Słoneczna sobota. Wszyscy pociągają nosami, ale mam nadzieję, że mimo to pojedziemy dziś na eucharystię wieczorem i naładujemy akumulatory.
W zeszłą niedzielę leżałam i nie miałam siły się dowlec do kościoła. Potem ciężko mi było w tygodniu. Nie wiem, jak kiedyś mogłam w ogóle przez kilka lat nie chodzić do kościoła i żyć. Chociaż z drugiej strony, co to za życie było - bez nadziei, w coraz większej depresji, bez odpowiedzi na podstawowe pytania. Jedyne co słyszałam od rodziców, którzy odeszli własnie od kościoła, to "ucz się, bo nic z ciebie nie będzie". Może ktoś umie uczyć się, pracować ot tak, dla zasady, ale ja już wtedy nie umiałam żyć bez sensu. Więc żyć nie chciałam i marzyłam o śmierci. Skoro Boga nie ma, albo jest daleko, to po co to wszystko, po co wstawać rano...
Tak było jakieś hmm 14 lat temu. Na szczęście potem była interwencja z góry i "A jednak On jest! Ha, to do roboty!"
Ale mnie wzięło na wspomnienia :) Dobrze pamiętać, z czego się wyszło.
Co u nas? Ano jakoś minął ten tydzień, pełen podawania leków i kolejnych kiepsko przespanych nocy. Dzieci marudziły zgodnie, także łatwo nie było. No ale już jest lepiej.
Wczoraj tylko strach mnie znowu ogarnął, że przeszła pewna wspaniała konwencja, która za patologię i przemoc wobec kobiet obciąża nie to, co powinna... Że niby to w tradycyjnych, religijnych rodzinach się kobiety jak szmaty traktuje. Hm nie zauważyłam jakoś. Mnie do szmaty tylko wtedy blisko, kiedy po dzieciach trzeba podłogę wytrzeć :) Za to znam całą masę rodzin, gdzie o Bogu nikt nie mówi, o miłości też - no i przemoc kwitnie, owszem.
Ech boję się czasem, w jakich nienormalnych czasach odwróconych wartości przyjdzie żyć moim dzieciom, jakie trudne decyzje będą musiały podejmować. Boję się, że różni "oświeceni eksperci" będą się wtrącać do wychowywania dzieci. I mam dość robienia z chrześcijan jakiś ciemnych świrów, z księży - posępnych i zawistnych"czarnych". No nie jest dobrze...
No ale nie ma co wybiegać, trzeba robić co w naszej mocy, żeby wychować dzieci na ludzi z kręgosłupem, z wiarą. Takich, którzy będą umieli wytrwać i nie dać sobie wmówić bzdur. Odróżnić dobre od złego. Mam nadzieję...
Dobra, będę kończyć te niezbyt wesołe rozważania. Co ma być, to będzie. Ważne, że jest o co walczyć.
I że zaraz zjem dobry obiad. Mięsko już pachnie :)) Więc zakończenie iście hobbickie (bo i bileciki na "Hobbita" kupione, haha!).
Niestety żyjemy w takim świecie że państwo coraz bardziej zagląda nam do wychowania dzieci i chce dyktować jak musimy to robić...
OdpowiedzUsuńHmm, nie lubię uogólnień... Wszystko zależy przecież od ludzi.
OdpowiedzUsuńNo to życzę Wam udanego seansu, i zdrowia!!!
Świat staje na głowie...przeraża mnie to wszystko...
OdpowiedzUsuńDużo zdrówka dla Was wszystkich! :*
Nas też znowu dopadło:/
Ech, wiosno gdzie jesteś????
Buziaki :*
Dla państwa przecież najlepiej przejąć władzę nad wychowywaniem dzieci (to Lenin czy Stalin o tym pisali?). To oczywiste. Tak robią pantwa socjalistyczne (typu Szwecja) i to się tam sprawdza. Tacy dorośli nie myślą później samodzielnie i o to chodzi...
OdpowiedzUsuńMama trojeczki
Rivulet, z tą przemocą to jest różnie. Czasem w niewierzących, a czasem w niby wierzących i tradycyjnych rodzinach... Ale z pewnością, jakby ludzie słuchali co do powiedzenia ma Kościół - że trzeba kochać i szanować się nawzajem w rodzinie, że mąż ma swoją żonę kochać jak własne ciało, a dzieci są darem Bożym - to nie byłoby przemocy.
OdpowiedzUsuńA Wasze dzieci na pewno uda Wam się wychować dobrze. Bo jesteście kochającą rodziną i dobrymi rodzicami.
Anna-Róża
Co tu kryć - bez Boga nie da się żyć :-))
OdpowiedzUsuń