wtorek, 15 września 2015

Dzieci z wolnego wybiegu.

Na szczęście deszczowe dni za nami i wrzesień postanowił dać nam trochę letnich klimatów. Siedzę właśnie z kompem na kolanach w pokoju i grzeję się w słońcu :) A Ela coś kombinuje na dywanie. Suszone jabłka rozsypuje. I takie tam.

Niech się bawi. Dziś poszłam z nią po długiej przerwie do kontroli i nawet na szczepienie zaległe się załapałyśmy (jak się z nią wybierałam wcześniej, to akurat wszyscy złapali ospę, no i nie wyszło). Posiedziałyśmy godzinę w przychodni, bo dużo maluchów było. Była też dziewczynka w wieku Eli, taka żywa i ogarnięta. Jej mama ciągle za nią biegała, zbierała po niej zabawki i co chwilę coś zagadywała, próbowała sterować. Zwykle się nie czepiam innych modeli wychowawczych, bo ile kobiet (i dzieci), tyle strategii. Ale tutaj jakoś mnie to wyjątkowo irytowało i wcale nie byłam zdziwiona, kiedy mała w końcu zaczęła się po prostu drzeć i dokuczać. Też by mnie nosiło, gdyby biegała za mną nadgorliwa mamuśka i przeszkadzała w poznawaniu świata. No ale nic to, siedziałam cicho. Wiem z doświadczenia, jakie wkurzające są uwagi innych i mądrzenie się w kwestii wychowywania. Może to pierwsze dziecko tej kobiety, może sama z czasem dojdzie do wniosku, że nie tędy droga i nie można bawić się za dziecko.

Tak w tym temacie, przeczytałam ostatnio fajny artykuł w jednej z gazetek (kupiłam sobie, żeby coś poczytać, czekając na chłopaków wracających z przedszkola). O dzieciach z wolnego wybiegu (TUTAJ trochę o tym, choć nie ten tekst czytałam wtedy). I takim nurcie wychowania, w którym nie biega się cały czas za dzieckiem, ale pozwala mu na samodzielność. Wracanie samemu do domu, jeżdżenie po mieście bez obstawy itp. Oczywiście wszystko w granicach rozsądku, dopasowane do wieku i charakteru dziecka. Ale sama ostatnio o tym myślę. Pamiętam nasze zabawy na podwórku. Przecież najfajniejsze były te, o których nasi rodzice nic nie wiedzieli. Te, kiedy wyruszaliśmy na rowerach na drugą stronę osiedla, albo na łąkach bawiliśmy się w pochody. Teraz coraz mniej dzieciaków bawi się w ten sposób. Zauważyłam to dopiero niedawno, jeszcze kiedy się zastanawialiśmy nad wyborem przedszkola dla dzieci. Pytałam sąsiadki gdzie są fajne przedszkola w okolicy i jakoś w rozmowie powiedziałam, że chciałabym, żeby dzieci miały kolegów w sąsiedztwie i mogły razem się bawić i odwiedzać. Popatrzyła na mnie jak na ufo, a potem powiedziała, że teraz nikt tak się dzieciom bawić nie pozwala i że po zajęciach siedzą w domu, albo idą na wizytę kontrolowaną ;)  gdzieś do znajomych. I faktycznie, kiedy jeżdżę po okolicy spacerując z dziećmi, to prawie nie widujemy bawiących się luzem dzieci. Jeśli już, to w prywatnych ogródkach. Albo na placach zabaw, gdzie prawie zawsze są pod opieką dorosłych. Hmm.

Pytanie, co wyrośnie z takich nadmiernie zaopiekowanych dzieci? Z doświadczenia wiem, jak ciężko jest czasem mieć nadopiekuńczych rodziców (choć wiem, że mogło być gorzej :P). I że to podcina skrzydła. Czasem tak samo rani, jak brak opieki i zainteresowania. Mały człowiek potrzebuje mieć swoją przestrzeń, w którą dorośli nie ingerują. I w późniejszym wieku dokonywać wyborów życiowych zgodnych z własnymi marzeniami i predyspozycjami, a nie wizjami rodziców, choćby najbardziej "życiowymi".

Tyle w temacie. Nie uważam się za super mamę (raczej mamę-czarownicę, chociaż mam nadzieję, że jestem wystarczająco dobra dla moich dzieci) i raczej nie widzę siebie w roli kogoś dającego dobre rady w kwestii wychowania (w ogóle wkurza mnie ten cały "parenting", kurde posiadanie dzieci to normalna sprawa, a nie jakaś filozofia, czy batalia do wygrania, można przeżyć bez sterty poradników i wielogodzinnych rozkmin typu "czy warto karmić piersią?" i "jak przeżyć bunt dwulatka?"... tak jakby nie istniało coś takiego, jak intuicja, ewentualnie pomoc bliskich osób z doświadczeniem) ale akurat to warto przemyśleć...

O, Ela właśnie usiadła obok mnie, położyła mi głowę na nodze i zasnęła. Jak słodko wygląda... Do schrupania jest moja królewna :)

A teraz dylemacik, wypić spokojnie herbatę z miodem i poczytać książkę (taka okazja!!!), czy uporać się ze stertą prania? Ech... Może zdążę zrobić jedno i drugie, zanim młoda się obudzi. Chociaż wątpię. Nic to, idę. Pralka mnie woła :P

Na koniec piosenka z "Dzwoneczka" - chłopaki ostatnio oglądają jedną część za drugą, a ja się delektuję muzyką. Nawet nie wiedziałam, że śpiewa tam Loreena McKennitt! Delicje... W sam raz na tą porę roku, kiedy wszędzie kwitną mimozy, a światło ma kolor miodu.


Come away with me now to the sky
Up o'er the hills and the sea
Far beyond where memories lie
To a place where I'm free to be me


Oh, gather ye now one and all
No what matter what all ye may do
Where the stars fill your soul
When the moon cradles all
So to yourself be true

The blanket of snow is o'ercome
Each flower waits for the sun
And the whispering tears of the rain
Holds promise for everyone

Then come away with me, friends
No matter where you call your home
With a light in our hearts, we will never part
No matter how far we roam


Deep in the forest we go
Creatures are all fast asleep
With a kiss and a wink we will waken our souls
Love is the safety we'll keep

And then we'll dance through the night
Till the sun will sparkle at dawn
And up way we will go like last winter's snow
Soon our work will be done

Oh, gather ye now one and all
No what matter what all ye may do
Where the stars fill your soul
When the moon cradles all
So to yourself be true

6 komentarzy:

  1. Ach, ostatnio też mam podobne rozkminy. Tylko że w moim miasteczku jeszcze spotyka się dzieci "z wolnego wybiegu" :D I to do tego jeszcze dobrze wychowane. Czasem jak jestem na spacerze obserwuję takie akcje, że się potem pół dnia z tego śmiejemy. ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Kiedyś dzieci biegały z kluczem na szyi, byłam jednym z nich... i ja tego nie lubiłam, nienawidziłam świetlicy, bycia samej w domu po szkole, szwedania się bez rodziców po podwórku, marzyłam wtedy, aby moja mama nie pracowała, albo mieszkała z nami babcia, tak jak to było u niektorych. Może dlatego teraz to pokolenie z kluczem na szyi chce nadrobić te swoje niespełnione marzenia z dzieciństwa i otacza w 100% i na każdym kroku opieką swoje dzieci? Nie wiem, tak gdybam, to pewnie wszystko zależy jak piszesz od sytuacji i wieku dziecka. U nas pewnie też tak nie będzie, że dzieciaki będą lata samopas, bo mieszkamy w podwarszawskiej małej miejscowości, gdzie właśnie sa same prywatne ogródki, albo ogrodzone place zabaw i na całe szczęście ogrodzone, ale do nich trzeba dojść wzdłuż ruchliwej ulicy, jednej głównej przejazdowej, więc na tą chwile nie wyobrażam sobie aby dzieciaki łaziły tam same, ale z czasem? Jak się przeprowadziliśmy tutaj z warszawskiego osiedla, niby zamknietego, ale wokół była już ta dobrze nam znana "swoboda" to Zuza poszła do gimnazjum, wielkim zdziwieniem było dla niej, że dojeżdza tam gmibusem spod domu, ze musi pilnowac godzin aby zdążyć na niego itd Dla mni było to idealne rozwiazanie, bo czułam się bezpieczniej, ale fakt faktem, wracala do domu i każdy z dzieciaków tak wracał i już w nich "siedzieli", bo porozrzucani wszyscy po tych podmiejskich wsiach, a komunikacji jeszcze wtedy żadnej nie było, teraz już jest autobus chociaż. Odwiedzające koleżanki w związku z tym były przywożone samochodem przez rodziców i my też tak robiliśmy, z czasem oczywiście jak była coraz starsza była już bardziej samodzielna, ale plusem tego było dla nich to, ze jak się już odwiedzali to czesto było to z nocowaniem, a mi tego też brakowało w dzieciństwie, jak miałam koleżankę obok w bloku i rodzice nie godzili się na takie nocne odwiedziny. Teraz będzie podobnie z maluchami, Tymka też wozimy do kolegów sami, choć są już na tyle "duzi" że już zostawiamy dzieciaki w gościnie same, aczkolwiek nadal pod opieką zapraszających rodziców. Siłą rzeczy w naszej sytuacji na ten wolny wybieg długo możliwości nie będzie, ale zgadzam się z Tobą w 100% , ta moda na "parenting" też mnie mierzi, takie to wszystkie mam wrażenie jest na siłę, takie trochę wydumane, przesadzone i nazbyt "nowoczesne". próbowałam w tym się odnaleźć przy Tymku jak był malutki, nie chwyciło mnie to, a teraz wręcz czasami wkurza, tyle tam takich "złotych" rad i "innowacyjnych" zasad, teori bla bla bla :)

    Słodka ta Twoja Elunia. Wypiłaś herbatkę? :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podpisuję się pod tym postem... jakbym swoje myśli czytała. Zarówno na temat poradników jak i pilnujących dorosłych na placach zabaw! Wszystko się zmieniło odkąd sama byłam dzieckiem.. trzeba chyba przywyknąć.
    Elunia jaka grzeczna :) Przesypia całe noce? Nasze nocki bywają trudne..

    OdpowiedzUsuń
  4. Choć moje dziecko ma dopiero 2 latka to staram się nie narzucać jej za bardzo i nie ograniczać. Inni się dziwią, że mam luzackie podejście i zaufanie do własnego dziecka kiedy inne mamy aż się trzęsą nad swoim dzieciaczkiem by nim mu się nie stało.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. To moje dzieci chyba są z wolnego wybiegu, wiem ile się nasłuchałam jak mój 9 latek sam na treningi jeżdził na rowerze, ale nikt nie wie ile razy się go śledziło i sprawdzało czy daje sobie radę sam i czy przestrzega zasad. A że puszczam mojego drugiego samego na dwór albo nawet z młodszym bratem pod okna do piaskownicy to też duża afera się robi, bo to małe i jestem nieodpowiedzialna...możliwe, ale oczy trzeba mieć wszędzie i trochę zaufania, a za firanki można robić wiele rzeczy i mieć kontrolę nad wszystkim ;)

    OdpowiedzUsuń