środa, 28 października 2020

Zimorodek :)

(fot. z wikipedii)
Taki trudny czas. Żonglerka zajęciami. Gabryś siedzi pół dnia przed kompem nad lekcjami. Pozostali jeszcze jeżdżą, pytanie jak długo. Krzysiek też się zaszywa na 8 godzin z laptopem. Niby jest, a go nie ma. Za to cisza musi być, żeby im nie przeszkadzać. Pacyfikuję Miśka, próbuję jakoś ogarnąć system.

Gdzieś w żołądku supeł, bo jednak nerwy. Najchętniej wyjechałabym gdzieś do jakiejś chaty w lesie i schowała się tak na końcu świata w drzewach, żeby nie słuchać, nie patrzeć. Woda ze studni, piec opalany drewnem, zabawa z siekierą na pół dnia, żeby wyczyścić umysł. Ale są dzieci, mają szkołę, więc trzeba być i mieć oczy otwarte. Ech.

Dziś podczas spaceru z Miśkiem, gdy nagle nerwowym zygzakiem wymijałam pełznącą dżdżownicę, dotarło do mnie, że może w tym problem. Że dla mnie od zawsze było oczywiste, że żywemu trzeba pomóc, nie niszczyć. I tak jak podczas deszczu każdego napotkanego ślimaka przenosiłam w trawę będąc małą dziewczynką (jeśli tylko mam chwilkę, robię tak nadal), tak teraz gdy jestem dużą dziewczynką, dostaję mdłości na samą myśl o aborcji? Może to też jest tak, że jedni nie mają oporu przed utopieniem kociaka albo wyrzuceniem psa z pędzącego samochodu... A dla mnie pozbywanie się dziecka to trochę tak, jakby się dostało chomika na urodziny i nie chciało nim zająć. Więc zamiast oddać w dobre ręce, wrzuca się go do pełnej wanny razem z włączoną suszarką. Czy coś takiego.

No nie ogarniam tego wszystkiego. Profanacji kościołów też nie. To jakby podczas urodzinowego przyjęcia (no bo powiedzmy, że czymś tak uroczystym jest msza św.) kopniakiem rozwalić tort i napluć w twarz jubilatowi. Tak to odbieram. Przykro.

Ale tak na pocieszenie - pisałam nie raz, że na doła najbardziej pomaga mi przyroda i że często mam wrażenie, że Pan Bóg przemawia przez nią. No i wczoraj, gdy szłam po dzieciaki, nagle nad rzeką mignął mi niebieski kształt. Gigantyczny zmutowany koliber?! Nie, zimorodek :) Pierwszy raz w życiu widziałam. A dziś ujrzałam znowu. Pewnie ma blisko gniazdo. Tuż koło naszego domu! Nie dość, że pełno tu jeży i wiewiórek, że czasem sarny, że bażanty i bociany, a w pobliżu też bobry - to jeszcze zimorodek! Lubię naszą okolicę :D

I tak dzięki ślicznemu niebieskiemu ptaszkowi śmigającemu nad pobliską rzeczką, poczułam się przytulona. Co by się nie działo, świat pozostaje piękny i jest się czym zachwycać. Na szczęście!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz