poniedziałek, 20 czerwca 2011

Bita śmietana, burza i bociany.

W sumie miałam to pisać wczoraj, ale rozbolała mnie głowa :P (no cooo...). A notka będzie radosna.

Zdaliśmy tydzień temu egzaminy (na 5, haha, jak to nazwała Al - katolickie kujony :P). No i mamy teraz luzik, co tydzień nasz weekend będzie się składał z 2 dni, w co do tej pory nie możemy uwierzyć. Wzięliśmy się więc za odpoczywanie pełną parą, bo ostatnio to tylko sajgon był i życie z dnia na dzień.

A teraz... Wieczorem filmy przy lodach z bitą śmietaną. Btw zauważyłam, że bita śmietana wywołuje u mnie ten sam efekt, co gorący prysznic - totalny relaks... Znaczy nie sama, ale np. z kawą albo lodami. Echhh. Spacery, czytanie ulubionych książek (a nie wymuszonych). Kupiłam sobie nowego Pratchetta i niestety już został przeczytany, no ale :) O czarownicach, więc mogłam sie znowu utożsamiać z Nianią Ogg. I ta jej część we mnie się dziko uśmiecha, kiedy patrzy na tytuł tej notki i myśli: gra wstępna, seks i owoce xD Ale notka nie o tym :P

W zeszłym tygodniu byli teście i przywieźli dwa koszyki truskawek. Też już zostały zjedzone, ale - matko, jakie czasami życie jest smaczne...

Wczoraj wieczorem była u nas mega burza, a po niej jeszcze wyszło słońce, po raz pierwszy chyba tego dnia. Swoją drogą siedzenie w domu, kiedy burza szaleje za oknem, jest cholernie przyjemne. Poszłam z Gabrysiem na spacer jak się już rozjaśniło i było niesamowicie. Kolory takie świeże, jak przy stworzeniu świata. Słońce było już dość nisko i rzucało ostre światło. Wszystko było mokre i pachnące. Jaskółka śmigała koło nas nisko, tuż nad kałużami - jeszcze nie widziałam czegoś takiego. A potem przejechaliśmy obok komina z bocianami (stara chałupa została zburzona, ale zostawiono komin, bo jest na nim bocianie gniazdo). I akurat jeden z bocianów (cały jeszcze zmierzwiony i ociekający) sfrunął nam przed nosem dosłownie i poleciał w łąki, pewnie zapolować. Niesamowity widok, aż mnie ciarki przeszły. W ogóle jest coś takiego w locie bocianów i łabędzi, że poezja przy tym wymięka. No piękne to było. Jeździliśmy jeszcze godzinę uliczkami. A co jakiś czas musiałam się zatrzymać i przenieść jakiegoś ślimaka na drugą stronę ulicy. Tak już mam od dziecka - nienawidzę widoku rozdeptanych ślimaków i je przenoszę. W ogóle jak dla mnie to ślimaki sa słodkie i milutkie :P

Tak to piszę i czuję, jakie to niemodne i mało stylowe tak się zachwycać wszystkim. Well, mogłabym tu napisać, że wszystko jest do dupy i że świat jest smętny. Może byłoby to wzniosłe i dorosłe, ale ja wcale tak nie myślę. I jak przeżywałam to wszystko, jadłam te truskawki i bitą śmietanę, słuchałam odgłosów nadchodzącej burzy na schodach z książką na kolanach, czułam zapach mokrych lip, patrzyłam na wyprane po burzy ptaki - to czułam się przytulana i kochana i wiedziałam, że to Bóg jest taki dobry i chce, żebym się cieszyła tym wszystkim. Bo ja zawsze mam wyrzuty, że nie powinnam się cieszyć (schizy wyniesione z domu między innymi). Ale będę się cieszyć, bo On tego chce. I to jest dla mnie dobre. W ogóle warto zostać w środku gdzieś tym zdziwonym i zachwyconym dzieckiem. Przede wszystkim dlatego, że dziecko zawsze ufa, że będzie dobrze. I to jest ta właściwa droga.

A teraz - czekam tylko na góry... Czuję, że już niedługo się w nie zanurzę.



Już nie znikną góry z twoich wspomnień,

oczy ikon, nieprzebyty szlak,

szumu jodeł nie da się zapomieć,

będziesz do nich wracał w swoich snach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz