wtorek, 12 stycznia 2016

Wolność wewnętrzna.

Wtorek. Miało mnie dziś nie być w domu i już się cieszyłam na myśl o tym, że wrócę wieczorem do domu i nie będę musiała nic sprzątać. W nas najlepsza metoda na czysty dom - to wyjść z niego i wrócić późno, kiedy dzieci są już zbyt zmęczone, żeby zrobić mega bajzel. 

No ale plany mam małych dzieci mają to do siebie, że często ulegają zmianie :) Przeważnie z powodu chorób. Więc zamiast siedzieć u znajomej i patrzeć, jak bawią się nasze córeczki, jestem u siebie z Elusią i Maluszkiem. Chłopcy wrócą za parę godzin, a Krzysiek dopiero późnym wieczorem - pewnie dzieci już będą wtedy spać. Także zbieram siły, bo sama będę musiała się z nimi użerać w najgorętszej godzinie, kiedy wszyscy mają już dość, wrzeszczą, ryczą o byle co i trzeba ich położyć spać.

Ela właśnie skacze wokół mnie, a ja piszę i cieszę się, że dziś zdecydowałam się zrobić pizzę - zamiast stać przy kuchence (jak wczoraj, kiedy godzinę robiłam górę naleśników dla wszystkich, a kręgosłup coraz bardziej błagał o litość), mogę siedzieć i czekać, aż ciasto będzie dobre. Wtedy wrzucę ser i gotowe. Kocham takie dania.

Podczytuję sobie po raz kolejny "Matecznik" Agnieszki Grzelak. Fajne... O mamie czwórki dziewczynek. Codziennych domowych scenkach. Książka mocno autobiograficzna, jak mi wiadomo. Ciekawe, bo gdyby nie ta wiedza, byłabym przekonana, że autorka pisze o mnie... Ta sama potrzeba bycia samej ze swoimi myślami raz na jakiś czas. Ta sama wiedźmowata postawa, kiedy dzieci dają w kość. Ta sama niechęć do porządków. Nawet stosunek do podejmowania gości mam podobny - ja też wolę siąść na tyłku i gadać, niż biegać między pokojem i kuchnią, obsługując, donosząc jedzenie, pytając co chwilę czy ktoś coś chce (jak chce, to niech kurna poprosi albo sam się obsłuży - na szczęście większość moich znajomych wyznaje podobne zasady).

Krzysiek wczoraj zauważył, że dużo ostatnio czytam. To znaczy - więcej, niż zazwyczaj (czyli naprawdę duuużo). Fakt. Jak czytam, to nie myślę. Znaczy o przyszłości, o lękach. Jak by nie patrzeć, do czerwca będę żyć w zawieszeniu, nie wiedząc, co się stanie, jak się o skończy. Uciekam w książki i modlitwę. Jak tylko zaczynam się wieszać i snuć własne wizje, prędzej czy później ogarnia mnie niepokój. Brrr, za dużo doświadczeń, zbyt bogata wyobraźnia, no i ten strach przed szpitalem. Boże, prowadź...

Wczoraj przeczytałam po raz enty prawie całą książkę Ireny Chołuj "Urodzić razem i naturalnie". Znowu krew mnie zalała na wspomnienie scenek z porodów w szpitalu. Chciałabym rodzić w domu, gdybym miała przy sobie taką super położną, wyrozumiałą i delikatną, a jednocześnie doświadczoną. No ale nie mam. Tyle dobrze, że bogatsza w doświadczenia, nie dam sobą tak manipulować w szpitalu, jak za pierwszym razem (mój ostatni tryumf to odmowa założenia wenflonu - jak dobrze się rodzi bez igły wbitej nie wiadomo po co boleśnie w rękę!). O zgodzie na oksytocynę podaną bez potrzeby też nie ma co marzyć :P Nie mam zamiaru się mordować z mega skurczami tylko po to, żeby położna mogła szybciej odebrać poród i lecieć do kolejnego. Wrr.

Za mną intensywny weekend. Dużo spotkań i rozmów z innymi rodzicami małych dzieci. No i trochę lektury na temat wychowania. W sumie to zabawne, jak można mieć różne wizje macierzyństwa, rodzicielstwa w ogóle. Jak różne wizje tego, co powinna robić w domu kobieta (w skrajnych przypadkach - najlepiej wszystko, a i tak z poczuciem winy, że za mało). Hm. Wiele rzeczy mnie drażniło. Jakoś nie umiem słuchać/czytać spokojnie mamuś w moim odczuciu nadgorliwych. Rozprawiających godzinami na temat zdrowego odżywiania na przykład. Albo rygoru. Albo robienia porządków. Wiem, że każdy jest inny i one mają takie samo prawo się tym przejmować, jak ja mam prawo mieć to w dupie. I nikt tu nie jest gorszy. Ale mogę się zdystansować i nie porównywać z nimi. To jest to, o czym chciałam napisać, ale popłynęłam w inną stronę. Choć jak rzucam okiem na to, co dziś napisałam, to i tak przebija w każdym akapicie. Wolność. Nic nie muszę.

Mogę zjadać na śniadanie tony parówek i kanapek z dżemem razem z moimi dziećmi i nie czuć się winna, ze nie daję im ciemnego pieczywa i kiełków. Mogę mieć w domu artystyczny nieład (byle nie bajzel totalny, bo nie lubię), nie muszę dostawać zawału, kiedy cały dywan zasłany jest zabawkami. Nie muszę się czuć dobrze w wypacykowanych, lśniących domach (zawsze mnie drażniły, bo miałam wrażenie, że nikt w nich nie mieszka). Mogę się nie przejmować zdaniem rodziców moich i męża, bo to my kierujemy naszym życiem. Mogę nie pozwolić obcym ludziom wtrącać się na ulicy w moje życie i ostro reagować na zaczepki, po co mi tyle dzieci. Mogę być sobą. Każdy może być sobą. Wspaniałe, szkoda tylko, że większość z nas uczy się tego zbyt późno, albo wcale.

Chciałabym, żeby moje dzieci też to odkryły. Zależy mi na tym strasznie, choć boję się, że powielę schematy wyniesione z domu i dzieciaki będą się musiały tego uczyć wbrew mnie (nam), a nie dzięki mnie. No nie wiem, zobaczymy. Tego im życzę - żeby miały wiarę, radość życia i tą świadomość, że mogą być sobą. I są akceptowane i kochane takie, jakie są.

24 komentarze:

  1. Tak czytam i czytam i dostrzegam między wierszami bardzo duże obawy. Ja wiem, każda z nas je ma czy miała będąc w ciąży, jakby to normalne, ale powiedz mi Rivulet, czy tymrazem nie są one większe niż dotąd? Tak to odbieram, choć może błędnie. Trzymam kciuki aby były bezpodstwane i wszystko poszło idealnie, tak jak sobie wymarzysz :)
    Podziwiam za odwagę, ja chyba nie odważyłabym się na poród w domu, nawet z najlepszą położną - miałam to szczęście przy wszystkich swoich porodach trafiac na miłe położne i mimo bólu i ciężkości porodu, rodziłam z większym spokojem gdzieś tam z tyłu głowy, że jak coś, że gdyby coś nagle to jest to zaplecze obok, są lekarze, sprzęty itd I tak właśnie było z Tymciem, urodził się w pełni sił, wszystko pięknie, a wystarczyło kilka minut aby nagle takiego słabnącego cichutkiego zabrali mi natychmiast i polecieli na neonatologiczny..
    Uśmiałam się z tego sposobu na porządek w domu ;) coś w tym jest, choc zanim my z niego wyjdziemy, to mam wrażenie, ze zdąża przejśc już jakieś tornado przez niego :) Ale to zapewne dlatego, że ja jednak lubię takie wypacykowane, wysmakowane, dopieszczone domy, zawsze o takim marzę pieczołowicie dążąc do tego, ale to jest jednak spore wyzwanie przy dwójce małych dzieci, wiesz o czym piszę :) Ale się rozpisałam, Tolcia śpi obok na kanapie, zasnęła podczas gdy czytałam jej książeczkę, więc sobie korzystam z tej chwili ;)
    Narobiłaś smaku tą pizzą :)
    Ściskam i brzusio pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, obawy nie są większe niż zwykle - w każdej ciąży się boję o dziecko, a już przed badaniem to mi się stres nasila maksymalnie (mam badanie w czwartek). Za bardzo mi zależy, żeby się nie przejmować ;)
      Ja wspomnienia ze szpitala mam fatalne, chociaż porody i tak spokojne były w porównaniu z historiami, które słyszałam/czytałam. Po prostu nienawidzę szpitali i nie uważam porodu zdrowej kobiety za coś, co trzeba robić wśród lekarzy, w tej atmosferze nerwowej, będąc pacjentką-przedmiotem, a nie kobietą rodzącą swój wyczekany skarb. No ale pewnie zacisnę zęby i znowu urodzę tam, oby się tylko udało szybko wyjść do domu :)
      Domek mój wymarzony to stara drewniana chałupa z werandą, ze starymi meblami, kolorowymi zasłonkami w oknach i poobijanymi kubeczkami w kuchni. Jestem wielbicielką wysłużonych sprzętów z duszą :) I najlepiej żeby za oknem jabłonie rosły i studnia była. Może na starość uda mi się tak zamieszkać? Wypacykowane domki - nie dla mnie :)

      Usuń
    2. Doskonale rozumiem, wielkie uf :) tak, wiem jak to jest, kiedy za bardzo zależy nam aby się nie przejmować ;) Kciuki trzymam, będzie dobrze!!

      Życzę Ci w takim razie, aby tym razem wspomnienia z porodówki były same wspaniałe :)

      Z domem - myślę, że szalenie by Ci się spodobało teraz na naszej drugiej działce, tam caaaała masa mocno wsyłużonych rzeczy ;) Ja lubię bardzo "wypacykowane", choć nie "laboratoryjnie nowoczesne" domy, takie z dusza, choć czasami jak przeglądam jakieś katalogi z domami, takimi wymuskanymi, czyściutkimi, to aż mnie skręca z zazdrości na ten idealny tam porządek, choć dobrze wiem, ze to tylko do zdjęcia i dla picu, ale jednak - wnętrzarstwo to moja pasja od zawsze, lekko nawet związana z moim wyuczonym zawodem, więc sama rozumiesz :)

      Usuń
  2. Pomodlę się za was, polecam wstawiennictwo św. Joanny Beretty Molli. W pełnej wolności oczywiście :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh modlę się do niej już od jakiegoś czasu :) dzięki!

      Usuń
  3. Coś w tym jest. Ja lubię żyć tak. Ktoś lubi inaczej. Ja mogę posłuchać poglądów innych niż moje, ale nie muszę. Mogę się z nimi zgadzać lub nie. Dopóki okazujemy sobie i bliźniemu szacunek. A nie włazimy w cudze życie z butami, dobrymi radami i swoim" ja wiem najlepiej".

    OdpowiedzUsuń
  4. U nas bałaganiarz jednoosobowy, ale też trzeba patrzeć pod nogi, zwłaszcza że przestrzeń mamy nie za dużą. Na szczęście już dawno wyleczyłam się z pedantyzmu. Chociaż wieczorem lubię ogarnąć, żeby chociaż przez te 2-3 godziny nie mieć oczopląsu.
    Tak naprawdę ilu rodziców, tyle metod, ale każdy stara się, jak najlepiej dla swoich pociech. Dla mnie ważne, żeby zachować zdrowy rozsądek. Od zjedzenia parówki raz czy dwa w tygodniu, nic złego się nie stanie. I bajka też nie zaszkodzi.
    Nie mam doświadczeń z położnymi i porodami, ale jedno jest pewne czy to w ciąży naturalnej, czy adopcyjnej, tak samo martwimy się o nasze dzieci.
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas okolice godziny 11 przed południem nazywam momentem perfekcji. Rano wstaję i sprzątam... Koło 11 jest super i robi się taaaaka przestrzeń, blaty w kuchni lśnią... A potem znowu wszystko błyskawicznie zarasta :D A wieczorem padam na pysk i już zostawiam generalnie porządki na rano. I tak w kółko...

