wtorek, 6 stycznia 2015

Dwa filmiki na początek. Refleksje z pola bitwy.


(Dwa krótkie filmy na początek tego roku... może coś zmienią. Naprawdę krótkie są, posłuchajcie...)

Wieczór. Dzieci śpią. Krzysiek coś klepie przy swoim kompie do pracy. A ja siedzę, maluję paznokcie na czerwono i szukam różnych rekolekcji w necie.

No potrzebuję. Czytać akurat mi się nie chce, słuchać mi się chce. Bardzo. Tak, żeby jak jutro wstanę, to nawet jak będę mieć doła, lenia, wnerwa na dzieci i cholera wie co jeszcze (bo znowu sama z kieratem, a w dodatku z Rafałkiem do lekarza z chorym uchem trzeba iść - dziś skarżył się, że go boli i wymiotował), to będę mieć to poczucie, że Bóg jest blisko. I że nawet kiedy będę się zachowywać jak ostatni debil, to nie będzie miał do mnie żalu...

Święta i nowy rok to dobry czas. Jesteśmy razem, odwiedzamy rodzinę itd. Powinno być ciepło, sielankowo i przytulnie. Ale jest jak jest, bo to właśnie wtedy wychodzą nasze nerwy. Fajnie jest siedzieć cały dzień w piątkę w domku - tylko że w końcu ktoś zrobi coś takiego, że się wybucha. Zwłaszcza że chłopcy weszli w ten etap, kiedy czułość okazują sobie przez staczanie bójek przy wtórze donośnych okrzyków. Wiem że  tego potrzebują, pilnuję tylko żeby się nie pozabijali i żeby walka była sprawiedliwa... Ale w końcu od wrzasku bolą mnie uszy, głowa i sama zaczynam się wydzierać. A potem czuję się okropnie.

W ogóle ostatnio kilka razy się tak czułam depresyjnie, choć staram się temu nie ulegać. Ciężko jest widzieć, że ktoś bliski (w tym akurat wypadku dzieci) robi wszystko, żeby Cię wyprowadzić z równowagi - nie słucha, dokucza, powtarza ciągle tą samą irytującą czynność (na przykład burzenie bratu konstrukcji z klocków, co wywołuje zrozumiałą rozpacz budowniczego, wyrażaną w decybelach). Dobrze, że wkracza wtedy tata (czyli Krzysiek) i pilnuje dyscypliny. Parę razy miałam takie momenty, że widziałam, że sama bym się złamała i zrezygnowała z kary. A on nie, wytrwał. I faktycznie były potem dobre efekty. Ale ta chwila, kiedy jesteśmy skłóceni, kiedy jestem zła na dzieci i nawet nie wiem, co z tym zrobić - paskudna sprawa.

Albo inny moment, kiedy dzwonię do babci, żeby złożyć życzenia świąteczne. Babcia do niedawna była skłócona z moją mamą (mają niesamowicie toksyczną relację zaborczej mamy i jedynaczki - więc co jakiś czas babcia wywala na moja mamę swoje frustracje i mówi jej, że jest beznadziejną córką, bo śmiała wyjść za mąż i zająć się rodziną, a nie rodzicami, w tym ojcem-alkoholikiem). Więc zbieram się do tych życzeń, a tu babcia wyskakuje znowu z jakimiś pretensjami do mojej mamy i chce ją obsmarowywać. Na co ja się nie daję i delikatnie daję babci do zrozumienia, że zamiast gadać takie rzeczy, powinna mamę przeprosić. I wtedy babcia - bluzg! - zrobiła przez telefon histeryczną scenę doprawioną wulgaryzmami i rzuciła słuchawką. Potem próbowałam się do niej jeszcze dodzwonić i pojednać, ale nie odbierała. Sytuacja póki co bez zmian.

Nie wiem, po co to piszę. Może dlatego, że mocno we mnie siedzi pewna scena z końca listopada bodajże. Bardzo szybko odszedł na raka mój znajomy. Starszy człowiek, ale jeszcze rok wcześniej w lecie balowaliśmy z Krzyśkiem na jego weselu. Tej jesieni odprowadzałam trumnę z jego ciałem. Na tym samym cmentarzu kilkanaście lat wcześniej był pogrzeb mojego dziadka. Wtedy była to dla mnie tragedia. Mój kochany dziadek... A śmierć była dla mnie wtedy czymś strasznym, końcem wszystkiego, kiedy człowiek znika i tyle. Teraz było zupełnie inaczej, pięknie. Wiedziałam, że Józio właśnie znowu chodzi po górach, tym razem tych najpiękniejszych (kochał góry i parę razy byliśmy razem na szlaku). Że jest z Bogiem, że całe jego życie, po ludzku patrząc niezbyt udane, miało sens i cudowny finał. I że mam teraz po drugiej stronie kogoś bliskiego, że ten drugi brzeg jest jakby bliżej. Że sama tam kiedyś przeskoczę.

I te wszystkie momenty, zranienia, cierpienia, nieudane relacje - też mają sens. Że Bóg może je uzdrowić, wyprowadzić z nich coś dobrego. A nawet jeśli nie i jeśli po tej stronie skończą się dramatem - to jest jeszcze modlitwa i szturm o dobre zakończenie po drugiej stronie.

Tak mnie wzięło na wylanie tego wszystkiego... Żeby nie było, że zbyt sielankowo piszę i w ogóle u mnie  tylko cud, miód i orzeszki. Są też lęki, popękane od nawracającego AZSu dłonie, astma, rozterki żony, mamy, córki, wnuczki, synowej i przyjaciółki... I świństwa, które robię/myślę. Takie tam. W tym wszystkim Bóg mnie coraz bardziej ściąga do siebie.

Hm. No dobra. Ale tak naprawę, to cała ta notka tylko po to, żeby móc napisać:

Nie ma takiego gówna, w jakim by Cię Bóg nie wypatrzył i z jakiego by Cię nie wyciągnął. Choćbyś tkwił w szambie po uszy. Naprawdę.

A tam po drugiej stronie - nie będzie już strachu, zmęczenia, żalu ani tęsknoty. Warto o to walczyć.

9 komentarzy:

  1. No to rozkleiłam się z samego rana. Ale pozytywnie, dzięki. Zaraz Ci napiszę maila.
    Justyna Szy...itd :)

    OdpowiedzUsuń
  2. dokładnie trzeba się czasami wypisać czasami trzeba to wszystko wykrzyczeć sobie powiedzieć głośno to prawda Bog wyciąga z najgorszego bagna jeśli tylko go o to poprosimy i uwierzymy że w nim nadzieja..
    no nie powiem babcie masz mega ale jedyne co można to modlić się i tak jak piszesz wierzyć że Bog wie co z tym zrobić...

    OdpowiedzUsuń
  3. Podglądam bloga od jakiegoś czasu, bardzo tu miło i ciepło. Ja mam narazie jedno dziecko i lubię sobie poczytać co u Was. Na podbudowanie polecam obejrzeć dokument "Megarodziny", oglądałaś może w TV? Jest to też dostępne na Youtube
    http://www.youtube.com/watch?v=R6-EhZd0NxI
    Polecam:) i pozdrawiam ciepło całą Rodzinę!
    As.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kurna... Korzystam z Lilki drzemki, i Twój post jest drugim, który czytam, i drugim przy którym ryczę...
    Ten moment, kiedy pisałaś o dzieciach, to jakby cały o mnie i Elizie...
    Ściskam, mocno.

    OdpowiedzUsuń
  5. Takie zycie, czasem jest tak, że nas dociska do ziemi ale w końcu dajemy radę i się z niej podnosimy...

    OdpowiedzUsuń
  6. Jeju...jaka piękna pokrzepiająca, wzruszajaca notka... Ty powinaś takie książki pisać - sprzedawałyby się jak świeże bułeczki :) Dziękuję Ci bardzo, jesteś kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  7. Wiem, że to już pisałam - nie chcę się powtarzać - ale muszę. Wspaniale piszesz i czekam na Twoje teksty. Ta notka ma w sobie siłę. Ma w sobie power! Ma w sobie krzepę i przekaz. Ta notka do mnie mówi "widzisz, widzisz! Ona ma rację, Ty też to wiesz" Tak, pewnie, że wiem. Staram się jak mogę, choć często jest tak trudno. Bywam na siebie wściekła za swoją słabość i uległości. Każdy popełnia błędy, wiem.
    Lubię tez posłuchać różnych rekolekcji w necie. Lubię kazania księdza Piotra. Lubię, no :))
    Bóg jest świetny. Jest wielki. Wierzę, że On ma swój plan mimo że nie rozumiem czasem zupełnie. Teraz takie okres w życiu mam ciężki. Ale wierzę, wierzę, że On jest, że wspiera i że mnie nie zostawi. Mnie i moją rodzinę. Tak jak napisałaś, On jest blisko i nie zostawi mnie, nawet jak będę się zachowywać jak debil (czyli codziennie?!! :D )

    OdpowiedzUsuń
  8. Bardzo lubię o. Szustaka! :) Często wyszukuję na youtubie jego rekolekcji, albo konferencji :) Świetny gość! Miło trafić na osobę, która także karmi się pięknym, dobrym i niosącym nadzieję Słowem :)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń