poniedziałek, 9 września 2019

O zabieganiu i zatrzymaniu.

Kolejny deszczowy poniedziałek. Rano wyprawiłam swoją czwóreczkę w świat (im są więksi, tym bardziej przypominają narnijskie dzieci), ogarnęłam trochę dom po weekendzie, włączyłam zmywarkę, pralkę i suszarkę... i poszłam spać. Jak mogę, to korzystam, zwłaszcza że ze spaniem ostatnio kiepsko :P Co wieczór trzeba przy czymś usiąść, bo dla każdego z dzieci jeszcze czegoś do wyprawki brakuje, bo tu pan poprosił o to, a tu na liście nie zauważyłam jeszcze czegoś... No i słynna noc przed piątkiem, gdy szukałam klapków po całym domu, bo ułożyłam sobie wcześniej woreczki z rzeczami na basen dla chłopców (obaj mają w piątki lekcje pływania) i ktoś (pewnie któraś z dziewczynek) mi powyciągał niektóre elementy :P I czytam dużo wieczorami, żeby jakoś odreagować te wszystkie emocje... Rankiem przypominam zombie. No ale Michaś sypia jeszcze dużo, więc kładę się koło niego, wpatruję w spokojną buzię... i momentalnie odlatuję :)

Taki rozregulowany dzień plus smętna pogoda i cisza w domu - znakomita mieszanka, żeby wpaść w jesienny dołek. Tak jak słusznie mi wypomniała Agata, dopiero co pisałam, że jesień mi niestraszna. No pisałam :D To było takie chojrakowanie w stylu "a co mi tam, damy radę!". No cóż, póki co 1:0 dla jesieni :P Ja jednak wymiękłam. Mało tego, wiele moich przyjaciółek też. I to sprawia, że jest jeszcze bardziej szaro niż na zewnątrz. Brakuje kogoś, kto powie: "Będzie dobrze! Popatrz, jak pięknie kwiaty błyszczą w jesiennym słońcu! Chodźmy na kawę!".

W zeszłym tygodniu miałam dwa skrajnie różne doświadczenia. Pokazały mi jasno to, gdzie mi dobrze. Najpierw musiałam iść do lekarza, bo od jakiegoś czasu bezskutecznie próbuję doleczyć zatoki. Znalazłam sobie specjalistę przez neta i idę. Budynek jednej z korporacji, nowy i mordorowaty. Kobiety w szpilkach i kostiumikach, faceci jak wykrojeni z Czasu Gentlemanów (nie mam nic do gentlemanów! choć wolę mężczyzn w koszuli flanelowej, z siekierą w dłoni - ktoś widział "Wolverina"?). Wszyscy z dyndającymi na szyi smyczami z kartą. I ja jakbym wyszła z plaży :P szorciki (akurat było ciepło), bluzeczka z wzorem w muszelki, sandały kupione w górach, takie tam... plus wózek z Miśkiem (umówiłam się z Krzyśkiem że skoczy do nas w przerwie i zostanie z młodym, gdy ja pójdę na badanie - pracuje w pobliżu). No cóż, wszystko we mnie wołało "o matko, uciekajmy stąd!". Chyba dawno tak bardzo nie czułam, że do jakiegoś miejsca nie pasuję, że źle się tam czuję... Atmosfera wyścigu lemingów sprawiła, że żołądek momentalnie ścisnął mi się w supeł z nerwów. Jak w przyszłości (raczej dalszej niż bliższej) uda mi się wrócić do pracy (znakomite sformułowanie! idealne dla tych, którzy siedzą w domu i nic nie robią :P) to zdecydowanie będę szukać innego miejsca.

Następnego dnia też załatwiałam różne sprawy, a że akurat przejeżdżałam w pobliżu Cmentarza Podgórskiego i miałam chwilę czasu, to stwierdziłam że na chwilę tam podskoczę. Kupię kwiaty, zapalę świecę na grobie pradziadków... Poszłam, znowu z Miśkiem w wózku ofkors (to taki stały dodatek do mnie, dopóki go nie odstawię od piersi, przywykłam). Poszłam na chwilę, ale zostałam na trochę dłużej :P Kurcze jak tam było pięknie... Dzień był słoneczny, więc bukiety na nagrobkach miały takie barwy, że miało się ochotę wyciągnąć przybory (gdyby się je miało...) i malować, malować... Było tak cicho i spokojnie, ale spokojem pachnącym  już niebem. I te napisy skłaniające do refleksji... Tu leży małe dziecko, tu nastolatek. Tu staruszkowie prawie stuletni. Tu nauczycielka, tu ktoś zasłużony. Tu grób zaniedbany, tu mimo upływu (zbyt) wielu lat nadal ktoś pamięta i przynosi kwiaty. Najtrudniej przechodzić koło grobów najmłodszych, bo są gorzkie od łez. Ale wszyscy tam już są tacy sami. Pęd życia kiedyś ustaje i przestaje mieć znaczenie to, o co tu tak bardzo zabiegamy. Może w pewnym sensie szczęśliwsze są te dzieci, które odchodzą tam takie jakie są, bez fałszywych złudzeń... A z drugiej strony ci starsi - może już się tego nauczyli od nowa i czekali na nowe życie z niecierpliwością. A może nie... W pewnym momencie na alejkę wybiegła ruda wiewiórka z puszystym ogonkiem. Zaczęłam jej robić zdjęcia. Niby uciekała przede mną po nagrobkach, ale wcale się szelma nie bała. Przystawała co chwilę, dawała sobie zrobić kolejne zdjęcie i hyc! W końcu wskoczyła na drzewo i tyle ją widziałam. Pokręciłam się jeszcze chwilę po tym innym świecie i musiałam wrócić za bramę, do toczącego się wartko życia. Żal było odchodzić.

Tak więc tego... Lato pełne przygód stało się garścią pięknych wspomnień, nadeszła jesień ze swoimi zamyśleniami. Musimy się w niej odnaleźć na nowo.

PS. Kaszubko liczą się chęci :D Dzięki! A nad połączeniem typu pendolino pomyślimy :P

Kawusiowa i Agaja - to samo :) Ale zapraszam do Krk, może kiedyś sie uda ;)

PPS. No i dziewczyny, ja nie mam nic do LUDZI pracujących w korpo :P To tak jakbym patrzyła krzywo na ludzi mieszkających w blokach, a nie w domkach pod miastem. Każdy sobie radzi jak może... Natomiast sorry ale jak dla mnie to nie jest idealne miejsce pracy i gdybym w czymś takim wylądowała, to bardzo szybko połowa mojej pensji szła by na terapie i leki uspokajające. Nie każdy się do tego nadaje. Mam na myśli zwłaszcza te miejsca, gdzie jest bardzo silny nacisk na zrobienie 300% normy i bycie pracownikiem miesiąca, upijanie się na wyjazdach integracyjnych i posiadanie śladowych ilości życia prywatnego. Bo ofkors nie wszędzie tak jest.

I na koniec: "Tyle tej jesieni jeszcze jest przed nami..." - czyli nuta kowbojska i hobbicka na początek nowego sezonu.

12 komentarzy:

  1. Będzie dobrze! Popatrz, jak kwiaty błyszczą w jesiennym slomcu! Chodźmy na kawę!
    Nie, no, za daleko do tego Krakowa ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj... gdybym była blisko, mogłabym przynajmniej wpaść na kawę... I nawet ciasto mam w kuchni - kawowe ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. A ja mam trochę inne odczucia jeśli chodzi o korporacje. Jeśli pracujące tam matki naprawdę dobrze sobie radzą i z wychowywaniem dzieci i z pracą (tzn. mają zadbane, zaopiekowane, kochane dzieci), to ja je też podziwiam. Jest bardzo ciężko łączyć pracę z wychowywaniem dzieci, zwłaszcza jeśli pracuje się na pełen etat i ma się 5 tyg urlopu w roku. I jeśli ktoś ma dobrze poustawiane priorytety (czyli rodzina przed pracą), jego praca rodzi dobre owoce, to wzbudza to mój szacunek. A korporacje faktycznie mają swój styl, ale i taka praca może owocować dobrem, a przy okazji dawać różnego rodzaju satysfakcje. Dobrze, że świat jest tak różnorodny:) mama trójeczki

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Da się pogodzić pracę z wychowywaniem dzieci i można to zrobić dobrze, ale wszystko zależy od tego, jaka to praca. Jeśli to robienie szybkiej kariery, wyścig szczurów, zostawanie po godzinach, przynoszenie obowiązków i stresów z biura do domu, w międzyczasie może nauka kolejnego języka, bo przyda się w pracy, w weekendy doszkalanie się na kursach, wieczorem jakaś biznesowa impreza, do tego nacisk na piękny wygląd, siłownię, super ciuchy - to niespecjalnie widzę w tym matkę małych dzieci, no chyba że dzieci żonglują między żłobkiem, babcią a opiekunką, tylko że wtedy to nie jest "radzenie sobie" w roli matki. Co innego starsze dzieci w wieku szkolnym, które i tak do późnych godzin popołudniowych pozostają w szkole, potem na zajęciach pozalekcyjnych, na spotkaniu z kumplami i nie potrzebują obecności mamusi przez cały czas w domu. Ale gdy trafi się na porządny etat, osiem godzin i prędko do domu, z wyrozumiałym szefem, możliwością części obowiązków wykonania zdalnie z domu - to pewnie da się to pogodzić. Kiedyś zamierzam spróbować.
      Zresztą, temat rzeka. Zawsze mnie na przykład zastanawiało, co robią dzieci gwiazd show biznesu, gdy ich rodzice są całymi dniami poza domem, bo rano plan filmowy, potem jakiś wywiad, siłownia, wieczorem sztuka w teatrze i tak dalej. A jednak mają dzieci, pozują z nimi i wydają się całkiem szczęśliwi.

      Usuń
    2. Praca w korporacji i w garsonce nie zawsze wiąże się z wyścigiem szczurów:) Są różne firmy, niektóre mają rewelacyjne programy socjalne, wsparcie dla rodzin, praca tam to oprócz oczywiście dużego wysiłku to także przyjemność. Znam też matki pracujące w dużych firmach, które robią rewelacyjne akcje wspierające np wychowanków domów dziecka. Sama się w to dzięki takiej mamie zaangażowałam:) A dzieci mają naprawdę zadbane (byłam ich wychowawczynią, więc wiem:)Faktycznie, wszystko zależy od podejścia matki. Niestety bywa i na odwrót, zdarzają się zaniedbane emocjonalnie i zaburzone dzieci matek, które niemal nigdy nie pracowały (i nie mam na myśli patologii), znam takie niestety. Tak więc faktycznie wszystko zależy od podejścia i zasobów emocjonalnych rodziców:)

      Usuń
    3. Na pewno są takie matki-heroski, które godzą absorbującą karierę z byciem mamą na sto procent :) W każdym razie nie wiem, jak sobie dają radę. Zazdroszczę. Tak szczerze, bez podtekstów. Mnie etat w domu, gdy staram się być taka maksymalnie tylko dla dzieci, ale też ogarnąć porządki, pranie, obiad i posiłki, absorbuje maksymalnie od pobudki aż po położenie dzieci spać, z protokołami w stowarzyszeniu zalegam za pół roku, teksty na zlecenie piszę w biegu, a biografię piszę nocami i potem rano po takim przerywanym trzygodzinnym, czujnym śnie budzę się nerwowa i przysypiam cały dzień na stojąco. Kiedy myślę, że kiedyś w to wszystko dołożę jeszcze etat w pracy, to autentycznie cierpnie mi skóra. Ale trzeba będzie kiedyś dorobić do budżetu domowego, więc Kaszubka będzie musiała wziąć się w garść ;)

      Usuń
    4. Nie przejmuj się na zapas:)Jestem pewna, że dasz sobie radę:) Dla mnie np pisanie książki czy artykułów wydaje się bardzo trudne i w ogóle niesamowite jest mieć taką umiejętność:) Wspominałaś kiedyś o książce, którą pisałaś - to dla mnie niesamowite i b. b. pozytywne:)No i to czasem pewnie trudniejsze niż praca na etacie:)

      Usuń
  4. Jesiennie się zrobiło - ale jesień też jest piękna. Popatrz jak wiewiórka kitką macha :).
    Szkoda, że i ode mnie za daleko na tę kawę...

    OdpowiedzUsuń
  5. Lato się skończyło ale przed nami jesień a ta również jest piękna... polska, złota... kasztany, złote liście, ten zapach... spacery, wieczory z kubkiem herbaty, cynamon, kakao, jabłka, orzechy..... wiewióreczki, które robią zapasy na zimę... i jesień będzie piękna oby tylko bez wirusów ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. W tym właśnie tkwi piękno codzienności...

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam ten sam ścisk w żołądku w takich sytuacjach ;)
    Cieszmy się tym co jest i do przodu :)))
    Lubię początek jesieni właśnie za to zatrzymanie i czas refleksji.

    OdpowiedzUsuń
  8. Ale tu u Ciebie refleksyjnie : Zwłaszcza w tej drugiej części... A względem cmentarza mam takie same odczucia jak Ty. Też lubię tę atmosferę innego świata, atmosferę spokoju i zadumy.

    Krótsze dni mnie też zaczynają się dawać we znaki. Nie mogę się jeszcze przyzwyczaić :D

    Zapraszam do siebie na kolejną część o Notre Dame. Jeden z dzwonów powinien Cię szczególnie zainteresować ;)

    OdpowiedzUsuń