      Usuń
  5. Będzie dobrze. Rozumiem strach bi też się bałam. Ale na pewno będzie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ten nasz mamino-ciążowy strach jest tak naturalny, jak oddychanie, ale mam wrażenie, że niektóre z nas jednak silniej go odczuwają. Ja mam zdecydowanie tendencje do nakręcania się, także czytanie, głównie w ciąży z Elizą, mi pomagało. Trzymam w takim razie kciuki za czwartek, żebyś wróciła z dobrymi wiadomościami.
    To fakt, tyle ile nas-mam, tyle różnych wizji, koncepcji. Każda z nas ma pewnie jakiegoś swojego "fioła". Grunt, to chyba dać żyć innym, nawet jeśli spoglądamy na Nich "lekko" zdziwieni :) I tak sobie myślę, może nieskromnie nawet trochę", że udaje mi się złapać taki zdrowy dystans. Staram się, żeby dziewczyny jadły warzywa i owoce, ale zdarza mi się ulegać i kupić im frytki i cheesburgera i nikt potem nie lamentuje :) Sprzątam, ale nie robię z domu muzeum i tak dalej, i tak dalej :)
    Wszystkiego dobrego dla Was :*

    ps. ta godzina, kiedy wszyscy krzyczą, ryczą i trzeba kłaść ich spać. Znam :( Nie lubię- zdecydowanie!

    OdpowiedzUsuń
  7. Zbyt często tu nie komentuję, ale chciałam powiedzieć, że czytam regularnie! :) I serce rośnie - bardzo lubię czytać Twoje wpisy!
    Oj tak, czytanie w ciąży świetnie działa "na głowę". Ja powinnam jeszcze wyłączać internet (jako że czytam głównie naukowo, notuję i... co chwilę zerkam na jakieś strony, które mnie nakręcają :D).

    A co do koncepcji wychowawczych... szczerze mówiąc raczej daleko mi do "perfekcyjnej pani domu i matki" i "daję żyć innym", ale jest jedno, co mnie wkurza bardzo w podejściu do dzieci: takie skrajne infantylizowanie, robienie z dziecka idioty. Bo on przecież nie rozumie to mówmy do niego monosylabami. Grrr... Tępię to (czyt. zwracam uwagę) u bliskich, co do innych - tylko gotuję się w środku (chyba, ze dotyczy to mojego dziecka - wtedy budzi się we mnie głęboko ukryta matka-terrorystka:D).

    Jeszcze jedno. Jak tak czytam, to myślę, ze nie masz się co martwić - Twoje dzieci na pewno odkryją tę wolność. Tak myślę.
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :))
      Hahah wkurza mnie to samo :D I traktowanie kilkulatków jak niemowlaczki, które się ubrać same nie umieją i którym trzeba czas organizować. Ech :)

