wtorek, 29 czerwca 2010

Kanapka z bazylią i zapach lilii. Radość życia :)

Właśnie jem kanapki z bazylią. Znaczy, nie tylko z bazylią. Ale bazylia jest najważniejsza. Uwielbiam zapach świeżej bazylii...

Powyższe zdania świadczą o tym, że dochodzę do siebie i znowu zwracam uwagę na zapachy. Życie stało się smaczne jak kanapka z bazylią :)

Nie sposób się nie cieszyć, skoro aura zrobiła się zdecydowanie wakacyjna. Co tu gadać, lato wreszcie przyszło :) Moja ukochana pora roku, kiedy żar leje się z nieba i uwalnia aromaty ziół rosnących nad potokiem, skoszonej trawy, dojrzewających pól. Kiedy nie można nacieszyć się szumem wysokich drzew i śpiewem skowronków. Kiedy na horyzoncie malują się szmaragdowe plamy lasów i gór. Wtedy czuję, że żyję :)

Odkąd zrobiła się ładna pogoda i wreszcie mogłam ruszyć wózkiem gdzieś dalej, wrócił mi humor ;) W niedzielę byliśmy w trójkę w Podgórkach Tynieckich i było super. Wózek prowadził dumny ojciec ;) A mi było lekko i radośnie. Jakoś inaczej, niż ostatnim razem, kiedy szłam jeszcze z Gabrysiem w środku... No i postanowiłam wychodzić codziennie, jeśli będzie ładnie. Potrzebujemy tego, i ja, i Gabryś.

Dziś już powędrowaliśmy. Było ciepło, zielono i pachnąco. Dobrze mieszkać jednocześnie w Krakowie i na wsi :P Łąki i las mam praktycznie za płotem. Zresztą tak, jak na Rżące. W centrum mieszkałam tylko pierwszych osiem lat życia, na szczęście...

Najlepsze jest to, że znowu mogę mieć czas na złapanie własnych myśli. Idę przed siebie, gdzie chcę. Patrzę na pola i zagrody. Manewruję wózkiem (świetna zabawa, lepiej niż w supermarkecie :D). Patrzę na Gabrysia i widzę, że Bóg mi błogosławi. I jest dobrze. Trochę tak, jak dawniej się włóczyłam sama, a jednak inaczej. Dawniej byłam rozdarta i poszukująca. Teraz czuję się w jakimś sensie spełniona i na swoim miejscu.

O tym poczuciu odnalezienia przypomina mi też zapach lilii. Stoją w kuchni w wazonie, żółte, zabrane po eucharystii. Od paru lat lilie kojarzą mi się z końcem czerwca. Od tamtej nocy świętego Jana, kiedy siedziałam w Zakątku z bukietem lilii (tamte były różowe i też z eucharystii) i piłam hiszpańskie wino, mając nadzieję na szczęśliwe zakochanie. Zakochanie nie było szczęśliwe, a na swoją prawdziwą miłość musiałam czekać jeszcze parę pustynnych, samotnych lat. Ale warto było czekać. Lubię o tym myśleć teraz, patrząc na to wszystko. Wtedy nie było mi do śmiechu, ale widać tak musiało być. Teraz bardzie się docenia to, co się ma, dzięki temu... W każdym razie zapach lilii zaczął dla mnie oznaczać nadzieję na jutro.

Tej niedzieli było też piękne Słowo (o powołaniu...). Zwłaszcza list Pawła do Galatów mnie tąpnął:

"Ku wolności wyswobodził nas Chrystus. A zatem trwajcie w niej i nie poddawajcie się na nowo pod jarzmo niewoli.
Wy zatem, bracia, powołani zostaliście do wolności. Tylko nie bierzcie tej wolności za zachętę do hołdowania ciału, wręcz przeciwnie, miłością ożywieni służcie sobie wzajemnie. Bo całe Prawo wypełnia się w tym jednym nakazie: „Będziesz miłował bliźniego swego jak siebie samego”. A jeśli u was jeden drugiego kąsa i pożera, baczcie, byście się wzajemnie nie zjedli.
Oto, czego uczę: postępujcie według ducha, a nie spełnicie pożądania ciała. Ciało bowiem do czego innego dąży niż duch, a duch do czego innego niż ciało, i stąd nie ma między nimi zgody, tak że nie czynicie tego, co chcecie. Jeśli jednak pozwolicie się prowadzić duchowi, nie znajdziecie się w niewoli Prawa."

Dobrze jest :) A już niedługo lipiec, czas Panny Kminkowej. Czyli mój ;) Może gdzieś pojedziemy...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz