego męża. Ale dotarło też do mnie dziś, że jest u nas coś, co trudno opisać. Nie zwracałam na to wcześniej uwagi, bo wydawało mi się naturalne. Dopiero po przeczytaniu niektórych komentarzy ostatnio zrozumiałam, że dla osób z zewnątrz takie oczywiste nie jest.

U nas nie ma złych słów. Ten hałas, o którym czasem piszę, to nie są nasze kłótnie (tak to można było być może odebrać). My z mężem kłócić się w zasadzie nie umiemy. Nawet jeśli się o coś posprzeczamy, to trwa to dosłownie chwilkę. Nie mogłabym się z nim pożreć na serio o coś,  bo traktuję go jak drugą część siebie. Siebie przecież nie mogę traktować źle, no nie? Dzieciaki czasem mówią sobie coś chamskiego, próbując nowo poznane słowa (czego się człowiek nie nauczy wśród rówieśników...). Ale ja wtedy szybko reaguję (i to jest to, co słychać na pół ulicy - "Masz go przeprosić, nie wolno tak robić!" - bo nic mnie tak nie wkurza jak wredne słowa w rodzinie). Bardzo jestem jakoś bardzo wyczulona na takie rzeczy. Przemoc fizyczna mnie nie przeraża, bo jej po prostu nie doznałam w dzieciństwie. I nie wyobrażam sobie stosować jej wobec dzieci. O wiele bardziej boję się przemocy że tak powiem werbalnej - bo wystarczy komuś powiedzieć coś przykrego, nawet "w dobrej sprawie" (choć dla mnie to lipne usprawiedliwienie takiego mieszania kogoś z błotem, bo nam się wydaje, że robi źle). Nie pamiętam klapsów od rodziców. Ale, choć bardzo mnie kochali i uważam, że byli bardzo dobrymi rodzicami, nawet jeśli bywało ciężko potem między nami - to moje serce dobrze zapamiętało wypowiedziane przez nich w złości słowa. "Głupia koza", "potwór" (to ostatnie to moja mama). Może nie bolałoby to tak bardzo, gdyby potem było słowo "przepraszam". Ono wymazuje wiele. Ale nie było, bo dawniej tak było, że to dzieci miały przepraszać rodziców, a nigdy na odwrót. Słowa mogą ranić i zapadać w pamięci równie mocno, jak dotyk. Mogą budować, dodawać skrzydeł - albo je podcinać i spychać w błoto.

Nie wiem, jak to będzie za te kilkanaście lat, kiedy moje dzieci zaczną dorastać. Na razie łatwo jest być ich mamą, przyjemnie się obsypywać buziakami, chwalić i przytulać. Ale co będzie w czasie buntu nastolatków? Czy padną takie słowa, których będę bardzo żałować? Czy będę z dziećmi, kiedy będą mnie potrzebować? A może nakrzyczę i się obrażę, tak jak się to zwykło robić w pokoleniu naszych rodziców? Boję się i nawet nie zarzekam, że nie popełnię żadnego błędu, bo trzeba mieć mało wyobraźni (albo wcale jej nie mieć), żeby tak zakładać. Nadzieja jest tylko w Panu Bogu, że nas poprowadzi przez wszystko i da nam być przy sobie zawsze. Zazdroszczę znajomym dzieciakom z wielodzietnych rodzin, które wchodzą w dorosłe życie mając dobre relacje z rodzicami i bez strachu mówią im o kolejnych wnukach, dzielą się problemami etc. Fakt, żyjemy w specyficznym środowisku i nie twierdzę, że w każdej rodzinie wielodzietnej tak jest. Podobnie jak nie każda małodzietna musi owocować toksycznymi relacjami i trudnościami podczas wchodzenia dzieci w dorosłe życie i szukanie swojej drogi. Ale właśnie ten widok daje mi nadzieję, że z nami będzie podobnie. Bardzo chciałabym, żeby moje dzieci w dorosłym życiu mogły u mnie szukać wsparcia i nie bać się mówić o swoich sprawach. Tak, jak teraz.