      Usuń
  8. Ja myślę, że wenflon nie jest po to, aby udręczyć rodzącą kobietę, tylko, żeby można było pomóc jej i dziecku maksymalnie szybko, jak zajdzie taka potrzeba.
    Tak samo rodzenie w szpitalu - ile dzieci i matek zostało uratowanych dzięki temu, że w szpitalu na miejscu są lekarze i sprzęt, dzięki czemu można natychmiast pomóc i uratować zdrowie czy nawet życie.
    A wiadomo, że nie da się przewidzieć, co wydarzy się w czasie porodu, nawet jak ciąża przebiega książkowo.
    Oksytocyna...tu też jest różnie. Przecież czasem poród trzeba po prostu przyspieszyć ze względów medycznych, gdy przedłużająca się akcja porodowa po prostu jest niebezpieczna dla dziecka bo np. spada tętno.
    Jeśli chodzi zaś o zdrowe odżywanie...W pierwszych latach życia dziecka kształtuje się metabolizm na całe życie, a także nawyki żywieniowe. Od tego zależy zdrowie dziecka. Wiadomo, że nie można wpadać w obsesję, że np. świat się skończy, jak dziecko czasem zje parówkę, frytki, czy słodycze, no ale chodzi mi jednak o to, że zdrowe żywienie jest jednak ważne... Tak samo dla kobiety w ciąży - od tego zależy przecież zdrowie tego kształtującego się maleńkiego organizmu...
    Życzę Ci spokojnej ciąży i szczęśliwego porodu. Na pewno tak będzie i za kilka miesięcy będziesz tulić swoje Maleństwo :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego pisałam o oksytocynie podanej bez potrzeby. Wiadomo, że jak trzeba, to trzeba. Problem w tym, że nieraz najprostszy przypadek się niepotrzebnie komplikuje i tam, gdzie kobieta spokojnie może sobie poradzić sama, utrudnia się jej życie takimi szpitalnymi wstawkami. Rutyna...
      Bez wenflonu rodziło się super i jednak sądzę, że w razie czego można go szybko założyć, a nie kłóć na wstępie i jeszcze potem kroplóweczki podawać nie wiadomo po co przy normalnie przebiegającym porodzie. Cały czas mam na myśli sytuację nie odbiegającą od normy. Przecież nie każdy poród to zagrożenie życia.
      Moje dzieciaki uwielbiają owoce, warzywa, w sumie to wszystko jedzą. Pracowałam w sklepie ze zdrową żywnością kilka lat, także wiem coś na ten temat. Ale staram się nie wpadać w skrajności, bo klienci którzy z odżywiania zrobili sobie niemal religię, doprowadzali mnie do szału. Nie żyjemy na ekologicznych marchewkach i czasem na fryty do KFC lubimy wyskoczyć :)
      Dzięki, pozdrawiam!

      Usuń
  9. jak ja czuję całą sobą Twój strach! Chyba pozostałości mojego jeszcze się błąkają po zakamarkach ciała. Zaszłam w ciążę bez ostrzeżenia w wieku 39 lat po dwudziestu latach bezpłodności. Strach towarzyszył mi całą ciążę. Poród miałam wywołany Oxytocyną więc w mega skurczach ale wspominam go najpiękniej na świecie. Miałam swoją położną pod której opieką byłam juz w końcówce ciąży i to Ona odbierała poród. To, że była z nami ta własnie, znajoma można powiedzieć, osoba bardzo pomogło mnie i mężowi w poczuciu bezpieczeństwa. Dzieki temu uniknęłam szpitalnego stresu i strachu, który spowalnia i zakłóca naturalny poród.
    W czwartek będę Was wspierała modlitwą.
    Daj znać jak już będziecie po badaniach :)
    Serdeczności:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. :) Fajnie, mam nadzieję że sama trafię na dobrą położną - na trzy razy, raz mi się udało ;P
      Dzięki, napiszę co i jak.

      Usuń
  10. Rozumiem Twoje obawy. A nie ma u Was szpitala, który realizuje projekt "Rodzić po ludzku"? Ja w takim rodziłam, moje znajome mi poleciły. Wszystko wspominam tak miło, że aż trudno uwierzyć, że była to porodówka. Zwykły szpital, ale ludzie, lekarze, położne i pielęgniarki jak anioły. Przychodzili pytać o samopoczucie, czy w czymś pomóc, z cierpliwością i uśmiechem odpowiadali na pytania. Szkoda, że w innych szpitalach człowiek musi w takim dniu przejmować się jakimiś fochami lekarzy..
    Fajnie napisałaś o tej wolności, ja często o tym zapominam i przejmuję się jakimiś pierdołkami...
    A "Matecznik" też muszę sobie sprawić :)
    Byle do czwartku! Powodzenia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, to jest Kraków - szpitale już po remontach, warunki super (w sensie wystroju, sprzętów itd), szkoda tylko, że lekarze i położne różni. Można trafić na kogoś super, ale po trzech porodach i licznych badaniach szpitalnych w trakcie ciąż wspomnienia mam bardzo złe. Więcej było osób bez powołania niż takich, co są tam dla pacjenta.

