piątek, 26 lutego 2016

Domowe RPG i moje misje :P I o wychowaniu mimochodem.

Ela na przedstawieniu.
Piątek. Dziewiąta rano. Mam wrażenie, że jestem na nogach tyyyyle godzin... I chcę już iść spać... No ale nie da się. Chłopcy wprawdzie w przedszkolu, ale moja mała potwora o imieniu Elżbieta ostatnio jest bardzo pomysłowa, jeśli chodzi o umilanie mi życia... Jeśli nie chcę skończyć jak Bruce Willis poświęcający się, by ocalić ludzkość przed armagedonem, muszę działać na bieżąco.

Na bieżąco więc od rana dwa rany umyłam podłogę. Raz po tym, jak Ela korzystając z mojej chwilowej nieobecności (poszłam się ubrać), wysypała pół torebki cukru (rozprysk na pół kuchni). Do tej pory jakieś kryształki mam wczepione w skarpety, ale niech tam... A kiedy już sajgon był ogarnięty i na chwilę poszłam do pokoju, młoda wysypała całą torebkę cappuccino. Dodam, że ani cukier, ani kawa nie znajdowały się w zasięgu małych łapek. Po prostu mała bestia opanowała sztukę błyskawicznego przesuwania ciężkich krzeseł w kuchni i sięgania po produkty zakazane i umieszczone wysoko...

Kiedy to piszę, Ela pożywia się płatkami kukurydzianymi, co jakiś czas upuszczając je na podłogę. Ale nie mam już siły ruszać tyłka, poczekam aż zje i wtedy posprzątam. Ja w tym czasie się wywnętrzę :) a potem ruszę wykonywać dalsze misje, w tym np. robić naleśniki. Jak w dobrej grze rpg :P Ciekawe, ile dostanę za to punktów? Czy wejdę na kolejny level?

Dzień od rana jakiś ciężki, widać że już piątek i wszyscy zmęczeni. Dzieciaki w nocy się budziły często, więc o tej 5 rano byłam średnio przytomna, kiedy trzeba było wstawać. W dodatku Gabryś mega marudny i pokłóciliśmy się przy śniadaniu. Cóż, uroki posiadania rodziny. Jakoś marzące o księciu z bajki i o gromadce dzieci dziewczyny wyobrażają to sobie inaczej, bezproblemowo - że jak już się to osiągnie, to raj na ziemi... To znaczy niektóre. Ja jestem z tej drugiej grupy, co to od dziecka była straszona, że "jak będziesz mieć dzieci, to zobaczysz, jak będzie ciężko!". Szczerze mówiąc szału nie ma, a prawda leży gdzieś pośrodku. I chociaż czasem jest trudno i upierdliwie, to nie wyobrażam sobie innego życia. Tyle że ponarzekać czasem każdy musi, żeby nie wybuchnąć. Pff...

Zielony Robaczek
Mam ostatnio jakieś ambitne plany związane ze sprzątaniem. Czy to wpływ wiosny, czy powoli włącza się syndrom wicia gniazda :P ale jakoś chce mi się robić rzeczy, przed którymi konsekwentnie uciekałam całą zimę.  Na przykład poukładanie porządnie książek zalegających w kuchni na półkach i parapecie - te na najniższych półkach są w stertach, bo ciągle wyciągała je Ela. Może uda mi się jakoś tak je umocować, żeby młoda nie mogła ich wyciągnąć? W ogóle dużo ostatnio nowych pozycji kupiłam (w tym kilka książek Montgomery, którą uwielbiam), trzeba im w końcu miejsce znaleźć. I zamierzam to zrobić przez naleśnikami, o!

Ostatnio zrobiłam porządek z nieużywanymi kurtkami i bluzami. No szaleństwo... Muszę tylko pamiętać, żeby od czasu do czasu siadać na tyłku (tak jak teraz, prawie to sobie nakazuję) i nie fikać za bardzo. Wprawdzie takie porządkowanie rzeczywistości w tym momencie poprawia mi humor (normalnie jest wręcz przeciwnie :P), ale jednak jestem odpowiedzialna za małego osobnika zamieszkującego moje wnętrze. A znając swój organizm, w tym momencie muszę już uważać i starać się prowadzić slow life, czy tego chcę, czy nie.

Tylko jak się ma to slow life do posiadania gromadki dzieci? Heh... (dosłownie w tym momencie kątem oka zauważam, że Ela chwyta torebkę po herbacie i biegnie z nią do pokoju, by najpierw rozlać co się da, a potem rozerwać i wysypać wiórki na dywan - więc rzucam się za nią w pogoń. Wygrywam wyścig.).

Co poza tym... Młoda zainteresowała się książkami. Do tej pory było tak, że my czytaliśmy, a ona krążyła gdzieś obok i zajmowała się sobą. Teraz, kiedy w końcu udaje mi się usiąść z książką i kawą/herbatą na kanapie, to Eluś bierze jakąś swoją książeczkę i siada obok mnie. A częściej - na mnie lub na mojej książce. I domaga się czytania. Więc zaczęło się pokazywanie paluszkiem postaci (co wcześniej jej nie interesowało, podobnie zresztą jak jej braci w tym wieku), próba wymawiania słówek i fascynacja niektórymi ilustracjami. Tak więc wczoraj zamiast o Emilce z Księżycowego Nowiu (książka z dzieciństwa, którą zdobyłam ostatnio i zakochałam się na nowo), czytałam w przerwie na kawę o Siri i brudasku. I Zuzi, która chciała zostać baletnicą. Ha!

To ciekawe, że zamiast zainteresować dzieci książkami goniąc za nimi i pokazując obrazki, zainteresowałam je siedząc sobie na kanapie i czytając coś swojego, podczas gdy one bawiły się na dywanie obok, też zajęte sobą. Ten widok zaczytanej i szczęśliwej w tym momencie mamy musi dobrze działać - chłopcy też tak zaskoczyli sami w swoim czasie i teraz książki są u nas (obok klocków) największym dobrem i najlepszym pomysłem na prezent. I to mnie cieszy :) Metoda jakoś wyszła mi sama i jest jak blw - bez przymusu, w wolności.

Szewczyk Dratewka
W ogóle zauważyłam ostatnio, że do wielu rzeczy związanych z dziećmi i nauką czegoś podchodzę raczej na luzie. I pozwalam, żeby dzieciaki same do czegoś doszły i coś odkryły. Pewnie ma to związek z tym, że nadopiekuńczość zawsze mnie denerwowała. A świadomość, że się coś zrobiło samemu, bez pomocy rodziców, buduje poczucie własnej wartości. Gabryś, który nauczył się wiersza i piosenki do przedstawienia bez mojego udziału, jest z siebie dumny i rozkwita. Podobnie Rafałek, który sam coś zbudował z klocków. Przy ubieraniu się są awantury ciągle, ale też nalegam (a potem ofkors się czuję winna, jak to ja), żeby ubierali się sami i nie wyrabiali sobie dwóch lewych rączek. Pamiętam to poczucie winy, kiedy mając ileś-tam lat (już w szkole), nie umiałam szybko zawiązać bucików ani się przebrać, bo zwykle ktoś mi w tym pomagał. Boję się, że przeginam w drugą stronę - ale chcę ich wychowywać po swojemu, do odpowiedzialności i samodzielności. Takie to mam przemyślenia ostatnio, między innymi pod wpływem przedstawień z początku tygodnia, które wypadły naprawdę super. I dumna byłam z chłopaków jak cholera :) Zwłaszcza kiedy jeszcze na drugi dzień panie do mnie podchodziły na korytarzu i gratulowały roli Gabrysia, prosząc żeby pomóc mu się rozwijać wokalnie i plastycznie. A Rafałek dzielnie pracował razem z innymi dziećmi i mówił wierszyki, do czego trudno go było skłonić jeszcze parę miesięcy temu, także też - przełom.

Dzieci rosną same, jak grzyby... To, czego potrzebują najbardziej, to deszczu miłości i akceptacji. Cała reszta, nauka, wychowanie - są ważne, ale jednak na dalszym planie. Pytanie tylko, czy daję tego deszczu tyle, ile trzeba?

19 komentarzy:

  1. Zasłyszane ostatnio z FB:
    "- Zuziu, dlaczego rozsypałaś cukier po całym mieszkaniu?
    - Żeby go wszyscy podziwiali!" :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Ostatnio, jak się trochę rozzłościłam, że przed chwilą sprzątałam, a podłoga znowu taka sama, obecna przy tym Przyjaciółka powiedziała, a pomyśl sobie, co by było teraz gdybyś wcześniej nie posprzątała. I tej myśli się trzymam sprzątając po raz kolejny z podłogi :) Na razie i tak nie jest najgorzej, bo bałagan jest tyko po posiłkach, ale kwestia czasu, jak Młody zacznie się wspinać, a wtedy się zacznie.
    Ja przy Tygrysie uczę się jednego: nic na siłę, podążaj za mną mamo. I to działa. Na wszystko przyjdzie czas. Cierpliwości. Jak nabyliśmy cymbałki koniecznie chciałam, żeby Młody wygrywał najlepiej od razu gamy. Nie chciał. Po kilku tygodniach sam wskazał na stojący wyżej instrument i zaczął grać :)
    Uściski dla uroczych Aktorów i ich Siostrzyczki. Pewnie nie obejrzysz się, jak zadebiutuje na przedszkolnej scenie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe ja ostatnio czasem odpuszczam i czekam ze sprzątaniem, bo np zaraz obiad ma być i wolę już odgruzować wszystko na raz niż na raty :D

      Usuń
  3. Jak zwykle po Twoim poście, mam ochotę napisać tyyyle w komentarzu, że aż sama się dziwię.

    Ja też próbuję wychowywać dzieci do odpowiedzialności i zaradności. Moja mama w dobrej wierze wyręczała nas prawie ze wszystkich obowiązków i potem, gdy w szkole musieliśmy zamiatać podwórko czy myć naczynia, dzieci dokuczały mi, że robię to źle. Dlatego mój dwulatek robi ze mną obiady, zamiata, sprząta po sobie zabawki (pal pies, że potem muszę robić to jeszcze raz... a nawet jakby dwa razy, bo zwykle coś się przy tym przewróci, rozleje etc. etc.)

    Książki u nas są numerem jeden. Nie było zmuszania: po prostu dzieci mają swoją półkę i sięgają po książki jak po zabawki. Prawdę powiedziawszy, są nawet bardziej cenione niż zabawki: Jerzyk zabawek niemal nie dostrzega, za to książeczki ogląda nałogowo (a ostatnio i chce, by mu czytać, przez co znam jego ulubione na pamięć i recytuję je z pamięci), a Reginka nie chce bawić się zabawkami, za to dłuuugie minuty potrafi oglądać książeczki - gdy potrzebuję chwilę spokoju, wystarczy że posadzę ją na kanapie i otoczę książkami. Kiedy Jerzyk ma swoje humory dwuipółlatka wystarczy, że powiemy: "Chodź, poczytam ci książeczkę", a zwykle zaraz mu przechodzi i biegnie wybrać coś z półki. Od razu widać, że to moje dzieci :D

    "Emilka ze Srebrnego Nowiu" (nie potrafię przestawić się na "księżycowy"...) to moja ukochana książka - i pierwsza, jaką ostałam w życiu, miałam wtedy, uwaga, dwa miesiące. Ostatnio czytam sobie natomiast "Anię ze Złotego Brzegu" i po raz pierwszy zamiast się zachwycać, raczej otwieram buzię szeroko nad Anią-matką. Toż ona niewiele przy dzieciach robi - tylko z nimi rozmawia, a całą opieką zajmuje się Zuzanna. A Shirleya to chyba w ogóle nie dostrzega. Wcześniej tego nie widziałam.

    Twoje dzieci są urocze. Zwłaszcza Elżunia, która rozsypuje wszystko na podłogę, oj, znam to :)Na pewno jesteś zmęczona: ciąża, dwóch przedszkolaków i jedna pomysłowa mała dziewczynka, do tego prowadzenie domu... Mnie zawsze pociesza myśl, że praca w domu z dziećmi mnie wykańcza, ale praca zawodowa też mnie wykańczała, a tu przynajmniej ktoś mnie za tę pracę kocha :)

    Serdeczności dla Was!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Heh niedawno czytałam "Anię ze Złotego Brzegu" i tylko mi się wzdychało z zazdrości - też bym chciała taką Zuzannę :P Wolę rozmawiać z dziećmi i mieć dla nich czas, niż sprzątać, gotować i potem jeszcze się zmuszać do czytania książek/budowania z klocków itp... no ale niestety... A rola Shirleya też mnie dziwiła, dzieciak jest w tle cały czas i taki nijaki jakiś. Dziwi mnie też, że Ania jedno ze swoich dzieci "przekazała" komuś innemu i że Shirley Zuzannę traktował jako mamę - no ja bym tak nie mogła O.o
      Buziaki :*

      Usuń
  4. Jak wiadomo sprzątanie w domu w którym są dzieci to jak mycie zębów w trakcie jedzenia czekolady ...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tak... Zostając przy tym porównaniu czuję jakbym pracowała w fabryce czekolady ;)

      Usuń
  5. Podgladam Was już od jakiegoś czasu i bardzo mi się Wasza bajka podoba :-) widzę, że mamy podobne podejście do wychowania dzieci! Kiedyś znalazłam taki obrazek na fb 'jak ty to robisz, że twoje dziecko jest takie samodzielne? - pozwalam mu'
    Emisję również czytałam w dzieciństwie i to parę razy, ciekawie byłoby teraz wrócić do tej lektury - na pewno widzi się wtedy inne rzeczy niż 'za małolata'
    Ściskamy mocno, oszczędzaj się ile można!

    OdpowiedzUsuń
  6. Hehe, ten post obudził moje wspomnienia na temat pomysłowości/sprytu i... szybkości dzieci :) U nas może Lila tak nie brudziła (Ona uprawiała domowy alpinizm, także brudzić już nie miała kiedy), natomiast Eliza to był mistrz w wywalaniu wszystkiego na podłogę. Co ciekawe- ta kruszynka, anoreksja wśród roczniaków (no taka chuda była!) miała tyle siły, że wszystkie te zabezpieczenia do szafek, które Marcin montował- o kant tyłka rozbić, bo Ona wszystko rozpracowywała, głównie siłowo :)
    Pocieszę Cię- wyrośnie z tego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ela jakoś łączy alpinizm z brudzeniem :) No też liczę że wyrośnie, chłopakom przeszło ;) teraz irytują mnie na inne sposoby ;D

      Usuń
  7. Elunia spryciula mała :) Fajnie, że polubiła książeczki, to zawsze jakieś zajęcie dla urwiska.. Takie wychowywanie dzieci również popieram.
    A dzieci na tych zdjęciach przesłodkie. Śliczne mają buźki!
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  8. Z tym sprzątaniem u nas tak samo. Choć może Młody kuchnię ma odgrodzoną to zawsze znajdzie coś co można rozsypać, rozgnieść zrobić bałagan ;) sprzątam owszem ale nie co chwilę, a Młody pomaga a :D a co, niech się uczy :D dobrą ma przy tym zabawę :)
    Kochane te Twoje dzieciaki.

    OdpowiedzUsuń
  9. to prawda kochana trzeba pozwolić być dzieciom samodzielnym ja też pozwalam i nigdy nie uważam że przeginam bo jak to miło usłyszeć że trzy i pół talek nie ma problemów z ubieraniem się jestem z nich dumna że sami się wykąpią i wytrą ubiorą po sprzątają sami pokój i po posiłkach czego chcieć więcej :D Mamy obie wspaniałe samodzielne dzieci i mamy być z nich dumne bo są super :D

    OdpowiedzUsuń
  10. O, sprzatanie, moja zmora. ;) Ile bym nie pucowala, co chwila cos jest rozlane, rozsypane, wdeptane w dywan i wtarte w kanape. I w dodatku zmieszane malowniczo z kudlami psa. :D

    Od jakiegos czasu usiluje uczyc Nika nieco samodzielnosci i sie zalamuje. To dziecko ma jakies parcie na arystokracje. Bi w wieku dwoch lat sama sie rozebrala, ubrala, nakarmila, itd. Nik ma ponad 3 lata i jak narazie opanowal sztuke podciagniecia sobie gaci i portek po zalatwieniu potrzeby oraz zdjecia butow. Co nie znaczy, ze mu sie chce to robic. Potrafi tez samodzielnie zjesc, ale woli jeczec, zeby go pokarmic. Hrabia normalnie! A tu przedszkole od wrzesnia go czeka i obawiam sie, ze zginie tam, ta moja sierotka! :D

    Moje Potworki ksiazki od zawsze uwielbialy. Od malego czytam im do poduszki, a czesto i w dzien przynosza po kilka tomow i "czytaja". ;) Ale czy im tak zostanie? Nie wiem, bo moj malzonek czytac nie znosi. Oby nie wdaly sie w tym wzgledzie w tatusia. ;) Ja sama czytanie przy dzieciach dawno porzucilam. Jak tylko probuje, zaraz zaczyna sie wyrywanie ksiazki, najpierw z moich rak, potem sobie nawzajem, wywalanie zakladki, pytanie po 58426474 razy dlaczego w tej ksiazce nie ma obrazkow, itd. Wole czytac jak juz poloze dzieciaki spac, tyle, ze wtedy oczy mi sie zamykaja po kilku zdaniach. :)

    OdpowiedzUsuń
  11. Ty to nawet jak się żalisz to jakoś takie pokrzepienie się czuje z tych postów...

    OdpowiedzUsuń