I jeszcze o jednym dziś myślałam. Eucharystię celebrował ksiądz o tak kosmicznym dla mnie głosie (jakiś totalnie nadęty patos, nie trawię tego), że musiałam chować buzię w szalik, by nie wybuchnąć śmiechem. A jednak gdzieś miałam poczucie, że może komuś jego głos się podoba i jest potrzebny. Że podczas gdy trzymał w rękach ciało i krew Pana Jezusa, to ten patrzył na niego z miłością i nie dostrzegał jego śmieszności. Podobnie ja, stojąc przy szopce z chłopcami mogłam się komuś wydać złą matką, kobietą bądź katoliczką. Bo zbyt mało czasu poświęcałam dzieciom, albo zbyt wiele, albo za głośne były, albo powinnam dać im więcej swobody, a w ogóle to minę miałam za mało skupioną i pewnie przyszłam z obowiązku, a nie potrzeby serca. Zawsze się znajdzie jakiś powód do osądu i ataku, prawda? Nawet jeśli tylko w naszej głowie. Dobrze trzymać myśli i język na wodzy. Spojrzeć na tego, który nas denerwuje tak, jak patrzy Pan Bóg. Ze wzruszeniem i miłością. To nie jest łatwe, ale warto ćwiczyć i prosić Boga o łaskę takiego spojrzenia. Takie myśli pomogły mi przetrwać eucharystię godnie i nie robić wiochy z powodu nie odpowiadającego mi głosu prezbitera. Duch Święty przychodzi z pomocą, gdy jest kiepsko, a ja zamieniam się w chodzący osąd.

16 komentarzy:

  1. Straszne te komentarze pod poprzednim postem. Zwłaszcza anonimy - fajnie się krytykuje innych nie podpisując się. Pisz tak jak nadal pisałaś - ja wchodzę tu czytać o Twoim życiu a jak komuś nie pasuje to przecież nie ma obowiązku czytać Twojego bloga. jest w necie tyle blogów rodziców z jednym dzieckiem, którzy na każdym zdjęciu pokazują kasę i promocję swojego mieszkania, swoich rzeczy itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) Już tyle razy się zastanawiałam nad zamknięciem bloga, ale zawsze w takim momencie dostawałam od kogoś sygnał, że moje pisanie jest potrzebne - więc piszę dalej. Zresztą sama wiem, jak bardzo mi potrzebne takie alternatywne blogi, np. Rut, Agulka, Joanny czy Kawusiowej i jakiego nieraz dają kopa. Nie ma co się dać zastraszyć, ale robić swoje. Ale komentarze niektóre owszem, straszne. Zawsze jestem w szoku, że można mieć w sobie tyle złości i jeszcze doszukiwać się jej u innych.
      Ściskam :)

      Usuń
    2. Jest bardzo potrzebne. Twoje wpisy dla mnie to oaza spokoju, to taka rzeczywistość której chce się być częścią i bardzo żałuję, że nie jesteśmy sąsiadkami :)

      Usuń
    3. MIA też żałuję ;) Co tam u Was i u dziewczynek słychać?

      Usuń
  2. Ściskam serdecznie.
    Czasem myślę, że jak ktoś nie doświadczył dobra to nie umie go dostrzegać.
    Albo jak doświadczył zła, to wszędzie je widzi.
    Pozostaje pomodlić się za takie osoby. Co i ja zaraz zrobię. :)

    Nie rozumiem, dlaczego pokazywanie normalności budzi az taką agresję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeszcze nie raz będzie różnie, bo życie niesie wiele niespodzianek, niekoniecznie przewidzianych i wymarzonych.

    Co do anonimów - to raczej dorośli ludzie i usprawiedliwianie ich na zasadzie, bo tatuś na nie nakrzyczał, a mamusia była za mało (za bardzo) czuła większego sensu nie ma - nie ma co dzielić włosa na czworo. Odpowiadają za to co mówią (piszą) i muszą się liczyć z tym, że zostaną potraktowani adekwatnie do tego co prezentują. Owszem, człowiek ma wyobraźnię i wie, że im też jest przykro, ale nikt im nie kazał robić przykrości innym.
    Dlatego spokojnie - należało im się!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rivulet moja droga... Piszesz pięknie, dajesz świadectwo wiary i miłości. To jest po prostu piękne. Komentarzy nie czytałam, więc nie wiem o co biega. Nie mam czasu. U nas jest głośno. Czasami bardzo. Bywa, ze jednemu poświęcam za dużo uwagi, ale innym razem on być może ma deficyt. Inaczej się nie da w wielodzietnej rodzinie. A moja wielodzietna jest już konkretnie. Ważna jest miłość a szczególnie Miłość.
    Jeszcze raz dziękuję Ci za każdy Twój wpis. Piszę mało, bo czasu mało, ale ZAWSZE i z wielką przyjemnością czytam. Ściskam ciepło.
    Joanna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A jednak zerknęłam. Widzę tu po prostu dużo jadu. Dlaczego się komuś odbiera prawo do bycia szczęśliwym po swojemu. Jako osoba dorosła, dojrzała nie zaglądam na blogi, które mnie drażnią. I to proponuję wszystkim.
      Zastanowiło mnie jak łatwo można pod hasłem "zdenerwowanie i głośno" podpiąć - bicie, poniżanie etc. Nie wiem skąd??? Bo rodzina wielodzietna??? Powiem tak: każdy niezależnie z jakiej rodziny pochodzi ma na swoim koncie jakieś traumy. Ważne by przekuł je w sukces. Ludzi dających świadectwo jest całe mnóstwo. Mi w tym momencie przychodzi do głowy Kuba Błaszczykowski, bo to co on przeżył to nie klapsy i wyzwiska.
      To tak pokrótce, bo jak pisałam czasu brak. Ściskam ciepło, nie poddawaj się w pisaniu. Zawsze znajdzie się kto zionie jadem. Ważne by się od tego odciąć.

      Usuń
    2. U mnie też czasu brak i nie zawsze mogę pisać/odpisać. Tym bardziej Tobie bardzo dziękuję że znalazłaś trochę czasu, żeby tu tyle napisać ;) Mam nadzieję że u Was wszystko ok. I że kiedyś będziemy równie konkretnie wielodzietni jak Wy ;) (btw. dziś śniło mi się, że adoptowaliśmy bliźniaki... obudziłam się zmęczona, ale nawet żal mi było, że ci chłopcy byli tylko snem :))
      Ściskam całą gromadkę :))

      Usuń
  5. Jak mi się treści na blogu nie podobają, po prostu na niego nie zaglądam i nie katuję się. Chyba zwykła ciekawość pcha dalej niektórych na strony, które tak ich męczą. Twoja do takich nie należy i pisałam już nie raz, że z przyjemnością do Was zaglądam. I wynoszę tylko pozytywne wrażenia. A w każdej rodzinie, niezależnie od liczby posiadanych dzieci, są trudności. Ja jestem z tej małodzietnej, mam tylko siostrę, ale podejście mojej mamy do nas obu sprawiło, że teraz mam wielki problem z podjęciem decyzji o rodzeństwie dla Tygrysa. Ale swoje żale przepracowuję, a nie daję im upust na cudzych blogach.
    Uściski Rodiznko

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tygrysimy, o tym świadczy Twoja dojrzałość - przepracowujesz. Ściskam.

      Usuń
  6. Przeczytałam Wasze komentarze i tak się wzruszyłam, że nie wiem, co napisać :) Dzięki!

    OdpowiedzUsuń
  7. Też uważam, że nie warto przejmować się komentarzami trolli, bo wtedy tylko sprawiamy im satysfakcje. Pzodrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. Pisz, pisz Kochana, bo dajesz pozytywnego kopniaczka czasami nawet rodzinom 2+1 ☺ I pamiętaj, ze jeszcze się taki nie urodził, co by wszystkim dogodzil.. Nie warto się przejmować.

    OdpowiedzUsuń
  9. Spojrzałam dopiero teraz ze po moim komentarzu rozpętała się jakaś wojna pod ostatnim postem. Nie wiem dokładnie co tam za słowa padły ale dziękuję że usuwane takie idiotyzm. Nie przejmuj się tym co anonim piszą. Strasznie odważni są żeby się nie podpisać a swoją drogą jak ktoś obiecuję że czytać nie będzie a czyta to coś go jednak tu ciągnie. Gorąco pozdrawiam i mam nadzieję na spotkanie

    OdpowiedzUsuń