wtorek, 5 maja 2020

Po majówce. Zaproszenie na wykład.

I było zielono :) To w czwartek, okolice Tenczynka.

Za nami zimna i deszczowa majówka, spędzona głownie w kuchni (miałam wenę i poszalałam przy garach, nawet gołąbki zrobiłam) ;) oraz przed komputerem. Mimo e-lekcji dzieciaki tak mało czasu spędzają przed ekranem, że w weekend dostali pozwolenie na oglądanie jednej bajki za drugą (nie ma jak wspólne wzruszanie się przy "Stuarcie Malutkim").

A dziś ubrali się ciepło i wybyli na podwórko zaraz po odrobieniu porannych zadań, chociaż jest zimno i pochmurno, a rano lało jak z cebra.

Dużym plusem kwarantanny w naszym wydaniu jest to, że dzieci są zdrowe. Zwykle o tej porze co chwilę przynosili jakieś wirusy i bakterie z placówek, no i bujaliśmy się z chorobami. W tym roku od czasu, gdy wyleczyliśmy końcem marca katary, nic nam nie jest ;) W dodatku dzieciaki większą część czasu spędzają na świeżym powietrzu, w tym samym miejscu co prawda, ale dla nich i tak wystarczy. Szaleją, biegają, grają... I są zdrowi. Jeszcze chyba nie było takiej wiosny, żeby kwiecień minął nam bez odwiedzania apteki i wydawaniu fortuny :P

Także tego... ale tęsknimy za szkołą i przedszkolem. Ja też, brakuje mi spotkań z ludźmi, nawet z innymi rodzicami przy okazji odbierania dzieciaków... Albo wyskoku na kawkę z kimś lub do kogoś, gdy pociechy są w placówce. Ech.

Nic to, pewnie przyjdzie kiedyś czas, że wrócimy do normalnego życia sprzed wirusa. Na razie trzeba wytrzymać. I tak wolę to zamknięcie w domach, niż traumę jaką mają Włosi, Hiszpanie, czy mieszkańcy Nowego Jorku... O głodujących podczas kwarantanny biedakach na przykład w Boliwii nie wspomnę. Oni mogą narzekać, ale my?

Wczoraj wymknęłam się na chwilę z domu w maseczce. Ze zdziwieniem patrzyłam na kwitnące kasztany i akacje. Zwykle o tej porze każdego dnia spacerowałam taką trasą, żeby móc się nimi zachwycać. A teraz zupełnie o nich zapomniałam :) Miło było sobie przypomnieć, że są i kwitną tak samo jak zwykle.

Wróciłam ze spaceru z dwiema kupionymi po drodze roślinkami w doniczkach. Lawendę postawiłam na parapecie w kuchni, dla poprawy nastroju. A jaśminowca wkopałam do ogródka. Może przyjdzie czas, że będę patrzeć na kwitnący duży krzew i przypominać sobie ze zdziwieniem, w jakich okolicznościach został kupiony. Jako symbol nadziei na przyszłość. Taką bez strachu o bliskich. Może...

Zresztą, zawsze chciałam mieć w ogrodzie jaśminowiec :)

Na koniec baaardzo polecam i zachęcam do zgłaszania się po linka:

2 komentarze:

  1. Nie ma to jak zielony las i przestrzeń do biegania.
    Ale już wszyscy są duzi 🙂

    OdpowiedzUsuń
  2. Takich pozytywów jak ta notka, ta zieloność i cała Twoja rodzinka, teraz najbardziej nam potrzeba :) Super, że wszystko u Was dobrze, nawet mimo okoliczności.

    Pozdrawiam gorąco! :)

    OdpowiedzUsuń