środa, 18 maja 2016

Fotografia Emilii.

Cisza, spokój... Właśnie wróciłam z badań i póki co sytuacja ma się nieźle, może donoszę do czerwca :)

Dalej muszę leżeć, więc stosik książek do przeczytania rośnie. Dobrze, że Ela chce współpracować i nie przeszkadza jej siedzenie ze mną w domu i bawienie się obok na łóżku.

Ostatnio wróciłam myślami do pewnej fotografii... Takiej, która urzekła mnie już dawno i kilka miesięcy temu, kiedy mi się przypomniała, wiedziałam już, jakie bym chciała nadać imię drugiej córeczce, jeśli ją będę mieć. To znaczy drugie imię, bo pierwsze czeka w kolejce już od dawna. I może niedługo będzie użyte po raz pierwszy :) Ale na drugie imię - Emilia... Po mamie Karola Wojtyły. 

Nie wiem, jaka była i kim była. Poza tym, że zmarła wcześnie i taką prawdziwą mamą była dla papieża Maryja, której oddał się cały - a ona nigdy go nie zawiodła. Ale czuję z Emilią jakąś dziwną więź i kiedy patrzę na powyższe zdjęcie, to trudno mi oderwać wzrok od jej oczu, pełnych miłości, radości i jakiegoś takiego światła. Na pewno kiedy już odeszła do Pana, to dalej była przy swojej rodzinie i pomagała im z drugiej strony. To piękne, że z Bogiem śmierć nie jest końcem wszystkiego.

Wiem też z pewnej krótkiej notki, że życie Karola mogło być króciutkie - lekarze namawiali Emilię do aborcji, bo przypuszczali, że nie przeżyje ona porodu. A jednak zaryzykowała. Przeżyła, urodziła dziecko, które zmieniło potem świat... Żyła jeszcze kilka lat i odeszła na drugi brzeg. Strach pomyśleć, co by było, gdyby wtedy postanowiła być rozsądna i odpowiedzialna...

Jedną z książek przy moim łóżku są listy Piotra i Joanny Mollów. Piękne, wzruszające, pełne ciepła, miłości i... romantyzmu :) Kiedyś, gdy myślałam o Joannie, czułam niepokój. Nawet przed zajściem w czwartą ciążę sobie myślałam gdzieś po cichu: "A co, jeśli umrę po urodzeniu czwartego dziecka, jak Joanna Beretta Molla?". Takie głupie myśli, ale Szatan straszy ile może, zwłaszcza kiedy chodzi o decyzję otwarcia się na życie - zawsze nagle przedstawi ci tysiąc powodów, dla których powinnaś odsunąć tą decyzję i dziecka nie przyjąć. Warunki nigdy nie będą dość dobre, a ryzyko jest zawsze ("Przecież ciążą trwa aż 9 miesięcy, a co jeśli w międzyczasie dostanę np. raka?" - takie myśli też miałam, przyznaję). No i po przeczytaniu tej książki mam już pokój. Zwłaszcza uderzyły mnie świadectwa dzieci - tego pierworodnego, które mamę znało najlepiej i najbardziej przeżyło stratę, no i tej ostatniej dziewczynki, która mamy nie pamięta i poznać nie mogła... To piękne, że gdy w rodzinie jest miłość i wiara, to Bóg prowadzi i jakoś tak zapełnia tą pustkę po rodzicu... Daje siłę pozostałemu z małżonków, by dobrze wychować dzieci, by czuły się potrzebne i kochane. Przestałam się bać. Pan Bóg naprawdę wie, co robi. Nie oskarża i nie zastawia pułapek na rodziców ("Zdecydowałaś się mieć dziecko, to teraz sobie cierp, ja Ci nie pomogę" - no tego Bóg nigdy nie powie).

Nie wiem, co takiego jest w tej ciąży i czemu tak ciągle wracam do trudnych tematów... To wychodzi samo. Tak jakby to nienarodzone dzieciątko co chwilę przypominało o innych, tych zagrożonych. Ciekawe, kim będzie...

Nic to, mam nadzieję że urodzi się szczęśliwie i że Bóg będzie je prowadził. I opiekował się naszą szóstką, jak zwykle... Bez niego i szaleństw z nim nasze życie byłoby nudne :)

Aha, komentarze póki co zawieszone... Jeśli ktoś chce czytać bloga, będzie mi miło. Ale jeśli ktoś ma się męczyć z czymś, z czym się zupełnie nie zgadza i potem zamęczać mnie i innych komentarzami, to lepiej sobie darować i poczytać coś bliższego swojemu światopoglądowi... Nie bądźmy masochistami, czytanie mojego bloga nie jest obowiązkowe :P Wielu osobom to pomaga i się podoba (wiem, bo dostaję dużo takich sygnałów, zresztą bez tego już dawno przestałabym pisać, choć to lubię), ale jeśli ktoś tego nie czuje, to niech tu po prostu nie zagląda i tyle. Żeby potem nie było zdziwienia, że reaguję ostro lub ironicznie na komentarze które dla mnie są bzdurne, a dla wielu czytających to osób po prostu raniące i żenujące. Autorki ostatniej batalii chyba nie zdają sobie sprawy, ilu osobom zadały ból swoimi wywodami.

Dobra, koniec tematu. Do zgadania... kiedyś. Co by nie było, będzie dobrze. Jeszcze jeden rzut oka na spokojne oblicze Emilii i wracam do książek... I czekam dalej...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz