czwartek, 24 marca 2011

A u nas wieje wiatr.

Powoli mijają pierwsze cieplejsze dni. Za oknem słońce przebija przez chmury. I wiatr gwiżdże w kominie. Gabryś wreszcie na chwilę usnął, bo od rana był na nogach.

Co nowego? Wczoraj ciężki wieczór, który potem odchorowałam. Zawsze zapominam, jak reaguje na stresujące sytuacje, póki nie ląduję w toalecie :P W sumie dalej dziwnie się czuję i jestem zmęczona. Nie było łatwo, ani miło, ale Bóg chyba chce mnie też uwolnić od tego idola, jakim chyba powoli stała się moja wspólnota. Trochę mi przykro, ale z drugiej strony mam wrażenie, że to dla mnie dobre. Jakoś od początku się wkręcałam tam, w pewnym momencie to co się tam działo, było dla mnie najważniejsze. I to, kim tam jestem. Wczoraj chyba po raz pierwszy poczułam, że nikim. Cóż, kolejna figa przecięta. W pewnym sensie czuję się uwolniona. Zawsze trzymała mnie tu ta wspólnota i to moje wyobrażenie, że beze mnie nie dałaby sobie rady. Teraz gdyby okazało się, że powinnam wyjechać - to zaczęłabym się pakować. Nawet na koniec świata. Oczywiście, gdyby to było dobre.

Jednocześnie wczoraj nastąpił przełom u Gabrysia - odruch wymiotny wreszcie zaczął zanikać i po raz pierwszy zjedliśmy obiad razem. Małemu bardzo posmakował rosół z makaronem. W dodatku wtrynił jajko na twardo i obiad ze słoiczka taki dla większych dzieci, na który do tej pory nawet nie chciał popatrzeć. Ulżyło mi, bo się zamartwiałam, jak to będzie. Teraz możemy urozmaicić menu ;) Są też duże postępy jeśli chodzi o przemieszczanie się i akrobacje na stojąco. Nauczył się też siadać z pozycji stojącej (do tej pory po prostu spadał :P). W ogóle zaczęłam uważać na szafki, wszystkie przedmioty, którymi mógły sobie zrobić krzywdę, a które do tej pory było dlań niedostępne - generalnie wyobraźnie co chwilę podsuwa mi obrazy, co MOGŁOBY się stać. Matki są jak kierowcy - muszą myśleć za dwoje...

Poza tym po dniu świętego Patryka (w zeszłym tygodniu był), zaczęłam czytać różne teksty o świętych na Wyspach (zwłaszcza w Irlandii i Szkocji ;)) i tym, jak się tak kształtowało chrześcijaństwo. Bo w sumie to do tej pory jakoś nie miałam o tym pojęcia, a sam Patryk kojarzył mi się z zielonym piwem i koniczynkami. Raz na jakiś czas dobrze jest poczytać o tym i poznać nowe postaci świętych - zauważyłam to już wcześniej. W ogóle strasznie mnie to ciekawi i umacnia, kiedy czytam o tych historiach, które prowadził Bóg. A Patryk w jego ręku dokonał naprawdę cudów tam, gdzie wydawało się że pogaństwo się nie da :P Uwielbiam kulturę celtycką, ale bez Boga to ona jest pusta (pisałam już jakiś czas temu to samo o kulturze indiańskiej). Urzekające są celtyckie modlitwy, łączące tęsknotę za Bogiem z zachwytem przyrodą i światem. Wyrosłe z życia codziennego, a nie oderwane. No i samo chrześcijaństwo bez tej kultury też byłoby uboższe - to zawsze działa w dwie strony. Bóg też nas potrzebuje. I przypomina mi się tu Karol, który zawsze potrafił uszanować i zachwycić się zwyczajami danego narodu, jednocześnie głosząc ewangelię. Dobrze będzie zobaczyć go w Rzymie... Bo nie wątpię, że się z nim tam spotkam i poczuję jego obecnośc tak mocno, jak wtedy w kwietniu 2005...

Tak więc czas nastał znowu mocny i dotarło do mnie wreszcie, że jest Wielki Post.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz