Najpierw muzyka... Swoją drogą do tego tańczyliśmy nasz pierwszy taniec na ślubie. No to mamy ;)
Dwie barwne noce za nami. Najpierw chłopcy jednocześnie dostali gorączki i grzali na wyścigi całą noc. Zasnęli spokojnie dopiero o piątej. A niewiele później obudziła się Ela. I potem jakoś musieliśmy przeżyć poniedziałek. A dziś w nocy nagle obudziła mnie młoda, bo zaczęła wymiotować. I przydarzyło jej się to potem parę razy, także dziś rano miałam stertę aromatycznego prania do zrobienia.
Wirus jakiś czy co?
W każdym razie Krzysiek drugi raz pod rząd zaspał do pracy :P Więc wróci w nocy, a ja znowu na kilkanaście godzin zamieniam się w samotną matkę. Bywa.
Wczorajszy wieczór sobie tutaj opiszę krótko ku pamięci. Było już późno i musiałam całą trójcę położyć spać. Kazałam chłopcom poczytać sobie książeczki, a ja poszłam kąpać Elę, bo cała się wysmarowała serkiem homogenizowanym. Ela pluskała się radośnie w wannie pełnej piany, kiedy do łazienki wszedł Rafałek zaryczany, bo oblał sobie spodenki. Zwykle sam się przebiera, ale chyba był już zbyt zmęczony i po prostu przyszedł do mnie z wielkim rykiem. Na chwilę zostawiłam Elę (nasłuchując, czy dalej się pluska) i przebrałam młodemu spodenki. Wróciłam do Eli, która bawiła się dalej pianą. Nagle, kiedy zgarnęła wielką garść bąbelków zobaczyłam, że woda jest dziwnie brązowego koloru :P Dziewczynka korzystając z mojej krótkiej nieobecności porządnie zanieczyściła wannę :P I dobrze, że zorientowałam się tak szybko, bo pod tą pianą naprawdę nie było nic widać... Tak więc szybko wyciągnęłam młodą z wanny, przemyłam i wysuszyłam, no i zaczęłam ubierać w pokoju. W tym momencie wszedł Gabryś i oznajmił zdegustowany, że Rafałek właśnie pomalował w ich pokoju ściany czerwona farbą. W tym momencie miałam ochotę ziać ogniem. Faktycznie, farbki zostały na stole w kuchni po tym, jak chłopcy sobie malowali. No i tego dnia namalowałam w ich pokoju srebrną farba na ścianie kota, gwiazdy i anioła. Ale nie po to, żeby mnie średniak naśladował. Czerwoną farbą w dodatku... Poszłam do pokoju chłopców, stwierdziłam, że czerwonych śladów nie da się zmyć i spokojnie wróciłam do ubierania młodej. W pewnym momencie człowiekowi przepalają się bezpieczniki i potem już na wszystko reaguje spokojem :P Tyle dobrego, że zmęczeni poprzednią nocą, chłopcy zasnęli potem szybko i bez marudzenia. Ela też. A później przyszedł Krzysiek.
Czasem to naprawdę mam wrażenie, że gdyby nie silny instynkt pod tytułem "chcę mieć dziecko", jaki Bóg nam dał w prezencie, to nikt by się na posiadanie potomstwa nie zdecydował :) O wiele przyjemniej siedzieć sobie wieczorem z drugą połówką w ciszy (o sorry, cisza to ulubiony odgłos osób mających dzieci - tu miała być głośna muzyka!) i, przeżuwając coś smacznego, oglądać filmy albo grać w planszówki (to nasza ulubiona opcja ;)). Tyle że nie jest to oczywiście tak niebezpieczne i ciekawe. Kto posiada dzieci, ten wie, co to przygoda :P Ja na przykład zawsze chciałam być takim awanturnikiem na miarę Indiany Jonesa. I popatrzcie, udało mi się! :)
Ale żeby nie ociekać aż tak czarnym humorem, muszę też wspomnieć o czymś dobrym. Na przykład o tym, że wczoraj rano, kiedy się zastanawiałam, jak z takimi rozgrzanymi chłopakami pójdę do sklepu po chleb i ogólnie coś do jedzenia - nagle ktoś zadzwonił do drzwi. Okazało się, że moja mama przyszła niezapowiedzianie, bo dostała od znajomej wiaderko pachnących poziomek. A przy okazji, jak to mama, przyniosła chleb i dużo dobrego jedzonka. I szczerze - nie miałam wątpliwości, że się moją mamą tak pięknie Bóg tego dnia posłużył. Choć ona pewnie o tym nie wie :) W każdym razie mimo wymięcia po ciężkiej nocy, mogliśmy się wczoraj delektować poziomkami po każdym posiłku. To chyba jeden z najpiękniejszych darów lata - małe, ciemnoczerwone owocki, które dosłownie rozsadza cudowny smak i aromat. Jak w czymś tak niewielkim zmieścić tyle dobrego? Maliny i truskawki są duże (i dobre) ale poziomkom mogłyby... hmm... korzonki czyścić (no bo nie buty :)). Do poziomek zrobiłam polewę ze śmietanki, mleka i cukru i... byłam w Niebie ;) Normalnie o poziomkach mam takie zdanie, jak osiołek ze Shreka o kremówkach...
Czytam sobie zbiór tekstów Wyszyńskiego W obronie życia nienarodzonych. Tak na chybił-trafił otwieram i czytam. Niesamowite jest to, że jeszcze przed moim narodzeniem mówił dokładnie to, co mógłby powiedzieć dziś. Nawet nie wiedziałam, że ta batalia o życie małych dzieci to nie jest tylko problem naszych czasów. Ale już w XX wieku aborcja z wielu względów wydawała się wielu dobrym pomysłem. No dobra, to wiedziałam, ale nie sądziłam, że AŻ TAK. I że tak samo, jak dziś chce się wmówić wszystkim, że to prawo kobiety do własnego brzucha, że to dziecko to tylko zlepek komórek itede - takie same bzdety, tylko na miarę tamtych czasów, powtarzali różni "mądrale". Koszmar... Aż mi się zimno robi, kiedy pomyślę o tych wszystkich małych dzieciach, które zginęły, bo miały "światłych i postępowych" rodziców. Albo po prostu bardzo biednych. To gorzej niż Auschwitz - i trwa cały czas.
Tam, gdzie chodzi o obronę życia nienarodzonych, nie trzeba odwoływać się do problemu wiary czy niewiary. Wystarczy być człowiekiem. Jakim prawem człowiek, broniąc własnego życia, wydaje wyroki na innych?
Ostatnio znajomi nas zapytali kiedy ostatnio graliśmy w Heroes. Taka gra RPG na komputer. Na naszą odpowiedź, że przed erą Krzysia odpowiedzieli, że to wasze małżeństwo nie ma sensu. A żart się wziął stąd, że jak byliśmy narzeczeństwem bardzo wkurzały nas pytania: A czemu bierzecie ślub. I tak wymyśliliśmy odpowiedź: żeby móc razem zamieszkać, stworzyć sieć i przez sieć grać w Heroes :) Zagrałabym sobie...
OdpowiedzUsuńDzieci są cudowne i są darem ale czasem każdy ma dość. Ty jesteś na prawdę cierpliwą mamą! Ja na widok pomalowanych ścian i kupy w wannie dostałabym szalu chyba :D ale może i racja, że wszystko przede mną i przywyknę :D
OdpowiedzUsuńSłodkie te Twoje dzieciaki! :) musicie się kurować, bo nadchodzą cieple dni! :) pozdrawiam! Ola. :)
Musisz mi wybaczyć, ale czytając opis Twojego wieczora popłakałam się ze śmiechu :D
OdpowiedzUsuńDzieci są czadowe, my duzi - którzy w dużej mierze zapomnieliśmy jak to jest być dzieckiem możemy się naprawdę wiele od nich nauczyć. Ja sobie nie wyobrażam życia bez Młodego! :-)
Tekst Wyszyńskiego bardzo trafny!
Rozbawił mnie opis Twojego wieczoru, choć wiem, wiem i wyobrażam sobie jak musiałas kipiec, też w takich sytuacjach kipię i i mam ochotę gryźć, choć tak jak piszesz, przychodzi w końcu taki moment, ze nie mówi się już nic, przyjmuje się każdy taki nagły wybryk za wybrykiem z prawie stoickim spokojem i po prostu zaciska zęby :) Ach życie :)
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o aborcję - zgadzam się z ostatmi zdaniem/cytatem w 100%..
Tak często tak jest jak się wali to się wali wszystko dokładnie czasami po prostu nie ma siły czlowiek się złościc na dzieci
OdpowiedzUsuń