      Usuń
    2. Ech, i chyba to jest właśnie zmorą obecnych czasów, nie tylko w Krakowie- szpitale po remontach, wypasione sale, wszystko piękne, nowe, kolorowe... A personel? Tak jakby świat stanął w miejscu. Ja czasami wręcz mam takie wrażenie, że Oni całymi sobą chcą pokazać, że działania Fundacji Rodzić Po Ludzku mają w głębokim poważaniu i nikt Ich nie będzie uczył, jak traktować pacjentkę. Przecież Oni to wiedzą lepiej.

      Usuń
  11. Piękne refleksje słuchaj... Ile ciepła, spokoju i dojrzałości z tej notki przebija. Tylko tak dalej... O siebie i rodzinę nic się nie bój - zaufaj Bogu, samej sobie i najbliższym :) Wszystko będzie dobrze, bo być musi!

    Ściskam Was wszystkich mocno! :)

    OdpowiedzUsuń
  12. Dobrze to napisalas-nic nie musisz.A tym co zaczepiaja na ulicy zdecydowanie sie nie daj ;) Wysylam moc modlitwy aby wszystko ulozylo sie dobrze.

    OdpowiedzUsuń
  13. A mogę spytać w którym szpitalu rodziłaś i teraz będziesz rodzić? Ja słyszałam wiele dobrego o Żeromskim i zaczęłam tam teraz szkołę rodzenia. Po pierwszych dwóch spotkaniach położne wydają się spoko, z przekonaniem mówią o nowoczesnych standardach opieki okołoporodowej. Jeśli to, co mówią, realizują naprawdę na sali porodowej, to myślę że można tam rodzić. Ale przekonam się o tym dopiero w kwietniu. :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  14. Mam podobny stosunek do porzadkow. ;) Chociaz przyznaje, ze raz na jakis czas cos mnie trafia i mam ochote wypierdzielic 2/3 zabawek. Po chwili mi jednak przechodzi i akceptuje dom takim, jakim jest przy dwojce maloletnich Potworkow. ;)

    A nie rozwazalas porodu w domu, skoro tak bardzo nie chcesz rodzic w szpitalu? To chyba bardziej "moda" zachodnia, ale jestem pewna, ze i w Polsce daloby sie to zorganizowac. Jesli poprzednie 3 porody przebiegly bez komplikacji, to czemu nie?
    Mojego kolegi z pracy zona urodzila w domu obie ich corki i bardzo sobie chwalila. Podziwiam ja, ze zdecydowala sie rodzic w domu pierwsze dziecko, bo jednak to pewna niewiadoma. Przy drugim juz wszyscy wiedzieli, ze rodzi szybko (jej maz ledwie zdazyl dojechac z pracy; wszedl do domu akurat kiedy juz wypychala mlodsza core na swiat :D), wczesnie, bo okolo 37-38 tygodnia i drobne dzieciaczki (2.5 kg). ;) Jej historia dala mi do myslenia i w pierwszej ciazy duzo czytalam o porodach domowych. W koncu jednak (na szczescie) stchorzylam. Moje oba porody byly z komplikacjami, nie mowiac juz ze obie ciaze przenosilam i byly wywolywane. A drugi skonczyl sie pilna cesarka. Gratulowalam sobie wiec, ze jednak wybralam szpital. :) Jesli dane bedzie mi kiedys rodzic trzecie to tylko w szpitalu. Zreszta, tutaj opieka okoloporodowa jest super, nie moge narzekac. :)

    OdpowiedzUsuń