niedziela, 10 października 2010

Niedzielne wynurzenia.

Przeżyłam właśnie najazd teściów. Znaczy przyjechali dziś po południu, pobawili się z wnuczkiem i przed chwilą pojechali. Hm. Dobrze jest mieszkać z dala od nich i od rodziców :D

Nie żebym tak naprawdę miała coś przeciwko jednym i drugim (poza tym że zdecydowanie nie zgadzam się z ich światopoglądem i mam zamiar inaczej ułożyć sobie życie). Chciałabym dla nich dobrze i żeby jakoś dogadali się wreszcie ze sobą i z Bogiem. A jednocześnie najlepiej mój stosunek do nich określa cytat rabina ze "Skrzypka na dachu": "Boże, błogosław cara i zachowaj go - jak najdalej od nas..." ^^

Wystarczy, że przekroczy się limit mojej wytrzymałości (czyli jakieś parę godzin) i już mam ochotę ich zamordować i wyjechać na drugi koniec świata. Bo potrzebuję wolności, a ta miłość była zaborcza (i zabójcza) i zbyt długa obecność (przemieniająca się we wszechobecność) wywołuje u mnie nawrót nerwicy i depresji. Nie żartuję. I działa to z obu stron, bo stosunek teściów do Krzyśka zbyt przypomina mi własną historię i walkę. Blah.

Naprawdę jestem wdzięczna Bogu za to, że możemy mieszkać sami i sami wychowywać Gabrysia - bez słuchania dobrych rad i pouczeń. Bo prędzej czy później doszłoby do morderstwa, a Krzysiek musiałby mi posyłać paczki do więzienia :P

Jakoś ostatnio byłam parę razy u moich rodziców i też muszę sobie zrobić przerwę. Akurat musiałam załatwić parę spraw i odebrać ubranka, które kupili małemu (super kombinezon na zimę między innymi). I było dobrze, ale pod koniec też miałam już dość. Takie widzenie się raz na minimum trzy tygodnie jest w sam raz dla mojego zdrowia psychicznego.

Poza tym, jak ostatnio gdzieś przeczytałam - królowa jest tylko jedna. O ile obecność taty i teścia jest neutralna i wzrusza mnie ich podejście do małego, o tyle przebywanie z mamą jedną lub drugą przez czas dłuższy zaowocować może tylko jakimś konfliktem. Niech sobie rządzą u siebie w domu, na zdrowie - ale ja chcę być z dala od tego.

Uff, ulżyło mi. Dobrze mieć miejsce, gdzie można to wszystko z siebie wyrzucić...

A co poza tym? Zrobiłam sobie tygodniową przerwę od kompa i muszę tak robić częściej - wreszcie miałam czas na wszystko. Na jedzenie, sprzątanie, zrobienie obiadu, spacer z małym. Wreszcie mogłam spokojnie czekać na powrót Krzyśka z pracy, bez schizów, że nie zdążyłam dla niego zrobić czegoś, co chciałam. Nie dlatego, że musiałam, ale właśnie chciałam, żeby zrobić mu przyjemność. Nawet, gdyby miał tego nie zauważyć, bo były to rzeczy tak drobne.

Gabryś skończył już cztery miesiące i jest uśmiechniętym, rozgadanym skarbem, którego spojrzenie mnie w dalszym ciągu rozwala :) Wprawdzie nie umie jeszcze siadać ani chodzić (choć chciałby już biegać...), to podtrzymywany za rączki potrafi "przejść" jakiś odcinek, przestawiając nóżki. Bawi się już zabawkami, wkładając je do buzi i miętosząc w łapkach. Generalnie bystry z niego skubaniec i jestem z niego dumna. Nigdy nie sądziłam, że będę kiedyś matką i że będę się tak chwalić osiągnięciami swojego dziecka, ale jak widać to nieuniknione ;) Notujemy jego osiągnięcia w specjalniej książeczce, którą mały dostał od Alnilam. I generalnie z dnia na dzień mamy coraz lepszą zabawę, a szpitalne stresy odeszły w niepamięć - kiedy to było...

Był taki czas, kiedy myślałam, że jestem znowu w ciąży - nagle skoczyła temperatura i utrzymywała się jakiś czas. Bo ja wprawdzie obserwację siebie prowadzę, ale niczemu nie zapobiegam :P Tydzień miałam takiego zawiasu, zastanawiając, się, czy jesteśmy już w czwórkę. I z jednej strony zonk, czy nie za wcześnie, z drugiej już się zaczynałam na to nowe dziecko cieszyć. Po zrobieniu testu ciążowego okazało się, że nic z tego, musiałam się lekko podziębić czy coś. I znowu z jednej strony ulga, że jeszcze nie czas na mdłości i brzuch, a z drugiej czegoś mi było żal. Ale to doświadczenie sprawiło, że jakoś zrobiłam w świadomości miejsce temu drugiemu dziecku, które może Bóg zechce dać w swoim czasie. Kurcze chciałabym mieć tak z sześcioro dzieci :D Zresztą będzie jak Bóg da, nie ma co wybiegać.

I tak to tupta :) Kończę, bo mi się spaghetti rozgotuje (nie ma jak zdrowa kolacja :P słyszałam, że niektóre karmiące kobiety stosują jakieś diety, ale my od początku jemy co chcemy... i żyjemy). Ciao!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz