No i odpoczęliśmy trochę z dala od Krakowa. A Gabryś pobiegał po sadzie z dziadkami za psami i kotem.
Wprawdzie jest deszczowo, ale czuję lato w powietrzu i jestem szczęśliwa. Zwłaszcza, kiedy znalazłam w sadzie krąg po ognisku i usiadłam na pniu. Potem odarłam z kory gałązkę wiśni i krew szybciej popłynęła w żyłach, wraz z ciepłym zapachem. Wszystkie te chwile, kiedy tak siedziałam przy ogniu, odezwały się we mnie wilczym echem i przywiodły nutę o wolności. Śpiewając cicho stare, znajome piosenki z gór - poczułam się do rdzenia sobą. Sobą z gór, wracającą zawsze pod świerki i na hale. Sobą w wytartych spodniach gdzieś na połoninach. Ech, trza mi wrócić do siebie znowu, żeby zebrać siły na kolejny rok.
Anioły są takie ciche
Zwłaszcza te w Bieszczadach
Gdy spotkasz takiego w górach
Wiele z nim nie pogadasz
Najwyżej na ucho ci powie
Gdy będzie w dobrym humorze
Że skrzydła nosi w plecaku
Nawet przy dobrej pogodzie
Anioły są całe zielone
Zwłaszcza te w Bieszczadach
Łatwo w trawie się kryją
I w opuszczonych sadach...
A dzisiaj już w Krakowie, choć jutro jedziemy rano z Renfri do Szczyrzyca, więc jest nadzieja na góry. To po drugiej stronie gór od Szczyrzyca stawiałam swoje pierwsze leśne kroki.
Gabryś dziś miał szczepienie zaległe na odrę i zniósł to jak bohater, ignorując igłę i skupiając się na samochodach za oknem :) A ja się szykowałam na wieczór, bo Wilkołak ma dziś imieniny
Namarie, pozdrawiam lipcowo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz