poniedziałek, 20 grudnia 2010

Oby do Wigilii...

Im blizej do swiat, tym bardziej jakos jestem nerwowa i czuje, ze potrzebuje pomocy i reanimacji z Gory. Mam nadzieje, ze te swieta beda tak samo mocne, jak poprzednie... To one sprawily, ze cos sie we mnie zmienilo i zaczelam myslec z nadzieja o byciu matka, a nie jak poprzednio ze strachem. To wtedy snilo mi sie, ze trzymam juz Malenstwo na rekach. A ono dopiero roslo we mnie... Minal rok, Gabrys jest juz z nami i wszystko zmienilo sie na lepsze. Nigdy nie zapomne tamtych trzech dni.

W kazdym razie sytuacja przedswiateczna po ludzku nie jest rozowa. Ja dalej chora. Wilkolak wlasnie lezy w goraczce (znowu...). Gabrys cos ostatnio z brzuszkiem ma problemy i zalatwial sie tylko po czopku :( Jak jutro nic sie nie zmieni, to ide z nim do lekarza. Mam nadzieje, ze to tylko zaparcia, a nie jakis feler jelit czy cos... Moja mama ma grype zoladkowa i boi sie, ze zarazi tez tate i Kisiela. Wigilia pod wielkim znakiem zapytania... W dodatku obie babcie nie chca sie spotkac. Jedna jest obrazona od mojego slubu, ze nie zaprosilam gosci, ktorych chciala (jakas daleka rodzina, przed ktora chciala sie pokazac...) i twardo stalam przy swoim (tylko najblizsi). Druga jest obrazona od... slubu mojej mamy (to jej mama), ze w ogole smiala sie wyprowadzac z domu i nie pomaga jej w codziennych pracach (czyli nie dopuszcza mysli o tym, ze mama ma swoja rodzine, choc minelo juz... no bedzie 26 lat za pare dni). Wstyd mi to pisac, wstyd mi za nie, ale tak jest. Mam nadzieje, ze ja bede inna babcia, o ile bede miec wnuki...

Dom nie posprzatany, bo nie mam sily i staram sie skupic na obowiazkach zwiazanych z Gabrysiem, gotowaniem obiadu dla nas itede. Choinki dalej nie mamy. Mial kupic Wilkolak jutro, ale do tego musi byc zdrowy, a on dzis z pracy ledwo do domu dotarl. Jedzenie miala przygotowac mama, ale lezy. No i to tak... Niestandardowo w tym roku :P

Na szczescie w niedziele poszlam do tutejszego kosciola na msze (blisko to chodze ile razy chora jestem) i bylam u spowiedzi wreszcie. Wiec przynajmniej w srodku mam posprzatane :)

W niedziele odwiedzilismy na chwile moich rodzicow i zgralam sobie troche mojej muzyki. Wlasnie slucham Secret Garden, Loreene McKennitt, Narsilion i inne piosenki, za ktorymi tesknilam. Ech... Moje chlopaki juz spia, choc dopiero po 20tej, a ja probuje zebrac mysli.

A to zmeczenie, o ktorym wspominalam na poczatku... Coz, od paru dni jakos zaczelam sie schizowac, ze nie jestem dobra mama dla Gabrysia, ze zle go wychowam itp... Ze go skrzywdze, ze denerwuje sie, kiedy krzyczy. Martwie sie, zeby nie wyrosl na egoiste, jak to pierwsze, wyczekane dzieci czesto maja. Martwie sie, ze mnie zdominuje i bedzie rozkapryszony. Moze martwie sie na wyrost, bo do tej pory byl spokojny, tylko ostatnie dni nerwowe i wrzeskliwe, moze przez ten brzuszek. Ech zmeczona jestem, oby do swiat...

No i poruszyla mnie wspomniana ostatnio historia malej Laury. Dziewczynka urodzila sie miesiac po moim synku. Dobrze, ze ma rodzicow, ktorzy o nia walcza - najbardziej utkwil mi w pamieci fragment bloga, w ktorym mama Laurki pisze o ciezko chorych dzieciach, ktorych rodzice je zostawili, jak leza same i placza, a nie ma nikt ich przytulic. W tym momencie sie rozplakalam, bo ich zal mi najbardziej. Nie wiem, jak mozna zostawic wlasne dziecko... I jestem wobec ich cierpienia bezradna, choc chcialabym im pomoc. Ale jesli tylko bede miec okazje, to pomoge - bo nikt mi nie gwarantuje, ze Gabrys zawsze bedzie zdrowy, albo ze kiedys nie urodzi mi sie chore dziecko. Te chore sa takim samym skarbem, jak zdrowe i trzeba o nie walczyc. W dalszym ciagu pamietam slowa pewnej ginekolog, o tym jakie to dobre sa badania prenatalne i jak mozna usunac chore dziecko. Po moim trupie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz