piątek, 8 stycznia 2016

Spokojny piątek po dwudniowej galopadzie.


Właśnie jesteśmy same w domu (nie licząc najmłodszego obywatela) i cieszymy się ciszą. I powolnym porankiem. Ostatnie dwa dni były trochę zakręcone. Całą trójkę miałam w domu i znowu z tego powodu bolą mnie dziś uszy od nadmiaru hałasu. 

Najpierw środa - święto. Rano galop do kościoła (na szczęście w pobliskim jest duża, piękna szopka i dzięki niej mamy dzieci z głowy aż do końca mszy), a potem czekanie na księdza, bo akurat tego dnia mieliśmy mieć kolędę. A że jakoś do kolędy szczęścia nie mamy i już dwa razy pod rząd nas nie było, kiedy ksiądz chodził (bo byliśmy w tym czasie u teściów), to teraz była pełna mobilizacja, coby na całkowitych pogan nie wyjść :P I tak nas mało widują w parafii, bo zwykle albo jeździmy do wspólnoty na eucharystie, albo do Łagiewnik, do Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Także tego... I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie fakt, że źle obliczyliśmy czas przyjścia i ksiądz z ministrantami nagle nam bez zapowiedzi (dziwne swoją drogą, bo zwykle ktoś wcześniej chodzi i mówi, że się kolęda zbliża) wparował do kuchni, kiedy byliśmy zajęci przeżuwaniem naleśników ze szpinakiem. Perfect... Trochę się zdziwił, bo raz że te naleśniki, dwa że nagle wszędzie zaczęły biegać dzieci i nie mógł się ich doliczyć :P A my w tym czasie pobiliśmy rekord w zmianie scenografii i wyciągnęliśmy szybko uszykowany obrus, krzyż, wodę i kropidło. Zaśpiewaliśmy, pomodliliśmy się i kiedy już byliśmy gotowi usiąść przy stole i chwilę porozmawiać, to ksiądz stwierdził, ze idzie już dalej. A po tak samo krótkiej chwili widzieliśmy, jak wychodzi już od sąsiadów. To by tłumaczyło, czemu się zjawił tak wcześnie, ale jakoś mieliśmy żal. Kurcze raz w roku jest okazja, żeby pogadać i się dowiedzieć, co się u ludzi dzieje, a tu jakieś takie odklepywanie. Zamiast mówić o Bogu (taka okazja do ewangelizacji! już od dawna jestem w szoku, że księża jej nie wykorzystują i gadają o pracy, polityce i dupie marynie, a nie o wierze ), to "następny proszę". Ech...

Nic to. W czwartek z kolei od rana byłam w pełnej gotowości. Rano musiałam pojechać na badania (jak ja kocham pobieranie krwi, bleee), bo już za tydzień wizyta kontrolna z maluszkiem. Mam nadzieję, że wszystko będzie ok, no i że sobie już posłucham serduszka, bo to ten czas. Whatever, zaczęłam od porannego przejazdu na czczo w zimnie i śniegu, wróciłam do domu odessana z krwi :) żeby zjeść szybko śniadanie i z moimi farfoclami się wybrać do logopedy. Także po śniegu z powrotem na tramwaj, tym razem z Elą w wózku i dwoma bałwankami obok. Chłopaki ćwiczyli ładnie i pani ich pochwaliła, a Ela w tym czasie zdążyła poznać i zaczepić wszystkich na korytarzu. Wróciliśmy do domu po trzech godzinach zmęczeni i zmarznięci. Na szczęście rano zagniotłam ciasto na pizzę, także wkrótce po naszym powrocie dom pachniał pizzą z salami i szybko mogliśmy się nią zajadać. My jedliśmy normalnie (no prawie, Ela jest fanką stopionego żółtego sera i mogłaby go zeskrobać z całej pizzy i zostawić nam wymemłaną pozostałość, także trzeba ją powstrzymywać), a Gabryś jak zwykle tylko suche kawałki (te z brzegu - tak już ma). A potem odpoczywanie przy książkach i bajkach, bez pośpiechu, pijąc kakao litrami - to lubię :)

Taaak, piszę to i cały czas wisi na mnie Ela. Tańczy za plecami, bawi się moimi włosami, nagle zwisa śmiesznie z przodu i układa dzióbek do buziaczka (i muszę ją pocałować, bo inaczej będzie tak wisiała w nieskończoność, zasłaniając mi ekran) - szkoda, że tego nie mogę pokazać :) Straszna z niej przytulanka. Chłopaki lubią też się przytulać, ale ona bije rekordy i widać, że potrzebuje bliskości o wiele bardziej. Zamiast bawić się godzinami, woli wywalić mi się na kolanach jak kotka i podawać łapki do całowania i głaskania. Potrzebuje być w relacji, ciągle coś mówić do mnie. Mała kobietka no, od razu widać różnicę :) 

W ogóle śmiesznie jest obserwować u znajomych, jak różne są zachowania dzieci - tam, gdzie większość jest dziewczynek (na przykład w liczbie siedmiu :)), jest zupełnie inaczej niż tam, gdzie większą grupę stanowią chłopcy (choćby czterech, a i tak poziom hałasu i bójek wzrasta błyskawicznie). U nas też póki co mniej jest rozmów i nawet kłótni (ech te dziewczęce pyskówki, zasłyszane w innych domach, może jeszcze się ich doczekam), a więcej bitew, przepychania i krzyków (a ja się niestety dołączam do tego i gdy ktoś jest pokrzywdzony, to wkraczam i słychać mnie chyba na Rynku w Krakowie - no nie jestem taką spokojną mamą, co to "kocha więc nie wrzeszczy". Za to "kocham, więc jak już nawrzeszczę, to potem przepraszam" :P). Że charaktery są różne i nie można generalizować, to swoją drogą - ale nasi chłopcy są pod tym względem zupełnie skrajni. Lecz jeśli chodzi o zamiłowanie do bójek i wyścigów, pragnienie bycia pierwszym, zwycięzcą, to nie widać między nimi różnicy, to ich łączy (a raczej dzieli, bo "on mi nie dał wygraaaać, buuuuu", "a on za szybkooo jeździ, powieeeedz mu cooooś"). Przy tym wrzeszczą nieraz tak, że mam ochotę ich wysłać na księżyc. Niech tam przeżywają przygody, a nie ze mną w jednym pomieszczeniu.

No, zrobiła się 11. Czas pomyśleć o obiedzie. I pranie zebrać i wywiesić nowe. Chociaż ostatnio mam szczęście, dzieci jakoś nie mają fazy na brudzenie i pralka chodzi tylko raz dziennie, a nie trzy czy cztery. Lucky me :) Czego nie można powiedzieć o zmywarce - jak jesteśmy razem w domu, to biedaczka pada z przepracowania. Cały czas wszyscy coś jedzą (zerkam na Elę, przeżuwającą obok kolejnego herbatniczka z czekoladą). A więc, jak mówiłam  - trzeba się zastanowić, co na obiad :)

19 komentarzy:

  1. Widać jak wszystko u Was spaja miłości. I to jest piękne - oby jak najwięcej takich rodzin było :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I jeszcze dodam, że dziewczątko prześliczne. I takie podobne do Ciebie!

      Usuń
    2. Ech dobrze czasem przeczytać coś takiego, bo czasem tkwiąc w środku tego sajgonu to tego spojenia nie widzę, tylko nasze błędy... Dzięki!

      Usuń
  2. Chyba nigdy tutaj nie komentowałam, to mój debiut, choć czytam gdzieś od czasów brzuszkowych Eli. :) Wiele razy miałam ochotę zostawić tu po sobie ślad, dać wyraz temu, jak jestem oczarowana Waszą rodziną, ale zawsze się powstrzymywałam z wylewnością. Teraz już nie da rady - hormony i fikołkujący w brzuchu syn powodują u mnie rozczulenie na maksa przy każdym kolejnym Twoim poście, aż uznałam, że w sumie jaki jest sens tego powstrzymywania się... ;)
    Postaram się krótko.

    Masz niesamowitą rodzinę. Tak niezwykłą w całej swojej zwyczajności. Byłam kiedyś nianią u rodziny z czwórką dzieci i wiem, co to za gwar przy takiej gromadce. Czasem jak wychodziłam od nich, to dudniło mi w uszach, ale też właśnie przy nich zrodziło się we mnie pragnienie, by mieć dużą rodzinę. Teraz czytam Wasze perypetie i tylko się w tym utwierdzam. Do tego jeszcze długa droga przed nami, dopiero wiosną ma się urodzić nasz pierworodny, ale chyba cały urok jest w tym, że ta duża rodzina tworzy się tak powoli i stopniowo.

    Wszystkiego co najlepsze dla Was!
    PS
    Też od czasu do czasu bywamy na Eucharystii w Łagiewnikach. Ależ bym chciała Was kiedyś spotkać...! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę, że napisałaś :) Dziękuję za ciepłe słowa i życzę dobrej ciąży :)) mam nadzieję, że kiedyś się w Łagiewnikach spotkamy!

      Usuń
  3. Podejrzewam, że na dłuższą metę cisza dudniłaby Ci w uszach :)
    U nas kolęda też szybka, bo Młody tak się darł, że Ksiądz w te pędy do Sąsiadki. Ale umówiliśmy się na inny termin, po kolędzie.
    A ja lubię pobieranie krwi. Obserwuję, jak kolor się zmienia w zależności o dnia. Takie moje dziwactwo :)
    Uściski

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj ja nie jestem w stanie patrzeć na to i odwracam wzrok, także szacun za takie "dziwactwo" ;)

      Usuń
  4. ale piękny obrazek... :) moje pragnienie duże rodziny już się zapewne nie ziści, ale kiedy widze rodzinę z ilością dzieci cztery + to buzia sama mi się do nich śmieje :)
    Łagiewniki zamierzam wkrótce odwiedzić, zgubiłam gdzieś Dzienniczek Siostry Faustyny więc mam mobilizację :)
    Pozdrowionka :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hehe ja jeszcze kilkanaście lat temu mówiłam, że więcej niż 2 dzieci to patologia i że trzeba przecież je utrzymać :P Na szczęście Bóg mi zmienił myślenie dość radykalnie :)

      Usuń
  5. Słuchanie serduszka... Najpiękniejsza muzyka na świecie! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. W zeszłym tygodniu byłam u koleżanki, coby jej pomóc z dziećmi, jak przyjdzie ksiądz z kolędą - bo mąż w pracy, ona w stanie błogosławionym, maluchy żywe jak sto pięćdziesiąt :). Najpierw było trochę sztywno, bo oni chodzą do bliższej (odległościowo) parafii, ale jak córcia koleżanki zaczęła śpiewać "Nie ma takiego jak Jezus", ksiądz się włączył i okazało się, że... jest w neokatechumenacie, lubi rekolekcje z Bashoborą i w ogóle chętnie by posiedział dłużej, ale musi lecieć. Ale przynajmniej się oswoił :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Wesola gromadka :) Aż słychac przez monitor te ich wyscigi, bójki i przepychanki, a może dlatego, ze ja tez tak mam, mimo ze to chłopak i dziewczyna ale znam to do szpiku kości, "buuuuu ja ciałam wyglaaaać..." :) I wystarczy Ich dwoje, mimo, ze jestem mamą też czwóreczki, to jedno jest tylko w sercu mym, a drugie już na tyle duże, że nawet z nami nie mieszka, zatem pozostała dwójka musi nadrabiać za wszystkich :) Ale to prawda, z dziewczynkami tak to już jest słodko, Tolcia też w kółko z dzióbkiem, gdzieś obok, z wyznaniem miłosnym, z tulaskami - a ja to UWIELBIAM nade wszystko :)
    Cudna ta Wasza Elusia, mała iskierka :)
    Ksiądz po kolędzie - hahha też tak kiedyś czekaliśmy i wszedł akurat jak Tymuś krzyczał z kibelka "juuuuż" przy otwartych drzwiach skąd woń unosiła się wprost wspaniała, a stół był zapaprany kaszką, którą Tola własnie zakończyła jeśc, co też było widac na całej Jej buźce. Ten sam scenariusz i expresowe tempo przy zmianie scenerii :)
    Ścikam i już zazdroszczę tego bicia serduszka - najpiękniejsze dla ucha!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah to faktycznie kolęda super :D przynajmniej ksiądz zobaczył, jak życie wygląda :)

      Usuń
  8. Dni zakręcone ale ciekawe :) Naprawdę fajnie się o Was czyta. Serduszko pewnie jak dzwon usłyszysz :)
    Elusia cudna jak zawsze!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki, mam nadzieję że usłyszę :) już się zaczęłam stresować wizytą oczywiście...

      Usuń
  9. Haha, wyobrazam sobie te ekspresowa i szalona kolede! Z dziecinstwa jedna utknela mi w glowie - kiedy ksiadz (bardzo wysoki) wstajac z kleczek po modlitwie, przywalil glowa w wystajacy kant zyrandola (rodzice maja takie ozdobne cos z "czubem", ale sterczacym na dole). :D Na szczescie byl ogolnie przyjacielsko nastawiony do swiata i nie mial za zle nawet dzieciakom, czyli mnie i siostrze, probujacym powstrzymac dziki chichot. ;)

    A co do calusow i przytulania, to u mnie jest odwrotnie. Bi dopiero tak od roku przychodzi po buziaki i pieszczotki. Nasza przytulanka jest zdecydowanie Nik. Ten to uwielbia sie kokosic i nadstawia policzki, czolko oraz brodke po caluski. :)

    OdpowiedzUsuń
  10. Nareszcie trafiłam na blog (a nie trafiłabym tu pewnie, gdyby nie komentarz u mnie, za co dziękuję), który pisze mama wielodzietna, ale jeszcze oczekująca dzieci. Czegoś takiego jak ten blog i kogoś takiego jak Pani, przyznaję, szukałam. Bo ja mam na razie dwójkę dzieci, w marzeniach czwórkę, ale odwagi chyba tylko na dwoje. A jednak tęsknię za kolejną ciążą. Na pewno będę tu zaglądać i czytać!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Po dwójce też miałam kryzys :) Ale cieszę się, że trochę wbrew swoim lękom się zdecydowałam wtedy na kolejną ciążę. Bycie mamą trójki okazało się super, bo nagle zaczęłam się cieszyć macierzyństwem bardziej niż kiedykolwiek, no i byłam spokojniejsza. Od razu po urodzeniu Eli miałam ochotę na następne dziecko, tak nam było (i jest) fajnie! Także polecam, trójeczka dzieci to fajna sprawa, choć można się o tym przekonać tylko wtedy, kiedy się ją już ma ;)
      Do przeczytania, zapraszam :)

      Usuń