niedziela, 24 listopada 2013

Między jednym tygodniem a drugim.

Za nami długi, pracowity tydzień. Przed nami... taki sam :) 

Tyle że wyjątkowy, bo we wtorek stuknie mi 28 latek. W sumie to urodziłam się też we wtorek, koło południa. Nie pamiętam, co miałam wpisane w książeczce. Moja mama na pewno pamięta dokładnie. Jak to jest, że dzień narodzin dziecka tak mocno się wbija w pamięć matki? Jak dzień decydującej bitwy dla żołnierza. Można wspominać bez końca. Dla mojej mamy to był trudny czas, pełen przykrości - tamto pokolenie musiało rodzić na leżąco, dziecko dostawało tylko na karmienie i generalnie nie miało wiele do gadania. Nasłuchałam się tak przykrych opowieści o porodzie, że sama w pierwszej ciąży miałam niezłą traumę. Babcie też wspominały to jako coś okropnego i upokarzającego. Może dlatego, wbrew wszystkiemu, tak bardzo chciałam Gabrysia urodzić naturalnie (groziła mi cesarka). Żeby przekonać się, jak to jest. Okazało się najpiękniejszym doświadczeniem mojego życia. A potem powtórzyło, przy Rafałku. I teraz mam nadzieję na trzeci taki piękny dzień.

Poza tym w czwartek czeka mnie dłuższe wystąpienie przed większą ilością nieznanych mi ludzi. To tak w ramach ewangelizacji, mówiąc ogólnie :) Aż mi się wierzyć nie chce, że do tego dochodzi. Że Pan Bóg się posługuje tą małą dziewczynką, która całe życie walczyła z nieśmiałością i kompleksami i była totalnie niezdolna do powiedzenia choćby słowa przy ludziach. Jeszcze w liceum miałam całkowity paraliż w takich momentach, czułam się jak śmieć (i w sumie tak byłam tam traktowana), czerwieniłam i jąkałam. Coś zaczęło się zmieniać na studiach, kiedy powoli się dałam Bogu leczyć ze wszystkich zranień. Dziś mogę mówić i o dziwo sprawia mi to przyjemność, choć oczywiście kosztuje trochę nerwów. Ale w takich momentach, kiedy mówię do tłumu ludzi o Bogu i słowa przychodzą same, a ja jestem spokojna, widzę ten moment z filmu "Forrest Gump", kiedy nagle chłopiec, który nie mógł chodzić, zaczyna biegać. I odtąd biega zawsze i wszędzie.

Chłopcy mają trudniejszy czas teraz i ciężko z nimi wytrzymać. Wiem, że to minie wkrótce i że mają do tego prawo, ale nie jest miło słyszeć ryki i dąsy od rana do wieczora. Więc też już chodzę i warczę. Rafałkowi chyba będą szły zęby, bo od czwartku chodzi i zawodzi, jak nie on. Ciekawe, trójki czy piątki. Długo czekaliśmy na przypływ uzębienia (roczny Rafałek miał chyba tylko 2 ząbki), ale teraz skubaniec ma już prawie komplet. I dobrze, bo jego ulubionym zajęciem jest jedzenie. Whatever, nie wiem, co dolega Gabrysiowi, ale też się zrobił mega marudny. Czy przez smętną pogodę czy po prostu taki etap w jego życiu, ciągle mu coś nie pasuje i zrzędzi z byle powodu jak stara babcia :P Mam nadzieję, że to minie, bo już mnie trafia. Dziś sobie mogę zostawić ich z tatą i wyskoczyć do miasta, ale od jutra znowu będę siedzieć sama na posterunku i sobie radzić. Praca zajmuje Krzyśkowi tyle czasu, że czuję się nieraz jak samotna matka. Tyle tylko, że w nocy jest się do kogo przytulić :)

Kończy się rok liturgiczny, Rok Wiary. Już za tydzień adwent. Ale jaja, nie? ;)

12 komentarzy:

  1. Oszzzzz! Taki długi komentarz dałam i go wcięło :((((( Eh!

    OdpowiedzUsuń
  2. To niesamowite jak zmieniło się podejście do rodzącej od tamtych lat... I o ile moja mama całkiem przyjemnie wspomina swoje porody, o tyle babcia dużo gorzej je zawsze wspominała...
    Kiedy trafiają mi się takie dni bez męża, też czuję się wykończona. Myślę, że kiedy dzieci podrosną jest już łatwiej. A przynajmniej pocieszam się tak :)
    Miło czytać, że odzyskałaś wiarę w siebie i poczucie własnej wartości w temacie publicznych wystąpień. Ja w podstawówce nie miałam z tym problemów, ale od liceum jak się zablokowałam, tak do teraz to trwa...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj z tym strachem przed ludźmi to miałam ciężko, od dziecka bałam się mówić i byłam strasznie nieśmiała, no i czułam się przez to gorsza :( Z czasem było coraz gorzej, choć z boku pewnie nie było tego widać, bo starałam się być grzeczną dziewczynką, dobrze uczyć i w ogóle dawać radę. W liceum nas tak gnoili, że przez dwa lata zmagałam się z depresją :/ Na studiach nie było lepiej. Pomogło mi dopiero wejście do wspólnoty i świadomość, że mnie Bóg akceptuje totalnie i nie muszę się spinać, żeby zasługiwać na miłość. I potem jakoś się to zaczęło zmieniać powoli. Poznanie Krzyśka też pomogło ;) Pewnie że nie jest mi łatwo,ale na pewno o wiele lepiej.
      Mam nadzieję, że i Tobie się uda odblokować :)
      A co do rodzenia to naprawdę baaaaardzo się cieszę, że żyję w tych czasach i mogę rodzić po ludzku, a nie być eksperymentem medycznym.

      Usuń
  3. Ja z kolei mam chyba teraz dużo więcej kompleksów niż miałam w dzieciństwie, choć wtedy skutecznie mój ojciec podkopywał moją wiarę w siebie, ale jakoś mama zawsze ciągnęła mnie do góry... A teraz to w sumie złożony problem i dużo by o tym pisać. Chyba w większości sama wpędzam się w te kompleksy, do tego jestem wiecznie rozdarta, choćby mój odwieczny problem pt. "Tak mi dobrze w domu z dziećmi, no ale co z pracą? Co zrobię gdyby odpukać Marcina zabrakło" itd itd...
    Myślę, że największą bolączką naszych mam i babć było to, że były tak nieludzko traktowane, zero empatii (mimo, że przecież większość położnych też rodziła dzieci i wiedziały co to dla kobiety znaczy!!) i chyba ogólnie sama wiedza o potrzebach takiego noworodka i mamy byłą niewielka. Nie mówiło się wtedy jakie ma znaczenie dotyk skóra do skóry itp. Chociaż niestety w dalszym ciągu co szpital, to obyczaj...

    OdpowiedzUsuń
  4. Kochana dalej tak rodzą. Tylko w dużych miastach jest wybór. To straszne jest :( dlatego ja od razu mówiłam, że chcę rodzić w Warszawie choćby się waliło i paliło. :P

    Płeć już znana? :)

    http://cariewnablog.manifo.com

    OdpowiedzUsuń
  5. Żyjemy w naprawdę klawych czasach, mimo że tyle osób tylko by narzekało. Doceniajmy, cieszmy się, dziękujmy:)
    Zosia i mąż to są takie barometry niezawodne - jak tylko ma być pogodowo gorszy dzień, brak większego oświetlenia;), jakieś chmurzyska, a już szczególnie deszcz - od razu to po nich widać. Może Gabryś też jest barometrem i reaguje po swojemu:)
    Z tą nieśmiałością jakże rozumiem... W podstawówce wystąpienie w jasełkach czy czymkolwiek było katorgą ("zrobili" mnie Maryją W NAGRODĘ za osiągnięcia na religii - co za przewrotna gratyfikacja!;)), zgłoszenie się na lekcji okupowane rumieńcami, stanięcie w czyjejś obronie przeżywane miesiąc... W liceum trochę lepiej (polubiłam siebie, bo dałam się "polubić" Jezusowi na pewnych rekolekcjach oraz pewnej Justynie z klasy;)), a na studiach coś się przełamało i to już byłam w ogóle nie ta dawna ja. A gdyby mi ktoś jeszcze niedawno powiedział, że minionej wiosny będę dawać świadectwo przed tłumem rodzin, to bym tylko popukała się w czoło. Nigdy nie wiadomo, do czego i kogo Pan Bóg wybierze. Tajemnica i wielka łaska, że się w ogóle do tego nadajemy:)
    Post wyszedł, a nie komentarz:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. No to już na wtorek - błogosławieństwa na dalsze lata.
    Ja też urodziłam się we wtorek i to ok. 7 rano - ciekawe czy dlatego nie cierpię wczesnego wstawania? ;)))
    To jest czasem aż nieprawdopodobne jak zmienia się czasem podejście do takich publicznych wystąpień. Ale w takich sytuacjach jaka Cię czeka to jest też istotny element łaski ;))
    Serdeczności!

    OdpowiedzUsuń
  7. Współczuję Wam bardzo... Ale miło wiedzieć, że tylko ja czuję się jak nie ja. Przepracowany i przemielony przez maszynkę do mięsa...

    Powodzenia w ewangelizacji! Będę trzymać kciuki! :o)

    A'propos Twoich urodzin - zapraszam do siebie...

    OdpowiedzUsuń
  8. No to na urodziny zyczymy więcej męża :)

    OdpowiedzUsuń
  9. chyba ta pogoda moje chłopaki też są nieznośne hehe ale i tak ich kocham choć czasami Mati z byle powodu płacze obraża chowa się od kocem ech za to Arek wymusza piskiem i krzykami oraz płaczem ale byle do piątku wtedy przyjedzie tata i będę miała trochę wolności choć nie od szumu i gwaru
    No Bóg daje siłe leczy ze wszystkich schorzeń tylko trzeb dać mu sobą pokierować...

    OdpowiedzUsuń
  10. Dziękuję Wam za życzenia :)

    OdpowiedzUsuń
  11. moje córcie tez jakieś rozdrażnione, bardziej "wrażliwe", marudzące - to chyba skutek siąpiąco - wietrznej pogody;/ mniej czasu na świeżym powietrzu, zamknięte w czterech ścianach, to nie ma się czemu dziwić.
    A porody oba, choć oba trudne - tez miło wspominam, pamiętam każdy szczegół, każdą chwilę;)
    Powodzenia przed publicznością! Będę trzymać kciuki:)

    OdpowiedzUsuń