czwartek, 26 sierpnia 2010

Czasem słońce, czasem deszcz.

Nie wiem, czemu w tytule nawiązuję do jednego z najgorszych filmów, jakie miałam okazję oglądać :P

Może dlatego, że czuję się tak właśnie... Niewyraźnie jakoś.

Czasem staje się dla mnie jasne, że dalej jest we mnie gdzieś ta sama mała, wystraszona dziewczynka, która ma ochotę się schować przed ludźmi w szafie. I byle głupie zdarzenie może ją obudzić. Nie wiem wtedy, czy zacisnąć zęby i udawać twardą, czy po prostu się rozpłakać. Muszę tylko uważać, żeby przy Gabrysiu być spokojną. Nie chcę przerzucać na niego swoich schizów. Mój kochany Skarb :* (właśnie śpi)

Zwlokłam się dziś dzielnie rano, mimo cholernego niewyspania i pojechałam do przychodni na badania. Na miejscu okazało się, że mnie nie przyjmą, bo nie mam nowego zaświadczenia o ubezpieczeniu (ma je szef...) i generalnie im rybka, że przytaszczyłam się z małym dzieckiem. Nie wiem, takie sytuacje mnie rozwalają zawsze, cholerne urzędowe zasady jakieś, przez które tak łatwo można człowiekowi zamknąć drzwi przed nosem. Wracałam na piechotę, bo nie miałam ochoty już patrzeć na ludzi. Spacer trwał ponad godzinę. Niestety na czczo, bo rano nie miałam czasu zjeść śniadania :P Ale dotarliśmy szczęśliwie do domu, zaliczając pit-stop na karmienie małego i zakupy.

Siedzę ostatnio w domu i nic mi się nie chce... Wszystko wydaje się takie jałowe, bo mam wrażenie, że co nie zacznę, to Gabryś się obudzi i nie skończę i tak. A poza tym każda wolna chwila droga. Mam wrażenie, że jestem rozczarowaniem dla Krzyśka i nie spełniam standardów idealnej żony, która w domu pucuje, gotuje i co tam jeszcze robi... Może by tak nie było, gdyby nie parę przesłanek typu :"Byłem dziś na ciebie zły za niepozmywane naczynia, ale już mi przeszło". On nawet nie reaguje od razu, tylko później, a ja mam przez to schiza, że tylko mi się wydaje, że jest ok. Nie jestem w stanie być taka, jak on chce. A jednocześnie bardzo go kocham i tęsknię za każdym razem, kiedy wychodzi do pracy. Najfajniejsze są weekendy, bo jesteśmy wreszcie razem :)

Najchętniej to brałabym tylko małego do wózka i szwędała się po bezdrożach. Tak bardzo brakuje mi wakacji po stresach tego roku... W dodatku ciągle wisi nade mną widmo mamy, z którą się mimowolnie porównuję i czuję się beznadziejna. Nawet, jeśli wiem, że jesteśmy inne i nasze historie też. Że Bóg mnie nie obwinia za to wszystko, tylko rozumie...

Bosh, ale marazm. Whatever, stwierdziłam, że wolę być szczera i nie zgrywać herosa, tylko mówić o swoich strachach come sempre... W każdym razie lekiem na wszystko jest widok Gabrysia uśmiechającego się i zadowolonego, albo śpiącego spokojnie. To naprawdę cud, że mogę tego doświadczać i opiekować się takim Maleństwem. Tak chciałabym, żeby był zdrowy (ostatnio trochę go męczy ulewanie znowu i w brzuszku mu się wszystko kręci, a ja nie mogę patrzeć, jak go boli...), rósł sobie. Mama zawsze powtarzała, że najważniejsze to być dobrym człowiekiem. Ja chciałabym, żeby był dobrym chrześcijaninem. Żeby miał własną relację z Bogiem i żeby On go prowadził. I takie mam pragnienie, nietypowe w naszych czasach :P

Zamieściłam galerię zdjęć Gabrysia po prawej :) Enjoy...

Co by nie było, będzie dobrze. Jak zawsze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz