czwartek, 20 kwietnia 2017

Trzęsienie ziemi.

Chrystus zmartwychwstał!
Uff... Prawdziwie zmartwychwstał!

Święta w tym roku mocniejsze niż zwykle. Z kilku rodzinnych powodów, o których tu pisać nie będę. Tyle tylko, że Bóg spełnił jedno z moich starych, zakurzonych marzeń, którym już nawet nie chciałam mu zawracać głowy. A On pamiętał i wypełnił. Jestem taka wdzięczna, że aż... zmęczona. Serio, takie dziwne uczucie, kiedy ciało wie, że powinno odczuwać radość, ale je to przerasta (bo cieszyć tak po prostu to się można z mniejszych rzeczy, tych większych ogarnąć się nie da) i brakuje sił. To czuwanie paschalne było wyjątkowe i zawsze będę je pamiętać.

Tak w podobnym klimacie pozostając... W tym roku była ta ewangelia o zmartwychwstaniu, w której jest mowa o trzęsieniu ziemi. Pamiętam, jak jakieś 9 lat temu (w czasach przedślubnych - chyba nawet narzeczeństwem z Krzyśkiem wtedy nie byliśmy, tylko parą) miałam powiedzieć komentarz właśnie do niej. No i jakieś takie zniechęcenie mnie ogarnęło, bo mi się nagle wydawało, że Bóg i tak nie słucha. Albo uprzejmie słucha, ale jednak ma to w nosie. Więc mówię, że GDYBY chciał, to mógłby i teraz potrząsnąć tą salką. I żeby nie robić wiochy i zostawić mu (a raczej sobie) furtkę otwartą, dodałam że nawet jeśli tego nie zrobi, to nie znaczy, że go nie ma. Zaraz potem wyszedł ksiądz (a dzisiejszy biskup Grzegorz Ryś, zwany przez niektórych Ryszardem :P) i czyta ewangelię. Nagle czuję, że podłoga się trzęsie. Patrzę po innych, też wszyscy w szoku. Ziemia dygoce. Ewangelia się skończyła, wszystko ustało. Sala, w której wtedy mieliśmy czuwanie, była w pobliżu torów kolejowych. Przez całą noc nie przejechał żaden pociąg - za wyjątkiem tego jednego, który wprawił w drganie podłogę, dokładnie w momencie czytania ewangelii. Lubię to sobie przypominać, to mrugnięcie Boga do mnie - "Oj kobieto, ja zawsze Cię słucham, jesteś dla mnie bardzo ważna! Naprawdę MOGĘ potrząsnąć podłogą. I wiele więcej...".

Także tego... cuda, cuda ogłaszamy :)

W domu dzieciaki w wolnych chwilach wyśpiewują różne warianty "alleluja!". Plus nasze szlagiery. Bywa że jednocześnie Gabryś nadaje: "Prawdziwie nie ma go tu, wstał jak powiedział!", Rafał ryczy: "Nie lękaj się, jestem przy tobie, nie bój się", a Ela podskakuje i tańczy: "Siejeje!". Do tego Sara swoje oryginalne "Agugu!". Usta dzieci i niemowląt oddają Mu chwałę :) Dobrze tego słuchać...

Z newsów. Zapisaliśmy Elę do przedszkola. Pójdzie od września i już się cieszy, że będzie mieć plecaczek - koniecznie ze świnką Peppą (trza będzie poszukać...). 

Sarunia nauczyła się wstawać przy meblach oraz nogach :P Niestety nie umie jeszcze siadać z powrotem i zawodzi na cały dom, próbując posadzić zadek bez wywrotki. Tylko patrzeć, aż jej to będzie wychodzić coraz lepiej, a potem zacznie stawiać pierwsze kroki... Moje kolejne dziecko ROŚNIE i robi się coraz bardziej samodzielne. Zbliża się czas kolejnych odstawień... Zwłaszcza że na początku maja będzie musiała wytrzymać 24h popijając mleczko z niekapka - będę mieć rezonans głowy z kontrastem, no i wtedy nie wolno karmić... Ech, mam nadzieję, że damy radę. I że wyniki będą dobre, a moje bóle głowy to tylko migrena. No ale sprawdzić trzeba, bo mam dla kogo żyć i muszę dbać o siebie.

Chłopcy są teraz w przedszkolu. I dobrze, bo pogoda nie rozpieszcza i w domu pewnie by wybuchli. A tak, to się wyhasają z kolegami. Wczoraj wieczorem zabrałam ich na wyprawę pociągiem do centrum, tak żeby pobyć tylko z nimi (a dziewczynki żeby miały tatusia też tylko dla siebie przez chwilę). Fajnie było iść przed siebie czując w dłoniach ich ciepłe rączki. Zwykle jak idziemy całym stadem, to jedną ręką prowadzę wózek, a drugą trzymam Elę. Chłopcy przeważnie biegną obok nas, wyszukując ciekawostek (np. ślimaków), jak male owczarki. Ale czasami też potrzebują się poczuć jak mali chłopcy i mieć mamę skupioną tylko na nich. Lubię takie wypady tylko z jednym lub dwójką, od czasu do czasu. Choć reakcje ludzi są o wiele zabawniejsze, gdy suniemy wszyscy razem :P

Czytam na zmianę Życie pasterza Jamesa Rebanksa, A niech się brudzą! dr R. Bretta Finlaya i dr Marie-Claire Arietty oraz Świętych codziennego użytku Szymona Hołowni. I marzę o bilokacji, żeby móc je pochłonąć jak najszybciej, bo są straaasznie ciekawe :) Jak mając takie perełki można się zmusić do robienia obiadu, prania czy sprzątania? Ech... Łatwo nie będzie ;)

No dopsz, trzeba ruszyć tyłek... Herbatka z miodem, a potem można wymyślić, jak przyrządzić brokuła tym razem... Ela pewnie będzie chciała z niego sos do spaghetti, ale mnie się marzy z ryżem brązowym... Zbliżają się kulinarne negocjacje. Dobrze że tylko z Elą, kiedy są jeszcze chłopcy i Krzysiek, to się nagle okazuje, że każdy chce coś innego :)

Chrystus zmartwychwstał!

12 komentarzy:

  1. Co tu mówić,uwielbiam Twój optymizm. I zazdroszczę pozytywnie Twojej gromadki ;))

    OdpowiedzUsuń
  2. Dzięki ci, dobra kobieto, za opowieść o trzęsieniu ziemi - potrzebowałam tego :)
    A dzieci są cudowne w uwielbieniu - nic tylko naśladować :)

    OdpowiedzUsuń
  3. A mi przez Święta towarzyszy to niesamowite słońce, jak na ilustracji u Ciebie. Zazdroszczę Wam (ale tak pozytywnie) tych czuwań z dziećmi, u nas póki co trudno o to. Albo może za bardzo się trzęsę nad Tygrysem. Cieszyłam się, jak mogliśmy się wyrwać na czuwanie choć na kilkadziesiąt minut dzięki Dziadkowi. Bardzo tego potrzebowałam.
    I my się dostaliśmy do przedszkola. Taka nowina z Wielkiego Piątku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Super, Tygryskowi się przyda towarzystwo kolegów :)

      Usuń
  4. Prawdziwie zmartwychwstał! :)

    Opowieść o trzęsieniu ziemi przepiekna. Zwlaszcza, ze jakoś mocno zwróciłam uwagę na ten szczegół w tym roku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lubię ją sobie przypominać, kiedy znowu dopada mnie zwątpienie :)

      Usuń
  5. Ależ się u Was dzieje... Chyba na nudę nie możecie narzekać

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj nudno nie jest... Czasem chciałabym, żeby przez chwilę było :P

      Usuń
  6. cudnie cudnie jednym słowem pomimo ciężkich chwil nadal pozytywnie :D

    OdpowiedzUsuń
  7. Też lubię takie wyprawy tylko z jednym dzieckiem - jest wtedy czas, by wysłuchać tego jedynego, skupić uwagę tylko na nim. Wydaje mi się, że każde dziecko potrzebuje być na chwilę jedynakiem :)

    Piękna ta opowieść o trzęsieniu ziemi, bardzo budująca. Ja też tak często mam, że zostawiam "furtkę" Bogu, żeby w razie czego się nie zawieść. A potem się okazuje, że Bóg potrafi dokonać niemożliwego.

    Ja byłam w marcu z Jerzykiem w oddziale przedszkolnym w miejscowej szkole, bo dostałam wezwanie, by go zapisać jako czterolatka. Póki co nie zapisałam, bo Jerzyk wyraźnie nie chciał. Ale czasem wydaje mi się, że on potrzebowałby przedszkola - coraz częściej mimo moich wysiłków nudzi się w domu :/ Ale jakoś nie mogę się zdecydować...

    OdpowiedzUsuń
  8. Hihihi, pamietam, ze juz kiedys pisalas o tym trzesieniu ziemi. Niezla historia! :)

    Sarunia przypomniala mi Mlodszego, kiedy nauczyl sie stawac. Tez na poczatku nie potrafil klapnac na podloge, tylko jak sie zmeczyl, darl sie wnieboglosy! :)

    OdpowiedzUsuń